Forum Pub pod Świńskim Łbem Strona Główna

Z mugolem za pan brat! [T]
Idź do strony Poprzedni  1, 2
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pub pod Świńskim Łbem Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:29, 16 Sie 2006    Temat postu:

„Z mugolem za pan brat!"
Autor: Pisces Miles
Tłumaczyła: Villdeo


Rozdział XXV
Zbieg okoliczności...


Yesterday, all my trouble seemed so far away*
Now it looks ad though they're here to stay
oh, I belive in yesterday...




- Gdzie go do diabła posiało?!!! - w studio rozległ się ryk Spencera.
- Uspokój się, Spencer - powiedziała ze spokojem Lesley, przewracając stronę katalogu.
- Przecież w końcu przyjdzie - dodała Felicity, patrząc na zegarek. - A ty przestań, rzeczywiście, bo dostaniesz jeszcze załamania nerwowego.
- Wszyscy dostaną, jak tak dalej pójdzie! - odrzekł. - Miał tu być o siódmej rano, jak wszyscy, ale oczywiście zachowuje się jak wielgachna gwiazda. - odwrócił się do Ślizgonów. - Gdzie jest Draco?!
Montague, jeden z operatorów kulis, wzruszył ramionami.
- A skąd ja mam wiedzieć?
- Ja bym mogła... - odezwała się cicho Pansy.
- NIE, NIE MOGŁABYŚ!!! - przerwał jej Spencer. - Jeszcze tylko brakuje tego, żeby się ktoś zgubił!
W tej chwili wszedł Draco. Miał mokre włosy, a krawat trzymał w ręce.
- Przepraszam za spóźnienie - powiedział tylko, kiedy napotkał spojrzenie reżysera.
- Przepraszam? Kupię ci zegarek, spóźniłeś się piętnaście minut, człowieku! Coś ty robił?!!!
Draco westchnął wewnętrznie, przewracając oczami.
- Brałem prysznic trochę za długo, to wszystko.
Tak naprawdę zaspał w łazience prefektów. Gdy się obudził, była za piętnaście siódma, a kiedy przyszedł do dormitorium - ani żywej duszy.
- Nie macie może większych problemów? - dodał, uśmiechając się zaczepnie w purpurową z gniewu twarz Spencera.
- Po prostu nie spóźnij się następnym razem, bo Spencer jest strasznie nieprzewidywalny - wtrąciła Lesley, wkładając gazetę do torebki.
- Nie ma sprawy - odrzekł, wiążąc krawat.
W studio było pełno ludzi, aktorów, tancerzy oraz pomocników - większość nich była z Hogwartu i Durmstrangu. Z okazji ferii Wielkanocnych, Szkoła zorganizowała im wszystkim wyjazd do Londynu na dwa tygodnie. Mieli odebrać kostiumy, obejrzeć kilka mugolskich musicali, przygotować do występu Magiczny Stadion, zrobić próby i spotkać się z Londyńską Orkiestrą Filharmoniczną oraz Fatalnymi Jędzami.
Daleko w kącie zauważył Śniętą Trójcę i jakichś innych Gryfonów. Wiedział, że Granger jest odpowiedzialna za rekwizyty, a Weasley i Potter za wystrój sceny. Za pomocą magii wszystko było łatwiejsze, wystarczało machnięcie różdżki, aby wszystko było gotowe.
Niezły tłumek, a wszyscy są potrzebni... Nic dziwnego, że Knot nie chciał, żeby coś zostało skopane...
Draco oparł się o ścianę, zakładając rękę na rękę. Ziewnął, przymykając oczy.
Nawiasem, bardzo przyjemnie było się przespać w wannie pełnej parującej wody.
- Dracuś, gdzie wczoraj w nocy zniknąłeś?
Otworzył swoje ślepka. Przed nim stała Pansy. Uniósł brwi.
- Jesteś moją matka, że mam ci zdawać sprawozdania z tego, co robię? - zapytał.
Dziewczyna wyglądała na zawiedziona tą odpowiedzią.
- No... nie, ale chciałabym wiedzieć, bo mnie obcho-...
Spojrzał na nią zimno swoimi szarymi oczami.
- Nie mów, że cię to obchodzi, Parkinson, bo ci to zwisa i powiewa. Obydwoje bardzo dobrze wiemy, czemu się do mnie kleisz.
Zmieszała się.
Draco parsknął i, odepchnąwszy się od ściany, stanął do niej tyłem, odchodząc w inną stronę.
- Jeślibyś chciała wiedzieć, nie mam nic, czego ode mnie oczekujesz, ale za to posiadam coś, czego byś nie chciała.
- Yo, Draco! Tutaj! - ktoś krzyknął. Odwrócił głowę. Z drugiego końca sali kiwał do niego Hase.
Odwrócił się na pięcie i zostawił ją samą.

***

Suddenly, I'm not half a man I used to be
There's a shadow hanging over me
Oh, yesterday come suddenly...



- Ej, Draco, coś wykombinował Pansy? - zaciekawił się Montague, kiedy Draco usiadł na swoim siedzeniu w ekspresie do i z Hogwartu. Czerwono-czarny pociąg miał ich zabrać nas stacje King's Cross, skąd mieli przejść do dzielnicy West End. Montague i Dolores zapisali sie jako pomocnicy do kulis, a Pucey był odpowiedzialny za garderobę. Faith zastępowała rolę Pansy i grała aktualnie Theriesę Goddard. A Hase i Bruce, choć mieli teraz SUMy, pojechali razem z nimi. Widocznie musical i urwanie się ze szkoły było ważniejsze i lepsze od egzaminu.
Tak naprawdę było to trochę niesprawiedliwe, że odwołano wszystkie egzaminy prócz SUMów i NUTek. Na przekór jednak temu do współpracy zgłosiło się wiele osób chętnych z piątej klasy.
- Nie twoja sprawa - warknął, kładąc ramię na półeczce pod oknem.
Dolores uniosła brwi.
- Widziałam, jak wpakowała się do kibelka. Płakała. Pokłóciliście się? Może ją rzuciłeś?
- Nie chodziłem z nią - przypomniał, chcąc zakończyć rozmowę.
We wzmiance o Pansy znowu poczęła się w nim burzyć krew.
Już od dawna podejrzewał, że musiała mieć jakiś powód, żeby go od tak dawna namolnie prześladować.
Chodziło o to, że Pansy pochodziła z ogromnej i zamożnej rodziny Parkinsonów - było to nie gorsze nazwisko niż Montague, czy nawet Malfoy. Szkopuł był taki, że Parkinsonowie już od dawna byli zadłużeni i przechodzili poważny kryzys finansowy.
Kilka nocy temu, Draco na stole w pokoju wspólnym znalazł list do Pansy. Pisała jej matka, każąc jej zrobić sobie z nim, Draconem, dziecko. Podobno jedynym sposobem, aby Parkinsonowie wyleźli z kryzysu było bogate małżeństwo ich jedynej córki. A to małżeństwo musiało być przecież czymś spowodowane.
Widocznie nie mieli pojęcia, że Draco zdążył rok temu odejść od swojej rodziny. Ale jeszcze gorsze świństwo popełnili, przekupując datkami Korneliusza Knota, aby to Pansy objęła główną rolę bez przesłuchania.
Najgorsza jednak była informacja od Snape'a. To "ukochany ojczulek" Dracona spowodował kryzys Parkinsonów. Draco domyślił się, że to jeden z jego planów, aby Malfoy młodszy wrócił na łono rodziny i przy okazji dołączył do popleczników Voldemorta.
Niech mu się nawet nie śni... Dobrze, że matka oprócz urody obdarzyła mnie także rozumem, bo inaczej byłoby krucho... pomyślał bardzo skromnie.
- Wiesz, że znowu wyrobiłeś sobie niezłą opinię, odkąd pojawił się Mroczny Znak? - skomentowała Faith, zarabiając tym samym wściekłe spojrzenie Dracona. Uniosła rękę, na znak, że się jakoby poddaje. - Hej, to była tylko informacja dla ciebie, a nie zaczepka.
- Stałeś się osoba publiczną, Draco. No bo wszystkie media walczą o jakiekolwiek materiały o musicalu - dodał Pucey.
Dolores pokiwała głową.
- No, patrz na to - przekopała swoją torebkę i rzuciła mu jakiś numer "Czarownicy".
Już sam tytuł nie spodobał się Draconowi.



"CZAROWNICA" TŁUMACZY, DLACZEGO TAK NAPRAWDĘ ZASTĄPIONO GINNY WEASLEY

Zamiana głównej aktorki w wielkim musicalu "Wysokie Loty" przez kilka tygodni pozostawała okryta woalem tajemnicy. Jeszcze pół roku temu Ginny Weasley, dawna odtwórczyni roli Gladys Winnifred, była najlepszą tancerką w szkole. Jednak wieść, że doznała kontuzji nie jest taka wcale prawdziwa, choć potwierdziło to kierownictwo i zaakceptowała większość publiczności.
Istnieje bardzo prawdopodobna pogłoska, dlaczego Ginny Weasley została odwołana z przedstawienia. Podobno miało to związek z biedną Pansy Parkinson. Mówi się, ze Weasley umyślnie rzuciła na Pansy zaklęcie, które, ku jej nieszczęciu, zadziałało na nia samą. Sprawdza się powiedzenie, że przestępstwo nie popłaca.
"Ona wale nie jest taka wspaniała" - mówi jedna ze współmieszkanek Weasley. - "Jest bardzo niemiła dla wszystkich i zamknięta w sobie, sądzę, że wiele osób zgodzi się w tym ze mną. Nie wiem, gdzie nauczyła się tego całego tańczenia, ale myślę, że chciała się tylko popisać. Jest zdolna do wszystkiego. "


Rita Skeeter




Draco pogniótł gazetę i oddał ją, rzucając, właścicielce. Dolores spojrzała smutno na swój egzemplarz "Czarownicy".
- Nie niszcz rzeczy, które nie należą do ciebie. Wykosztowałam się na to sykla - poskarżyła się, wkładając czasopismo do torebki i wyjmując kosmetyczkę.
Reszta Ślizgonów jakoś dziwnie na niego patrzyła.
Jeśli byłby starym Draconem Malfoyem, pewnie dodałby coś od siebie o Weasleyównie, a nawet pomógł Ricie Skeeter otrzymać informacje. To przecież on udzielał jej wszelkich wiadomości i wywiadów podczas Turnieju Trójmagicznego.
Jednak Draco się zmienił. Czuli, że wiedział, co jest tak naprawdę grane i dlaczego. Cała szkoła wiedziała, że jest to związane z tym Mrocznym Znakiem, który się pojawił dwa miesiące temu, ale zabroniono im mówić cokolwiek komukolwiek, a co dopiero gazetom i Ricie Skeeter.
Otworzył okno. Wiatr potargał jego jasne włosy.
Brzydziły go te bzdury, które dziennikarka wypisywała na temat Virginii.
I niby ja tej wstrętnej babie pomagałem dwa lata temu... Na dodatek to zdrobnienie... Ginny... Jak ona może wytrzymać, kiedy ludzie ją tak nazywają..?! A ta współmieszkanka Virginii to pewnie Adela... Nie pierwszy raz ją obraża...
Pucey nie mógł już wytrzymać, żeby nie zadać pytania, bo coś wydawało mu się podejrzane w stosunku Draco - Weasleyówna. Szczególnie, że to chyba on ze Ślizgonów znał go najdłużej.
- Co ci jest, Malfoy? - zapytał, krzyżując ręce i nogi.
- A co ma mi być? – odparł z niecierpliwością w głosie, patrząc na wspaniały, zieloniutki krajobraz za szybą. Był fascynująco piękny, ale Draco nie był w nastroju, by to docenić.
- Zachowujesz się, jakbyś nie był sobą - dodała Faith, posyłając Puceyowi uśmiech. Znali się tak długo i dokładnie, że zrozumienie między nimi było lepsze niż pomiędzy dwojgiem rodzeństwa.
- A kim mam być, jak nie sobą? - wymamrotał, przejeżdżając palcami przez swoje włosy.
- Weź, tylko nie gadaj, że się zakochałeś w tej Weasleyównie - Montague uśmiechnął się szyderczo, patrząc na niego.
Gdyby spojrzenia mogły zabijać, Nigel leżałby martwy i w Londynie wyprawiliby mu pogrzeb. Jednak nie da się zabić wzrokiem, więc Draco jedynie mógł patrzeć na niego morderczo.
- Facet, jak to zaakceptujesz, to ci szybciej minie, zapewniam. W dodatku ona przecież nie jest taka najgorsza. Jakby nie była Weasleyówną, to bym cię z nią wyswatał, słowo - spauzował. Po chwili znowu się uśmiechnął. - Przynajmniej umie nieźle pokręcić dupcią. A te usteczka, mmm...
Dolores spojrzała na niego podejrzliwie.
- A ty skąd wiesz, co?
- Nie pamiętacie tej afery od razu po przesłuchaniu? Ja pamiętam... Ludzie, jak ja ją potem zatrzymałem w korytarzu, to moim jedynym marzeniem było ją przelecieć...
Aż zatrząsł się wagon, kilka osób pisnęło, a jedna walizka nawet spadła.
To po prostu Draco walnął Montague o drzwi, trzymając go za kołnierz.
- Powtórz to... - wysyczał, a jego szare oczy przypominały szparki.
Dolores zamknęła oczy, nie chcąc patrzeć na przyszły rozlew krwi przed sobą, a Faith nieświadomie przysunęła się do swojego chłopaka.
Nigel zaśmiał się Draconowi w twarz.
- Słuchaj, ziomku, wpadłeś i nic nie zrobisz - powiedział prosto.
Draco rozluźnił uścisk. Mimo że nadal patrzył na kumpla, jego wzrok był z lekka odległy. Uświadomił sobie, że jest zazdrosny o byle Montague. Myśl, że ktoś jeszcze mógłby dotykać, całować Virginię, wprawiała go w furię.
Po chwili, a raczej nawet dłuższej chwili, wypuścił Nigela, wpychając go na Dolores, która krzyknęła. Draco wyszedł, trzaskając drzwiami.
Coś ostatnio miał szczęście do pewnego bruneta. Przed drzwiami, przez szybę, wychylał się Adrian Bradley. Odwrócił teraz głowę, patrząc na niego swoimi oczami koloru morza.
Draco pomyślał, że zaraz wybuchnie.
Jednak zignorował go, chcąc jak najszybciej wyjść na zewnątrz i odetchnąć świeżym powietrzem. No i pomyśleć normalnie.
- Ona jest moja, Draconie Malfoyu...
Stanął. Odwrócił wzrok, znowu spoglądając w oczy Adriana. Były niebieskie jak zimna woda. I chyba miały zdolność przejrzenia człowieka na wylot. Draco zdał sobie sprawę z tego, że oczy Bradleya są jak rentgen i widzą w nim wszystko: duszę, myśli... i Virginię.
Nie odpowiedział.
Adrian przesłał mu lakoniczny uśmieszek i odwrócił się do okna.
- Pamiętaj, Malfoy, że cię ostrzegłem. Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz.

***

- Blizna powinna zniknąć za kilka dni, tylko nie zapomnij jej tym nasmarować rano i wieczorem, dobrze? - Mała Gryfonka, pierwszoroczna, pokiwała powoli głową. Podniosła się i stanęła przed Virginią.
- Dziękuje, Ginny! Jesteś wspaniała lekarką! O wiele lepszą od Madame Pomfrey! – krzyknęła, posyłając jej słoneczny uśmiech.
Virginia zaśmiała się i potrzasnęła włosami.
- Nie mów tak, Maggie, sama wiesz, że obydwie z Madame Pomfrey robimy to, co powinnyśmy!
Maggie spojrzała na starszą koleżankę. Madame Pomfrey była uważana w szkole za strasznie niecierpliwą osobę, którą najłatwiej jest zdenerwować. Uczniowie unikali skrzydła szpitalnego jak ognia, chodzili tu w ostateczności. Nic dziwnego, skoro o tej części zamku zasiano już tyle plotek…
- Chyba nie jestem aż tak straszna, panno Brown? - pielęgniarka wyłoniła się właśnie z komnaty obok, stając przez pierwszoklasistką i patrząc na nią surowo. Maggie schowała się za plecami Virginii.
- Madame Pomfrey, straszenie ludzi nie jest zabawne!
Madame Pomfrey odsłoniła zęby w drobnym uśmieszku i położyła na stoliczek złota tackę.
- Oj, Ginny, znasz mnie lepiej niż ktokolwiek inny.
- No, już, zmykaj do wieży Gryffindoru. I co masz pamiętać, Maggie? - zapytała podchwytliwie.
- Że mam nasmarować się ta maścią po śniadaniu i przed obiadem! - wyrecytowała dziewczynka. - Wiem, wiem!
Rudowłosa uśmiechnęła się i wypłoszyła młodszą Gryfonkę ze Skrzydła Szpitalnego, zamykając za nią drzwi.
- Jeszcze trochę, Ginny i zleniwieję. Te dzieci cię wprost uwielbiają! - zażartowała Madame Pomfrey.
Dziewczyna uśmiechnęła się i wzięła z półki książki medyczne.
- Pani robi dla nich tyle dobrego, a oni nadal myślą, ze jest pani złośliwa i niemiła - spauzowała. - Madame Pomfrey, mogę zaświadczyć, że jest pani najlepszą i pielęgniarką, i nauczycielką!
Starsza kobieta pokręciła głową, patrząc znacząco na wychowankę. Virginia spuściła głowę, nie bardzo wiedząc, czemu Madame Pomfrey tak patrzy na nią.
- Coś się stało?
- Jesteś pewna, że nie jesteś chora, Ginny? Od dwóch miesięcy tylko pracujesz i się uczysz. - pielęgniarka przyjrzała się Gryfonce. - Spóźniasz się na posiłki, nie wracasz do domu na czas wolny i z nikim się nie kolegujesz. No i nie zareagowałaś zbyt normalnie na wiadomość dwa miesiące temu. Takie postępowanie nie jest zdrowe, Ginny, zapewniam. Nie wolno się zamykać w sobie, to do nikąd nie prowadzi. Coś się wydarzyło złego?
Virginia nigdy, nigdy w życiu by nie pomyślała, że Madame Pomfrey umie w taki sposób rozmawiać i że w ogóle ma ochotę z kimkolwiek tak rozmawiać.
Prawda prawdą i fakt faktem. Z nikim, prócz Adriana, własnych braci i nauczycieli nie zamieniła od dwóch miesięcy słowa. Kiedy wszyscy naokoło omawiali swoje najlepsze imprezy, planowali spotkania, zdobywali nowych przyjaciół, schadzali się potajemnie na randkach i po inne rzeczy, ona siedziała w Skrzydle Szpitalnym, lub bibliotece, pisała wypracowania, odrabiała prace domowe, robiła wszystko, aby nie żyć tak, jak oni. Ponieważ to złamało jej serce. Świadomie uciekała i chowała się przed światem, przed wszystkimi. Nie chciała po raz kolejny przeżywać podobnego koszmaru.
- Ginny?
- Tak? - spojrzała na pielęgniarkę szkolną, przygryzając wargę. Westchnęła. - Pani jest za wrażliwa. Złego się nie stało, to było tylko kilka nieporozumień. Ministerstwo tylko błędnie przyjęło to, co powiedziałam. - uśmiechnęła się. - Pani też czyta te śmieszne artykuły Rity Skeeter?
Madame Pomfrey odetchnęła i wzięła Virginię za rękę, patrząc jej w oczy.
- Jeśli cokolwiek, COKOLWIEK, będzie nie tak, ja tu jestem, pamiętaj.
Virginia odwzajemniła uśmiech i odwróciła głowę. Jej wzrok utkwił w połatanej tiarze.
- Pracuje pani nad tym już tak długo. Czy ta tiara żyje?
Na wzmiankę o Tiarze Przydziału kobieta zmarszczyła brwi, uśmiechając się zażenowana.
- Wiesz, nigdy bym nie pomyślała, ze kapelusz może być tak nerwowy. Musiałam go zaczarować, aby się w końcu zamknął! A co do życia... Ktoś na nią rzucił zaklęcie, jeszcze nie całkiem zniknęły jego skutki, ale powiedzmy, że będzie dobrze i od września będziemy mogli używać jej jak dawniej.
- Wyglądała wtedy na martwą - zaśmiała się Virginia.
- O, nie martw się, martwe przedmioty przecież nie mogą umierać! - uśmiechnęła się. - Ginny, ta tiara była tu jeszcze, kiedy ja chodziłam do szkoły. No to jak ci idą te twoje badania z Mrocznym Znakiem, co?
Dziewczyna zamrugała oczami, patrząc na nią zaskoczona.
- Kochanie, całe ciało pedagogiczne się dowiedziało. Dyrektor im powiedział w związku z zatuszowaniem tej sprawy z symbolem na ścianie.
Virginia odetchnęła z ulgą.
- Mam kila tez i na razie trudno je obalić. Na razie szukam odpowiednich składników, które obniżyłyby kwasowość eliksiru, bo jest strasznie żrący. - parsknęła we wstręcie. - Profesor Snape jest najgorszym nauczycielem w tej szkole, ciekawe, skąd dyrektor go wytrzasnął.
Jej wypowiedź wywołała śmiech Madame Pomfrey.
- Słuchaj, co jak co, ale jego nikt nigdy do końca nie będzie zdolny poznać.
Rudowłosa przewróciła oczami.
- Ma pani rację.

***

- Nie mogę uwierzyć w to wszystko, to jest po prostu śmieszne - oznajmiła Lesley, popychając oszklone drzwi.
- Hogwart nie był najgorszy. chociaż mogliśmy to odczarować po cichu - mruknęła Yvette.
- Nadal zachowali się nierozsądnie - powiedziała Felicity.
- Lesley! - krzyknął ktoś wesołym głosem.
Lesley uśmiechnęła się i przytuliła mocno Agatę.
Reszta weszła do środka, podziwiając wszystkie kostiumy, również swoje. Najładniejszy należał do Pansy, była to sukienka, w której miała zatańczyć tango. Większość tej całej "reszty" to byli wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek rolę mówiące, osoby uczestniczące w tworzeniu garderoby no i oczywiście Felicity. Pozostali pojechali na Magiczny Stadion, powoli przygotować scenę. Początkowo miała odbyć się próba z udziałem ministerstwa, jednak nikt nie był łaskaw stamtąd przyjechać, w związku z czym mieli trochę wolnego.
- Zobaczmy nasza główną rolę - powiedziała zachwycona ich przybyciem właścicielka. Pansy wykroczyła dumnie przed tłumek. Gabrielle zmarszczyła brwi. Aghata spojrzała na dziewczynę i pokiwała z uznaniem głową. - Niezła, naprawdę ładna.
Felicity westchnęła z ulgą, a Lesley padła na krzesło, wzdychając głośno. Aghata wcześniej już im zapowiedziała, że jeśli nie spodoba jej się aktorka, nie odda kostiumu.
Właścicielka sklepu zaczęła zaganiać aktorów do przymierzalni i rozdawać im stroje. Felicity podążyła za Pansy. Lesley pozostała nadzorować pozostałych, w tym Dracona, który miał niebywale prosty kostium: czarne luźne korsarki i duża czarna koszula w stylu "pirat z Karaibów". Wszystko było dla potrzeb musicalu z lekka pozszywane, połatane, podniszczone.
- Super! - Lesley aż klasnęła w ręce.- Nie, Aghata?
Ta zaśmiała się.
- Wygląda jak cwaniaczek-kieszonkowiec, ale podoba mi się to.
Felicity zaśmiała się na jego widok, a Draco przewrócił oczami. Pomijając już, że czuł się jak na wybiegu, musiał się ubrać w jakieś łachmany, które stojące wokół niego kobiety nazywały kostiumem. I nawet to nie było takie złe, ale ten srebrny kolczyk w uchu to już była przesada. Czuł się jak niedorobiony pirat i z kolei jemu się to absolutnie nie podobało.
- A jak tam żyje Ginny, mam nadzieje, że wszystko u niej w porządku? - zapytała Agata. Ku jej zaskoczeniu, nikt nie odpowiedział, a w lokalu zapanowała nieswoja cisza.
- No, tak, jasne... - odrzekła powoli Lesley, spoglądając to na Yvette, to na Draco, który zamknął oczy i oparł się o ścianę.

Why she had to go, I don't know she woldn't say
I said something wrong, now I long for yesterday...


- Trochę jestem zaskoczona, że tu jej z wami nie ma. Myślałam o Ginny jako o twojej miniaturce, Lesley - zaśmiała się Agata. - Ona jest czasami za spokojna. Przecież ekstra wyglądała w tym kostiumie, który kupiłaś jej na początku września.
Lesley pokiwała głową.
- Pokochała go.
- Jakim kostiumie? - zaciekawiła się Yvette.
- A tym - Agata wskazała na zielony strój wiszący na ścianie. Wszyscy, nawet Draco, na niego spojrzeli.
Rozpoznał go. Widział ten kostium na niej tylko jeden, jedyny raz. Miała go na sobie, gdy zderzyli się przed studiem, ponad pół roku temu.
- Jest wspaniały! - zawołała Felicity.
Draco odepchnął się od ściany i wszedł do przebieralni, zdejmując z siebie stój i z prędkością światła zakładając swój szkolny mundurek i szatę.
- Gdzie idziesz, Draco? - zapytała łagodnie Pansy, podchodząc do niego, ale cofnęła się, gdy spojrzał na nią.
- Moje przymierzanie się chyba skończyło, skoro noszę tylko coś takiego. Idę w takim razie na spacer. - odrzekł szorstko, spoglądając na Lesley, która kiwnęła głową.
- Masz być w hotelu na piątą. No i zdejmij te szatę, bo straszysz ludzi.
Chłopak przewrócił oczyma i zdjął czarny płaszcz, rzucając nim w Puceya, który wymamrotał coś o niesprawiedliwej służalczości.
Draco wyszedł ze sklepu. Przykrył dłonią oczy, bo raziło go słońce.

***

- CHOLERA JASNA!!!!
Piskliwy krzyk było słuchać w całej szkole. Całej.
Madame Pomfrey, przestraszona, weszła do pracowni. Virginia siedziała na podłodze, cała przysypana popiołem i jakimś prochem, a dwa rozwalone kociołki leżały obok niej.
- Co się stało?! - zapytała pielęgniarka, odgarniając sobie od oczu kurz i pył. Dziewczyna zakaszlała.
- Nic się nie stało, to tylko mój kociołek i kilka pergaminów wyleciały w powietrze.
Kobieta zamrugała oczami.
- Ale ty się nigdy nie pomyliłaś ze składem tak... O mój Boże!!!
- Co? - Virginia próbowała sobie zgarnąć z włosów popiół.
- Twoje włosy są czarne! - krzyknęła Madame Pomfrey.
Gryfonka spojrzała na nią dziwnie, po czym wypadła z komnaty i wleciała do łazienki, gapiąc się w lustro nad umywalka.
Jej włosy rzeczywiście stały się czarne. Ani kosmyka, ani smugi dawnej rudej czupryny.
O Jezu...
- Co się wydarzyło? - zapytała pielęgniarka, otrząsając się z przeżytego szoku.
Virginia warknęła cicho do swego odbicia, odgarniając z twarzy czarny kosmyk.
- Nic, to tylko moi bracie chcą się mnie pozbyć. Fred i George musieli coś włożyć do kociołka albo dolać do eliksiru, który ważył się już dwa tygodnie! Zamorduję ich! Posiekam! Zabiję! Uduszę...!
- Cicho, cicho! - zawołała starsza kobieta, potrząsając głową. - Nie wyzywaj już ich, im i tak nigdy na myśl nie przyjdzie, że mogliby kogoś zabić swoimi wybrykami. Tacy już są.
- Tak, rzeczywiście, mogłabym się o to założyć - mruknęła, przygryzając wargę. Westchnąwszy, odkręciła kurek i próbowała zmyć sobie pył z twarzy.
- Wracaj do domu i weź prysznic - zasugerowała starsza kobieta.
Virginia jeszcze raz spojrzała w lustro i zakręciła kran.
- Racja. Tak w ogóle to wieki nie wykapałam się przyzwoicie.
- No to zmykaj. Poproszę skrzaty, żeby posprzątały tamten bałagan.
Dziewczyna zaśmiała się i wypadła ze szpitala.

***

Jestem jedynym facetem w Londynie? Nie, nie jestem, więc niech się przestaną gapić!!
Wszystkie, normalnie wszystkie dziewczyny na ulicy, zerkały na niego, gapiły się, lub po prostu go zaczepiały. Czuł się jak jakiś eksponat w muzeum albo obraz w galerii.
Nie zaprzeczał temu, nigdy nawet nie chciał, że jest przystojny, a nawet sexy - jak go opisywały dziewczęta w szkole. Ale bez przesady, nienawidził być osoba publiczną aż tak. Nigdy nie można się schować od tych oczu, zero prywatności, nic. Pomyślał, że rzeczywiście był idiotą, kłócąc się z Potterem o to, że tamten ciągle zwraca na siebie uwagę, bo lubi. Potter zaprzeczał.
Teraz wcale mu się nie dziwił.
Virginia pewnie czuje się podobnie przez swoje włosy...
Pomyślał, wędrując ulicami mugolskiego Londynu z rękami w kieszeniach. Zawsze chciał wiedzieć, jak to jest być natychmiast rozpoznawalnym, na przykład jak się czują tacy Weasleyowie ze swoimi słynnymi płomiennymi włosami i masą piegów.
Z drugiej strony, oprócz tego, że była Weasleyówną, Virginia nigdy się zbytnio nie wyróżniała z tłumu. Przez lata wydawała się ukrywać, unikać jakiejkolwiek uwagi. Draco sądził, że to bardzo rozsądne. Nic dziwnego, kiedy patrzyła na swojego brata i jego przyjaciół, pewnie miała dosyć.
Zatrzymał się i westchnął głęboko. Myślał już o niej od kilku dni, a nawet nocy, dokładnie odkąd ją spotkał na korytarzu przed wyjazdem. Tak wiele razy rozważał, jak by się zachował na jej miejscu, gdyby był w jej butach.
Nie dotykał tylko tematu, jak bardzo musiała się czuć pokrzywdzona i jak dobrze umiała się kamuflować po tym, co jej zrobił dwa miesiące temu.

Yesterday, love was such an easy game to play
Now I need a place to hide away
Oh, I belive in yesterday...


Bez niej musical nie miał w sobie tego czegoś. Wiedział, co czuli Lesley i Spencer, nie wspominając o Lawrence'u, który to przecież nalegał, aby Virginia zagrała główną rolę.
Przez wąską uliczkę przemknął wiatr, potrząsając jakimiś dzwonkami i wyprowadzając tym samym Dracona z zamyślenia. Rozejrzał się. Stał pod księgarnią. Nie miała ona nazwy, a wewnątrz wydawało się bardzo ciemno. Szyba była zaśniedziała, prawdopodobnie nikt jej od lat nie czyścił, a w środku wielki wentylator rzucał to cień, to światło, na zakurzone książki.
- Ciekawe, jakie książki serwują sprzedawcy w takim obskurnym sklepie. Pewnie jakieś antyki - wymamrotał.
Ciekawość go zgubiła. Otworzył dębowe drzwi. Kiedy wszedł, kurz lekko uniósł się w górę. Blondyn zakaszlał. Po plecach przebiegł mu dreszcz, gdy drzwi zamknęły się, poruszając dzwoneczek. Zdziwiło go, że w środku nikogo nie było.
Był ciemno i duszno, widocznie wentylator nie na wiele się zdawał. Lokal był większy, niż Draco myślał na początku. Faktycznie, to było tutaj mnóstwo regałów z górą starych i poniszczonych książek. Księgarnia wyglądała bardziej jak jakaś starożytna biblioteka, niż sklep.
Kto by chciał otwierać księgarnię podobną do biblioteki...?
Wszedł miedzy dwa regały, patrząc na grzbiety wolumenów. Wszystkie był obite w skóry i miały jakieś dziwne inicjały. Musiały być strasznie, strasznie stare. Niektóre były nawet spleśniałe i miały przypalone kanty.
Musiał się dowiedzieć, co to za sklep.
Poszedł głębiej. Szczelnie zaciekawiła go krótka półeczka, do połowy przykryta atłasową narzutą.
Draco natychmiast zauważył jedną z ksiąg. Miała ona metalowe brzegi. Sięgnął po nią, wyciągając. Zmarszczył brwi, krzywiąc się - swoje ważyła.
Na okładce wyrzeźbiono:
"Sztuka Mroku. Śmiercionośne inkantacje."
- Co robi magiczna książka w mugolskiej księgarni?
Od początku wiedział, że coś było nie tak. Nagle ściana zaczęła się poruszać, obracając się. Stało się to tak szybko, że ledwie zauważył, że coś dzieje.
- Kurwa! - przeklął, wpadając w kupkę popiołu i żużlu.
- Panicz Malfoy, co za urocza niespodzianka - zarechotał ktoś nudnym głosem.
Draco zajrzał wściekły w parę znudzonych, czarnych oczu.
- Borgin.

***

- Ginny? To ty?- widocznie ktoś się zdziwił.
Virginia przewróciła oczami i zostawiła drzwi do dormitorium otwarte na oścież.
Odwróciła się i spojrzała na dwójkę drugorocznych.
- Tak, to ja, zadowolone?
Dziewczynki spojrzały w podziwie na jej kruczoczarne włosy.
- Co ty zrobiłaś? Rozumiem, wstydzisz się naturalnego koloru włosów swojej rodziny?- zapytała jedna z nich bez zastanowienia.
Rudo-... Czarnowłosa spojrzała na nią wściekle, zaciskając ręce w pieści.
- Nie, Berenice, jestem ofiarą własnych braci.
I nic więcej nie mówiąc, trzasnęła drzwiami w ich zdumione twarzyczki.
Szybko pozbyła się ciuchów i po chwili latała po komnacie w poszukiwaniach swojego miękkiego, prostu z domku zielonego ręczniczka frotte.
- Za co mnie pokarałeś takim rodzeństwem, Boże? - poskarżyła się, wszystko z kufra wywalając na łóżko. W końcu, znalazłszy ręcznik, pomknęła do łazienki, trzaskając drzwiami. - Co za bracia... - spojrzała na swoje odbicie w lustrze.- Dlaczego ja?
Spojrzała na siebie jeszcze raz.
To ja...?
Niemal dotknęła nosem odbicia.
I owszem jej włosy były czarne, ale dopiero teraz zauważyła, że się kręcą, jakby je skręcała lokówką dobre kilka godzin.
C te głupki narobiły?
Serce podskoczyło jej do gardła, kiedy lustro nagle krzyknęło:
- Coś ty sobie narobiła, Ginny Weasley?!
- Nie twoja sprawa!
Tafla więcej się nie odezwała.
Virginia potrzebowała odrobiny relaksu, w związku z czym zamiast szybkiego prysznica postanowiła zafundować sobie kąpiel w gorącej wodzie i z eterycznymi olejkami. Jak pomyślała, tak też zrobiła.
Po chwili zanurzyła się w parującej wodzie, wzdychając głośno. Tak się zatopiła, że wystawał jej tylko czubek głowy, nos i oczy.
Ale dobrze... wieki tak się dobrze nie czułam...
- Wspaniale... Ciekawe, jakby to było w łazience prefektów...
Jeszcze teraz pamiętała spojrzenie swojej mamy, kiedy jej jedyna córeczka nie została prefektem. Co tu się dziwić, wypadało na to, że Percy był ostatnim z rodziny. Ron się nie klasyfikował, więc cała odpowiedzialność spadła na Virginię.
Zachłysnęła się, tracąc nagle równowagę i wpadając do wody. Wynurzyła się, wypluwając wodę i trąc oczy. Odetchnęła głęboko i przygładziła swoje czarne włosy, dotykając szyi.
Poczuła coś. Spojrzała w dół, zauważając czerwony opal.
Zdjęła naszyjnik i spojrzała na niego badawczo. Nigdy nie odczuła tej rzeczy - to dziwne, żeby coś, co nosiła na szyi, promieniało w taki dziwny sposób. Nie zauważyła tego wcześniej.
- Co to może być...?
Miała jakieś niewyraźne przebłyski pamięci, że około trzech miesięcy temu zadała sobie to samo pytanie.
Jak mi to nie przeszkadzało, to dalej mi będzie przeszkadzać...
I mówiąc to, założyła opal z powrotem na szyję.
Wyszła z wody, opatulając się ręcznikiem. Natarła się balsamem i poczęła wycierać włosy, zakładając ubranie.
Cos świecącego przy jej łóżku przykuło jej wzrok. Okazało się, że to ze skrzyni. Kiedy jednak podeszła do niej i otworzyła ją, przestała błyszczeć w tak dziwny sposób.
A to co?
Odłożyła ręcznik na łóżko i żałowała, że pochowała wszystko, co pół godziny temu wywaliła z kufra - teraz musiała to zrobić ponownie.
Nagle dotknęła czegoś skórzanego. Wyjęła to. To coś okazało się być bardzo ciężką i starą księgą.
A na okładce, srebrnymi literami, pisało:
Sztuka Mroku. Uzdrowienia

Why she had to go, I don't know she woldn't say
I said something wrong, now I long for yesterday...




Koniec rozdziału XXV

PS: * "Yesterday" The Beatles


PPS: Myślę, ze wam sie to przyda do następnego rozdziału:

"Miss Saigon"


AKT I

Saigon - kwiecień 1975 roku

W przeddzień wkroczenia wojsk północnowietnamskich i Vietcongu, Szef - właściciel nocnego klubu Dreamland, organizuje wieczór pod hasłem "Wybory Miss Saigon".

Ta impreza ma mu pomóc w zdobyciu większej sumy dolarów na czarną godzinę i upragnionej wizy do USA. Jego podopieczne umawiają się między sobą, że - niezależnie od wyniku plebiscytu - tytuł "Miss Saigon" będzie należał się tej, która zdoła wyrwać się z oblężonego miasta jako żona amerykańskiego żołnierza.

Sutener wprowadza do "zespołu" młodziutką nowicjuszkę - Kim. Rozpoczyna się szalona zabawa. Uczestniczą w niej z jednej strony zdesperowane dziewczyny pragnące za wszelką cenę zdobyć męża, a z drugiej - goniący za zapomnieniem o nadciągającej katastrofie amerykańscy żołnierze. Wśród nich spotykamy Chrisa i Johna, wojskowych pracowników ambasady

Sfrustrowany, pałający odrazą do tego, co dzieje się wokół Chris dostrzega w tłumie Kim - równie samotną jak on. Widzi to John. Chce zrobić przyjacielowi niespodziankę i dobija targu z Szefem. Wkrótce wystraszona Kim idzie do lóżka z Chrisem, który nie jest do końca przekonany czy właśnie tego pragnął.

0 brzasku Chris próbuje zebrać myśli. Chciałby uciec jak najdalej od wydarzeń ostatniej nocy ale tak naprawdę nie ma dokąd. Wie, że w ojczyźnie nikt na niego nie czeka, a przy tej bezbronnej dziewczynie po raz pierwszy od dawna poczuł, że jest ktoś, na kim być może mu zależy

Kim budzi się. Chris prosi ją, aby z nim zamieszkała i obiecuje wykupić ją od Szefa. Umawiają się na następny wieczór. Szczęśliwy Chris biegnie do telefonu i opowiada o wszystkim Johnowi. Ten bezskutecznie próbuje sprowadzić przyjaciela na ziemię: sytuacja uległa zaognieniu i w każdej chwili należy spodziewać się rozkazu ewakuacji.

Chris nie przyjmuje tego do wiadomości. Chce kontynuować swój romans z Kim. Idąc na umówione spotkanie - natyka się na Szefa, który w zamian za Kim żąda wizy do Stanów. Dochodzi do ostrej wymiany zdań. Ostatecznym argumentem okazuje się wycelowany w głowę sutenera rewolwer. Tymczasem dziewczęta - nieco zazdrosne, ale przychylne Kim - przygotowują dla niej i Chrisa coś w rodzaju ceremonii zaręczynowej. Wznoszą toast na cześć prawdziwej "Miss Saigon".

Uroczystość zostaje przerwana wtargnięciem Thuya - kuzyna Kim. Dowiadujemy się, że rodziny obojga młodych zaplanowały i ślubowały sobie nawzajem ich małżeństwo. Teraz Thuy przyszedł po swoją "własność". Obaj rywale stają naprzeciw siebie. W ruch idą rewolwery. Thuy wycofuje się, ale oświadcza, że nie da za wygraną.

Chris obiecuje Kim, że nie zostawi jej w Sajgonie. Oboje wyznają sobie gorącą miłość.

Ho Chi Minh (dawniej Saigon) - kwiecień 1978 roku

W mieście trwa defilada w trzecią rocznicę zwycięstwa.

Thuy, który jest teraz wysokim urzędnikiem komunistycznego reżimu, sprowadza z obozu pracy Szefa i rozkazuje mu odnaleźć Kim.

W nocy Kim budzi się i rozpamiętuje swą miłość do Chrisa. W tym samym czasie w Atlancie Chrisa nawiedzają senne koszmary towarzyszące mu noc w noc od chwili powrotu z wojny. Jego żona, Ellen pragnie mu pomóc, ale podejrzewa, że mąż coś przed nią ukrywa.
Obie kobiety obiecują sobie, że będą - wbrew przeciwnościom - kochać i żyć dla tego mężczyzny.

Szef sprowadza Thuya do mieszkania Kim. Ten stara się najpierw prośbą, a potem groźbami nakłonić dziewczynę do małżeństwa. W końcu Kim oświadcza, że ostatecznym powodem jej odmowy jest Tam - dwuletni synek jej i Chrisa. Doprowadzony do wściekłości Thuy rzuca się na dziecko z bagnetem, ale Kim zabija go strzałem z rewolweru Chrisa.

Tymczasem Szef zakrada się do zdewastowanego przez komunistów Dreamlandu. Tam w skrytce odnajduje schowane na czarną godzinę pieniądze, sztuczną biżuterię i koronę "Miss Saigon". Z tym majątkiem zamierza uciec najpierw do Bangkoku, a następnie do wymarzonej Ameryki. Jest jednak drobny problem: nie ma żadnych szans na amerykańską wizę.

Kim wbiega do Dreamlandu razem z Tamem i błaga Szefa o pomoc w przedostaniu się za granicę. Ten wpada na pomysł, że chłopiec - półkrwi Amerykanin - to jedyna szansa na wjazd do USA. Każe więc Kim pozostać w ukryciu, a sam idzie zorganizować przerzut do Bangkoku.

Dziewczyna zostaje sama z synkiem. Po tragicznych wydarzeniach tego dnia zdaje sobie sprawę, że gotowa jest ponieść każdą ofiarę, by jej synek nigdy nie doświadczył cierpień, które były jej udziałem.

Pod osłoną nocy uchodźcy, a wśród nich Szef i Kim z Tamem zmierzają w kierunku czekających przy brzegu łodzi.

AKT II

Atlanta - wrzesień 1978 roku<.font> Na specjalnie zwołanej konferencji, John prezentuje program założonej przez siebie fundacji. Ma ona na celu ściąganie do USA tzw. Bui Doi - szykanowanych w Indochinach dzieci, które pozostały tam po amerykańskich żołnierzach.

Wśród oklaskujących jego żarliwe wystąpienie są Chris i Ellen. John ma dla przyjaciela szokujący rewelację: według informacji zdobytych przez fundację, Kim jest w Bangkoku. W dodatku Chris jest ojcem małego Tama. Obaj weterani postanawiają wspólnie zbadać problem na miejscu, w Bangkoku. Chris nie bez wahania obiecuje wtajemniczyć we wszystko swoją amerykańską żonę.

Bangkok - październik 1978 roku

John pojawia się w dzielnicy uciech. W tłumie prostytutek , stręczycieli i sex-turystów odnajduje Szefa, a za jego pośrednictwem Kim i Tama. Próbuje na własną rękę przedstawić dziewczynie realną sytuację. Po chwili, dostrzegając w jej oczach ciągle gorącą i obsesyjną miłość do Chrisa, daje za wygraną. Obiecuje jedynie, że wieczorem wróci razem z Chrisem.

Szef jest wściekły, że sprawy mogą wymknąć mu się spod kontroli. Postanawia zdobyć adres hotelu, w którym zatrzymał się Chris i wydać tam Kim.

Tymczasem dziewczyna zasypia. We śnie nawiedzają ją koszmary. Najpierw - duch zastrzelonego Thuya. Następnie powraca do niej cały splot wydarzeń, zakończony ewakuacją amerykańskiej ambasady w Sajgonie w 1975 roku. W ten sposób dowiadujemy się, jak doszło do rozstania Kim i Chrisa.

Po przebudzeniu Kim idzie pod wskazany przez Szefa adres. W hotelu nie zastaje ukochanego, lecz jego żonę, której istnienia nawet się nie domyślała. Ellen szybko orientuje się, że mimo upływ czasu ta drobna dziewczyna jest jej groźną rywalką. Kim blaga Ellen, by przynajmniej pozwoliła Chrisowi zabrać do Ameryki Tama. Ellen kategorycznie odmawia. Wówczas Wietnamka rzuca jej w twarz: skoro jest tak pewna miłości swego męża, to niech każe mu przyjść wieczorem i wszystko powtórzyć wobec Kim.

Ellen czuje się oszukana przez męża. Jednak, po wyjściu Kim, uspokaja się i postanawia walczyć o niego do końca. Wracają Chris i John. Dochodzi do pełnej wyrzutów rozmowy , w trakcie której Chris stara się wyjaśnić żonie, kim naprawdę była w jego życiu Kim. W końcu małżonkowie godzą się, ale ku rozpaczy Johna podejmuje decyzję - z jego punku widzenia fatalną dla Kim, a zwłaszcza dla Tama: matka i dziecko mają pozostać w Bangkoku, a Ellen z Chrisem będą im pomagać w miarę możliwości.

Kim wraca do domu. Oświadcza Szefowi, że czas by spakował się, bo wieczorem przyjdzie Chris i całą ich trójkę zabierze za ocean. Szef czuje, że wkrótce jego marzenia spełnią się. Roztacza swoją wizję Ameryki, która jawi mu się jako jedna wielka dzielnica rozpusty a w niej już niedługo prym będzie wodził on.

Tymczasem Kim przygotowuje synka na spotkanie z ojcem. Wyprowadza Tama przed dom. Po chwili przybywają - prowadzeni przez Szefa - John, Chris i Ellen. We wnętrzu domu pada strzał. To Kim zastrzeliła się. Zrobiła to, aby Chris bez zastrzeżeń mógł zabrać Tama do USA. W ten sposób spełniła swoje wcześniejsze postanowienie. Oddala życie w zamian za nadzieję poprawy losu własnego dziecka.


KIM - siedemnastoletnia Wietnamka. Osierocona, bez rodziny, przyjaciół i pieniędzy, podejmuje u Szefa pracę jako prostytutka. Jej pierwszym klientem jest pracownik amerykańskiej ambasady - Chris Scott.

CHRIS - żołnierz, pracownik amerykańskiej ambasady w Sajgonie. Pierwszy klient i jedyna miłość Kim. Przeżycia wojenne powodują u niego smutek i depresję, znajomość z Kim przywraca mu wiarę w szczęście.

SZEF - właściciel nocnego klubu "Dreamland", sutener, pracodawca Kim. Chciwie zbiera pieniądze i szuka możliwości ucieczki z oblężonego miasta do Stanów Zjednoczonych. Do swych celów chce wykorzystać Kim i jej miłość do Amerykanina.

JOHN - żołnierz amerykański, najbliższy przyjaciel Chrisa. To dzięki niemu Kim i Chris odnaleźli się w piekle wojny. Po zakończeniu wojny John zostaje działaczem społecznym na rzecz amerykańsko-wietnamskich dzieci.

ELLEN - żona Chrisa, poślubiona w dwa lata po jego powrocie z wojny, kiedy stracił nadzieję na odnalezienie Kim. Mocno stoi na ziemi, kocha męża i wspiera go w ciężkich chwilach.

THUY - Wietnamczyk, kuzyn Kim. Rodzice dzewczyny obiecali mu ją za żonę. Kiedy Kim odmawia dotrzymania umowy Thuy postanawia ją odzyskać za wszelką cenę...

GIGI - wienamska prostytutka pracująca w "Dreamlandzie", przyjaciółka Kim.

TAM - mały synek Kim i Chrisa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:31, 16 Sie 2006    Temat postu:

"Z mugolem za pan brat!"
Autor: Pisces Miles
Tłumaczyła: Villdeo



Rozdział XXVI
Przyjaciel wie, ile wart jest sam...


* Lay a whisper on my pillow
Leave the winter on the ground
I wake up lonely, I stare at silence
In the bedroom all around



- Hej, ziomku, gdzie cię posiało? - usłyszał głos Montague.
Draco odwrócił się, mając nadzieję, Nigel nie zauważył, że wyszedł z Nokturna. Więcej podejrzeń niż na razie miał, nie potrzebował.
- Hejka, Draco, nic ci nie jest? - spytała Dolores, pojawiając się za swoim kumplem.- Jesteś blady jak kreda. - przyjrzała się książce, którą trzymał w ręku, a potem jego ubiorowi. - Kupiłeś książkę w mugolskiej księgarni?
Zamrugał, odgarniając swoje jasne włosy. Odwrócił wzrok.
- Tak. Przymierzanie mnie znudziło, to poszedłem się przejść - odrzekł. Nie miał ochoty na wyjaśnianie niczego.
- Następna książka? - Nigel zmarszczył nos. - Nie nudzi cię to? Draco, jest tak wiele pięknych rzeczy na świecie, które można robić zamiast czytania. Na przykład chodzenie na imprezki, podrywanie dziewczyn... Stajesz się podobny do Granger.
- Czepiasz się - przewrócił oczami. - Kupiłem ją przypadkowo.
Ich koleżanka uśmiechnęła się tylko.
- Wiesz, chłopie, nigdy bym nie powiedziała, że tak bardzo się zgłębiasz w naukę.
- Nie, zazwyczaj zgłębiam się w co innego.
- W co? - zastanowił się Montague.
- W jajco - odparł zniecierpliwiony. - Byłem ci do czegoś potrzebny, że mnie wołasz?
Tym razem to Nigel uniósł oczy do góry.
- Czyżbyś pan, panie Malfoy, zapomniał, która godzina? Hę?
Dziewczyna uśmiechnęła się złośliwie, spoglądając na zegarek.
- Dochodzi wpół do siódmej.
Draco westchnął głośno.
- Dobra, nie rób afery, Montague. Pół godziny spóźnienia to jeszcze nic takiego.
Kumpel walnął go w plecy.
- Nie, dla nas nie, ale dla Spencera i reszty ekipy tak, i to wielki. Widzisz pan, panie Malfoy, kazali nam przyjść do Gadatliwego Kotła punkt szósta. Jeśli mogę ci coś zdradzić, Lesley oszalała. Po prostu myślała, że coś ci jebnęło. Wiesz, że jest straszna, gdy chodzi o twoją nieobecność, panie Malfoyu.
Blondyn parsknął.
- Och, co pan nie powie, Montague. Nigel, od kiedy ty się martwisz o jakiekolwiek reguły, co?
Dolores się zaśmiała. Trafił swój na swego.
- Co jest takie zabawne, Marshall?
- Nic, nic - powiedziała, zakrywając dłonią usta. - No dobra. To, że mówisz o zasadach dobrego wychowania, jeśli ich nie znasz, a Draco wręcz odwr-...
- Przymknij się, Dolores.
- Dobra... Dobra… Ha... - otarła łzę.
Draco patrzył na nich, kiedy wracali do Gadatliwego Kotła.
W środku byli już wszyscy, którzy nie pojechali na Stadion - tamci jeszcze nie wrócili.
Wydaje się to dziwne, ale żeby upilnować taka grupę, pojechali wszyscy nauczyciele ze szkoły, oprócz profesora Binnsa, który nie mógł po prostu opuścić Hogwartu, bo... bo nie, i Trelawney, która zapowiedziała, że jest zła aura i ona się nie rusza ze swojej komnaty. Nawet Snape wyjechał, choć on miał jakieś inne sprawy do załatwienia.
Po tym, jak naprawdę wszyscy się zgromadzili, zasiedli do stołów. Zajęli całą knajpę, co tu dużo mówić. Jedzenie nie gorsze było niż w szkole, a poza tym zazwyczaj byli tak umęczeni robotą za dnia, że jedli co popadnie, nawet suchy chleb.
Draco poszedł do swojego pokoju, który zajmował razem z Puceyem i Montague. Schował księgę głęboko do kufra i zszedł na obiad.
Przeklętą księgę, dodajmy.
Zastanawiał się nad tym odkąd opuścił Aleję Nokturnu.
Mam dość, mam dość, mam dość!
- Słuchaj, Draconie Malfoyu, czy ja mogę czasami od ciebie uzyskać jakąś uwagę? – powiedział ktoś za blondynem. Siedział przy stole specjalnie zarezerwowanym dla starszych Ślizgonów.
To był Adrian Pucey, który rzucił mu jego szatą w twarz.
- Ej! Potargasz mi włosy!
- Och. Draco, martwisz się o swoja urodę? - zadrwiła Faith, unosząc brwi.- A my wszyscy wierzymy, że nie jesteś lalusiem.
- Nie nazywaj mnie lalusiem, Sherman! - warknął Draco, składając szatę i kładąc ją sobie koło nóg. - Nie lubię ludzi, którzy się ze mnie naśmiewają, a szczególnie z tego, jak wyglądam!
- Naśmiewają się z tego, jak wyglądam? - zdziwiła się Dolores. - Rodzicom podziękuj za taką twarz!
- Ta, w każdym razie... - Pucey widocznie chciał coś powiedzieć, ale tym razem przerwał mu Spencer. Kolega Dracona przeklął pod nosem, czym zarobił sobie uwagę swojej dziewczyny.
Dokładnie na czas, mam dość paplania Puceya...
Chociaż wiedział, że Adrian zawsze zachowywał się wobec niego tak, jak właśnie powinien "przyjaciel", jego gadaniny nie mógł przełknąć. Drażniła go.
Liczy, że dowie się, co powoduje u mnie blokadę psychiczna do gry w Quidditcha.
- Dzisiaj... - zaczął Spencer, uśmiechając się. Wszyscy spojrzeli na niego zszokowani. Nie robił tego od dwóch miesięcy. - Dziś wieczorem, żółtodzioby, obejrzycie musical z prawdziwego zdarzenia. Jeden z najlepszych, jaki Londyn kiedykolwiek widział. Teatr został zarezerwowany specjalnie dla nas.
Lawrence pokiwał głową.
- Przedstawienie, które zobaczymy, nosi tytuł Miss Sajgon, jest wystawiane tutaj rokrocznie od pięciu lat. Wybraliśmy je, ponieważ fabułą jest zbliżone do Wysokich lotów. Też mają dużo wątków, rzecz też dzieje się w burdelu - sami widzicie. Różnica jest w tym, że aktorzy zamiast mówić będą śpiewali. To naprawdę wspaniała szansa, aby nauczyć się czegoś od profesjonalistów.
Lesley uśmiechnęła się.
- Najlepszą jednak wiadomością dla was powinno być, że dwadzieścia głównych ról będzie mogło porozmawiać z aktorami. Profesor McGonagall i Sprout zgodziły się także, aby wszyscy z piątych klas, po musicalu, zwiedzili West End na własna rękę.
Rozległy się z jednej strony oklaski, z drugiej jęki. Starsi skarżyli się, ze mają już po szesnaście/siedemnaście/osiemnaście lat i mogą sami o siebie zadbać, nie trzeba ich traktować jak przedszkolaków.
- Macie swoje - odpuściła im wreszcie McGonagall.- Pod warunkiem, że przed północą wszystkich was tu widzę w łóżkach i nie będziecie pili ciężkich mugolskich alkoholi.
- Łał... - Montague zatkało. - A już myślałem, że ta piła nigdy nas nie puści. Ciężkie alkohole... To zależy, kto ma jaką głowę...
- Aha, i panie Montague? - stanął sztywno. Usłyszała? - Pan się nie pakuje w kłopoty.
Ślizgoni zaśmiali się. W oczach zastępczyni dyrektora Montague był bardziej nieznośnym rozrabiaką od braci Weasley.
Dolores trąciła Nigela nogą.
- Tak, tak, i nasz stary kochany Snape nie uratuje ci skóry.
Montague w odpowiedzi klepnął ją po tyłku , przez co wydawała z siebie coś w połączeniu pisku ze skowytem.
- Zrozumiane? - zapytała McGonagall, patrząc na nich wszystkich uważnie.
- Jasne, pani psor.
Lesley klasnęła w ręce.
- Świetnie. Ucieszyłabym się, gdybyście byli wkrótce gotowi, bo przedstawienie zaczyna się o siódmej i trwa do wpół do dziesiątej.
Draco ominął swoja podnieconą paczkę i poszedł do swojego pokoju.

***

"Jedynym dobrem na tej ziemi
Jesteś ty...."

***

" Ta dziewczyna jest ze mną!"

***

"Są tacy, co przegrali życie - pijacy i dziwki
Oni wszyscy i tak już wkrótce odejdą bądź umrą..."

No, dalej!
Strzelaj!
Nie zmienię zdania!

"Tak, odchodzę...
I zamierzam zabrać cię ze sobą!"

***

"Tam, gdzie nie pozwolą nam czuć..."
"Będziemy czuli!"

"I tam, gdzie czas płynie za szybko
Gdzie nic nie może wiecznie trwać
My przetrwamy..."

***

"Ja wierzę...
Wciąż wierzę, że wrócisz..."

"Pokonam ból i lęk..."

"Nie pozwalasz mi zostać w sobie...
Lecz po co się chcesz ukryć,
Skoro ja także cię potrzebuję?!"

***

"Ciągle się zmieniamy...
Ciągle się uczymy..."

***

"Zabieraj się! Nas już nie ma! Wracaj do innych frajerów!"

***

" Powiedz mi gdzie - ja pójdę
On za mną tęskni wiem o tym, czuję...."

***

"Zagubiłam się...
Odnajdź mnie, błagam..."

***

"Jeszcze raz zaczniemy...
My - bo ja i ty"

***

"Pocałuj mnie po raz ostatni
Na pożegnanie..."

***

"Tylko jedna noc... znaczyła aż tyle...?"

***


- I inżynier...! Simon Olzinger!
W sali aż zagrzmiało od oklasków, kiedy wszyscy aktorzy, grający w Miss Sajgon, pojawili się na scenie. Dziewczyny ukradkiem ocierały łzy, wspominając wzruszające zakończenie. Obsada pomachała im na do widzenia , zanim przysłoniła ich kurtyna.
- Tamten helikopter był zajebisty, mówię wam!!! - zawołał Pucey, biorąc za rękę Faith.
- A tamta statua! - dodała Dolores. - Czasami nie chce mi się wierzyć, że mugole umieją robić takie rzeczy!
- Mugole, kobieto, no co ty. Nam pójdzie o niebo lepiej, co Draco? - mówiąc to, powoli objął dziewczynę od tyłu.
Dolores uniosła brew, patrząc na jego ręce.
- Nigel, co ty robisz? - kłapnęła go po łapach.
Montague uniósł ręce do góry.
- Ja tylko próbuję okazać przyjaźń mojej najlepszej kumpeli, nic więcej.
Dolores odwróciła wzrok, zaczerwieniona.
- Te, te, te - powiedział Pucey lekko apodyktycznym tonem w ich stronę. Odwrócił się do Dracona, który nadal siedział, patrząc na pustą scenę. Większość uczniów opuszczała salę, a ci starsi stali, rozmawiając o tym, co będą robili wieczorem. Musieli się szybko ulotnić z teatru, skoro mieli wrócić przed dwunastą. A wszyscy dobrze wiedzieli, ale komu jak komu, ale McGonagall nie należy się narażać. - Idziesz z nami po wywiadzie z aktorami?
Blondyn nadal nie reagował. Faith klepnęła go w ramie. Draco spojrzał na nią, nosząc brew.
- Co?
- Pan kapitan się pyta, czy idziesz z nami się napić po małym tok-szoł z dziwką, żołnierzykiem i amerykańskim kochaśkiem. - począł wyliczać na palcach Montague. Dolores mocno go pchnęła w ramię.
- Jasne - odrzekł, wstając i wygładzając swoja czarna kurtkę. Musieli się ubrać po mugolsku, jeśli nie chcieli zwracać na siebie większej uwagi niż każda zorganizowana grupa na West End.
- Zbieramy się o dziesiątej w barze na dole, dobra?- poinformował go "pan kapitan", po czym pociągnął Faith ku wyjściu.
Draco przed wyjściem spojrzał jeszcze za siebie. Nagle ktoś go zawołał. Lesley, stojąca tuż przy scenie, kiwała na niego, żeby przyszedł.
Barlow D'Aguilar, który stał za nim, uśmiechnął się.
- Czyżbyś już się wprawił w nastrój a'la Chester Dwight? Bo widocznie czas na to.
Draco uśmiechnął się przebiegle.
- Nigdy nic nie wiadomo, D'Aguilar...
Barlow wzruszył ramionami i przepchnął się przez wyjście. Nie kolegowali się, raz czy dwa wypili tylko razem piwo kremowe w Hogsmeade. Barlow D'Aguilar był zabójczy, przynamniej tak uważały dziewczyny - kręciły je te jego brudnołzłote włosy i ciemna cera Włocha. Wydawał się być "spoko", ale pozował trochę na playboya.
Obsada Miss Sajgon była bardzo miła, widocznie nie przejmowali się tym, że goszczą u siebie młodzież szczególną. Najbardziej podekscytowaną osobą byłą Myra, która chciała rozmawiać ze wszystkimi naokoło i w związku z tym ciągała zmordowanego Pierre'a wszędzie, gdzie się dało. Draco musiał przyznać, że dobrze ze sobą wyglądają, lecz miał nadzieję, że nie przekroczyli jeszcze pewnych granic... Bez przesady, te dzieciaki nie weszły jeszcze w okres dojrzewania.
- Słyszałem, Draco, że to ty otrzymałeś jedną z głównych ról? - zapytał ktoś głębokim głosem. Spojrzał w górę, zaglądając do brązowych oczu młodego mężczyzny.
- Ty jesteś?
- Lloyd Gray, grałem Chrisa - powiedział. Blondyn zauważył, że mówi z ciężkim amerykańskim akcentem. Wyciągnął do niego rękę.
- Miło cię poznać.
- Jak i ciebie - odwzajemnił uścisk. - Podobno dobrze tańczysz.
- Wiesz o musicalu? – zapytał zaskoczony Draco.
- Pewnie - odparł, jakby chodziło o czytanie jakiejś książki albo jedzenie ciasta na deser. - Każdy, kto pracuje w jakimkolwiek teatrze wie o tym. Wielu profesjonalistów albo gostków jak ja chce zobaczyć, jak Lesley i Spencerowi poszło z wami, z nastolatkami. – uśmiechnął się do niego, pokazując pełen stan uzębienia. - Podziwiam ludzi, którzy pracują z młodzieżą. Wierzymy w waszych reżyserów. Lesley i Spencer już kiedyś razem pracowali, powinno im pójść jak z płatka.
- Też z młodzieżą? - chłopak odwzajemnił uśmiech, lecz po swojemu. - Trudno wierzyć, że wszyscy na mnie liczą. To naprawdę duża odpowiedzialność.
- Trochę dziwne, że takie dzieciaki jak te tam też występują. To po raz pierwszy w produkcji aż takiej wagi. – powiedział poważnie Lloyd.- Ten musical to ogromne wyzwanie dla obydwu światów, naprawdę.
Draco zmarszczył brwi.
- Nie boisz się ludzi, którzy czarują?
- A po co? - zapytał, wzruszając ramionami. - Tacy ludzie jak my, aktorzy, wierzą w takie rzeczy. Nie raz spotykamy się z nimi na scenie.
Blondyn przyjrzał się mężczyźnie stającemu przed nim, nie bardzo mogąc uwierzyć, że to ta sama osoba, która przed chwilą grała w przedstawieniu zmęczonego życiem żołnierza. Lloyd przecież tryskał energią.
- Zastanawiałem się... Jak wy, znaczy się aktorzy, ukrywacie na scenie swoje uczucia?
Lloyd uniósł brew, po czym głośno westchnął.
- Mówi się, ze profesjonaliści nie czują nic - spojrzał mu w oczy. - Ale to jest prawie niemożliwe.
- Dlaczego?
- Ponieważ każdy człowiek na ziemi posiada jakieś uczucia, których nie umie zataić. Zwykle jak się staje na scenie, próbuje się stłumić emocje, ale to naprawdę trudne, bardzo trudne. Próbujesz się przywrócić do rzeczywistości, ale tak naprawdę wpadasz w świat nierealny, świat fałszu.
- Fałszu?
- Tak. Teatr, książka, kino, telewizja, to wszystko to wymyślanki, bujdy na resorach. To morza, oceany kłamstw, ale kłamstw pięknych ,wzruszających, stworzonych dla rozrywki.
- Co, jeśli tam wpadniesz? - zapytał ostrożnie.
- Naucz się pływać - Lloyd uśmiechnął się.
Draco nie bardzo pamiętał, co zrobił później. Wyszedł z teatru sam, kiedy wszyscy łazili w paczkach lub parami. Na dworze był przeraźliwie zimno jak na tę porę roku.
Bez celu chodził ulicami, słysząc wokół siebie głosy, śmiech, krzyk, wrzask, płacz.
Poczuł się tak zagubiony w tym wszystkim, jak nigdy przedtem. Naprawdę zrobił coś, czego nie powinien? Zrobił coś, czego nikt nigdy by nie wymyślił, a już na pewno nie on? Czas, który przeżył wraz z Virginią zacierał się, był tak niewyraźny, jakby go nigdy w ogóle nie było. Czy to, co było między nimi, także nie istniało?
Nie, nie myślał tak. To wszystko było bardziej prawdziwe niż cokolwiek w jego przeklętym życiorysie. Śmiech, kłótnie, łzy, szepty, wszystko. Dała mu życie.
Sprawiła, że zaczął czuć coś, co nosił w sobie od dawna, zatajone nawet przed samym sobą.
Zaśmiał się gorzko.

Touch me now, I close my eyes and dream away

It must have been love, but it's over now
It must have been good, but I lost it somehow
It must have been love, but it's over now
From the moment we touched till the time I ran out


Nareszcie. Nareszcie przyznał się świadomie do tego, że kochał Virginię Weasley, dziewczynę o płomiennorudych włosach, bardzo pociągającą dziewczynę. Ale... ale jego najbardziej przyciągało to, co miała w sobie. Była jak nieoszlifowany diament, jak bomba, która lada chwila mogła wybuchnąć, spalając wszystko dokoła. Tak rozpaczliwie chciała zwrócić na siebie czyjąś uwagę, choć nie umiała tego zrobić.
Draco był wdzięczny całemu światu, że to on został kimś, kto miał szansę to odkryć. Gdyby tylko pozwoliłaby mu, on...
On co?
"Tylko jedna noc... znaczyła aż tyle...?"
Pamiętał to, co powiedział jej tamtej deszczowej nocy, nocy, która być może skończyłaby się inaczej, gdyby ten pocałunek nie został przerwany tak nagle. A wszystko przez jego cholerną dumę i zapieranie się.
Jedna noc, nie, dziesięć minut wystarczyło, żeby zawalił wszystko, żeby znowu się nie znali, znów mijali się zupełnie jak dwoje ludzi z dwóch odmiennych światów.
Teraz wiedział, że powinien był jej zaufać, zaufać całym sobą i mieć gdzieś wszystko inne, ponieważ liczyli się tylko oni.
Tylko czy nie za późno, żeby to wszystko naprawić...?
Kątem oka zauważył błysk. Odwrócił się, zatrzymując przed wystawą butiku z sukniami wieczorowymi. Jego uwagę przyciągnęła czarna sukienka bez rękawów.



- Ale nie mów, że to ty.
- A nawet jeśli, to co?!
-Nic. Po prostu trudno mi sobie wyobrazić ciebie w takim stroju. Suknia bez rękawów? Białe rękawiczki? Szpilki?
- Jestem dziewczyną. Normalną dziewczyna, rozumiesz? Oczywiście, tu mi pewnie działała wyobraźnia, jak malowałam tę sukienkę i resztę, te damskie fatałaszki.
- Skąd ci to u diabła przyszło? Nie jesteś mugolką. Wybacz. Według mnie jest to trochę, hmm... po prostu podobają mi się mugolskie stroje wieczorowe, wszystko.
- ...Kiedyś wzięłam jakąś gazetę taty i po prostuj sobie przeglądałam... Chyba chciałam się namalować jak na bal.
- Jakby się tak przyjrzeć temu rysunkowi... to powiedziałbym, że jesteś nawet podobna... Ale trochę dziwnie wyglądasz na tym papierze... Na przykład twoje piersi nie są takie ma... AUUU!!!!
- Bardzo ci dobrze.
- Ty mała kreaturo...



Szybko spojrzał na tabliczkę z godzinami otwarcia i wybrał się w drogę powrotną do teatru. Paczka pewnie czekała.

***

Virginia spojrzała w sufit Wielkiej Sali, bawiąc się nieświadomie naszyjnikiem. Wokół niej leżały sterty książek, połamane pióra i zagryzmolone kartki i pergaminy. Korytarze były o dziwo puste, mimo że dochodziła ósma wieczorem. Normalnie uczniowie odrabiali zadania domowe w Wielkiej Sali, mieli tym samym okazję do spotkania się z kolegami z innych domów. Jednak odkąd połowa szkoły wybyła do Londynu, pozostali zostawali w swoich domach i odpoczywali.
A na pewno nikt nie odrabiał pracy domowej. Virginia zaczęła się poważnie zastanawiać, czy naprawdę robi się gorsza od Hermiony.
Nie, nie myślała wcale o robocie, wręcz odwrotnie - jej myśli zajmowało odkrycie sprzed trzech dni.
Prześwitywało jej, że tę książkę oglądała jeszcze w wakacje na Nokturnie, a raczej tylko na nią spojrzała. Nie miała zielonego pojęcia, czemu miała ten starożytny wolumen ze sobą, wciśnięty miedzy czyste karty papieru a ciuchy i szaty.
Pamiętała, że widziała tę księgę w ten sam dzień, kiedy otrzymała ten dziwny krwistoczerwony opal.
Kiedy znalazła książkę, próbowała ją otworzyć, ale nici, widocznie była magicznie przypieczętowana. Tak więc musiała wrócić do skrzyni. Jednak nadal błąkała się w myślach Virginii.
Co to za antyk...?
Miała uczucie, jakby musiała odkryć jakąś tajemnicę. Księga musiała pewnie ukrywać coś wielkiego.
Możliwe, że wiadomości o Mrocznym Znaku.
Potrząsnęła a głową.
- Oszaleję tu, powinnam zwolnić trochę, a nie odkrywać tajemnice.
Wstała, decydując, że koniecznie musi zrobić przerwę. Wszystko jej się mieszało i nie była to najlepsza oznaka. Od wybuchy w pracowni, zaprzestała przeprowadzać eksperymenty i badania, co jeszcze bardziej ją frustrowało.
- Wszystko przez tych dwóch głupków... - mruknęła, wychodząc z pustego pomieszczenia.
Zabiję tych tumanów, jak tylko przyjadą z Londynu!!!
Zostawiła wszystko, zabierając ze sobą tylko książkę i kilka zapisanych pergaminów i kartek. Chyba nikt by jej nic nie ukradł, a skrzaty domowe sprawiały wrażenie czytania w ludzkich myślach. Była pewna, ze nie sprzątną tego bałaganu.
Zdecydowała się przejść do kuchni - miejsca najczęściej ostatnio przez nią odwiedzanego. Potrzebowała kawy. Albo gorącej czekolady, choć było już lato. Nieważne. Matka ją nauczyła, że gorący napój zawsze uspokaja.
- A propos rodziców... ciekawe czy tu przyjadą, zanim dostaną się na Stadion.
Otrzymała od nich list po tamtym całym wydarzeniu. Niestety, nie była w nastroju do jakiegokolwiek pisywania i rozmawiania, podrzuciła więc list Charliemu, aby im napisał, że nic jej nie jest, czuje się świetnie i nie chowa do nikogo urazy.
Nie chowa do nikogo urazy... bardzo śmieszne. Była przecież wściekła i zawiedziona. Tyle się napracowała, tyle zrobili prób. Chciała udowodnić, że nawet ona, Weasleyówna, coś potrafi ponad przeciętność. Chciała zrobić na wszystkich wrażenie.
Za późno na marzenia...
Spojrzała w filiżankę gorącej herbaty z cytryną, którą trzymał przed nią skrzat. Wydawało się, że są bardzo podekscytowani gośćmi. Krzątali się, pracowali, gotowali, nieustanny ruch. Dziwne, bo przecież obiad skończył się dawno temu, a one powinny sprzątać, nie gotować.
Nie odezwała się. Ostatecznie to nie byłą jej sprawa, prawda? Nauczyła się już nie wtrącać w nie swoje sprawy. Po pierwsze Ron i jego przyjaciele zawsze wyłączali ją ze swoich interesów, a po drugie miała z tymi "nie swoimi sprawami" złe wspomnienia.
Westchnęła głęboko, gdy obraz zamknął się za nią.
Nie mogła nadal uwierzyć, że jej życie tak bardzo się zmieniło, w dodatku w tak krótkim czasie. Tylko kiedy bardziej? W ciągu ośmiu miesięcy... czy jednej nocy?
- O nie, Virginio Weasley, o nie, o nie, o nie, nie będziesz teraz o nim myślała, nie, nie, nie!!! Draco Malfoy jest przeszłością, było minęło. Nie pamiętasz, co sobie obiecywałaś? Nie pamiętasz, że on nigdy nie będzie cię lubił w taki sposób, w jaki ty lubisz jego? Kobieto, on dobra sprawę cię nienawidzi bardziej niż cokolwiek na tym padole, więc przestań... - mruczała sobie pod nosem, idąc korytarzem. Czuła na sobie wzrok postaci z obrazów. Tak bardzo chciałaby być niewidzialna! To była konsekwencja pojawienia się w tym świecie, bycia w światłach reflektorów jak jakaś gwiazda, bycia upokorzoną, bycia znienawidzoną przez kogoś, kogo tak bardzo kochała, kochania kogoś, kogo nigdy nie będzie mogła tak po prostu wyrwać sobie z serca...
Nigdy?
W tym samym momencie, kiedy zrozumiała znaczenie tego słowa, zderzyła się z kimś. Upadła na posadzkę, pochylając głowę.
Naprawdę nigdy nie zapomnę o Draconie Malfoyu...?
Nie! Nie będzie płakała! Poczuła, jak palą ją oczy.
Przecież to było wprost nienormalne, a ostatnio coraz bardziej nieznośne. Wszystko, co mogła robić, to myśleć o nim, śnić o nim...

Make believing we're together
That I'm sheltered by your heart
But in and outside I turn to water
Like a teardrop in your arms


- Nic ci nie jest? - spojrzała w górę. Nad nią stał Montague. To chyba było oczywiste, że na niego wpadła. Podał jej jeden z pergaminów, które upuściła. Popatrzyła na niego podejrzliwie.
Montague jest dla niej miły... Ślizgoni, którzy za nim stoją nie wyśmiewają się z niej....
No tak, przecież miała czarne włosy!
- Zrobiłem ci coś? - zapytał powtórnie, trochę zażenowany. Nie miał pojęcia, że dziewczyna, której chciał pomóc, to ta sama, zwykła, ruda, nikomu niepotrzebna Weasleyówna.
- Nie potrzeba mi twojej pomocy, Montague - powiedziała zimno, odgarniając włosy i patrząc na niego gniewnie.
Grupka za nim przeżyła szok.
- T-ty... Ty jesteś... ty jesteś Ginny Weasley? - zapytała jakaś mała, na krótko obcięta dziewczynka.
- Tak - odparła, wyrywając Montague z ręki pergamin i składając resztę kartek. Szukała książki, ale jej nie było.
- Trzymaj.
Virginia zamarła, słysząc szybkie bicie własnego serca. Nie słyszała tego głosu od dwóch miesięcy. Miała teraz ochotę wstać, podmieść się i uciec... ale była niestety wstrętnym tchórzem.
Rzuciła sobie rękawicę. Odwróciła się powoli. Serce biło jej tak szybko, jakby zaraz miało stanąć. Kiedy spojrzała w tę parę szarych oczu, miała ochotę zemdleć, tu i teraz, na korytarzu.
Patrzył na nią tak, jak tylko on umiał, tak jak niegdyś, pół roku temu chociażby. Nie mogła tego znieść.
Przełknęła ślinę, i sięgnęła po podręcznik drżącą ręką, próbując nie dotknąć jego dłoni.
- Dziękuję, Malfoy - odrzekła szorstko, odwracając wzrok. Nie chciała mu patrzeć w oczy, nie chciała rozdrapywać tej rany.
I spróbowała sama siebie przekonać, że nie było przed sekundą tego błysku w jego oku, błysku oznaczającego ból.
Gdyby tylko nie powiedziała tego takim tonem, to...
NIE!

And it's a hard winter's day, I dream away

It must have been love, but it's over now
It was all that I wanted, now I'm living without
It must have been love, but it's over now
It's where the water flows, it's where the wind blows


- Ginny Weasley! Co u Boga ma oznaczać kolor twoich włosów?!!!
Odetchnęła cicho i spojrzała na Rona. Oczywiście jego wrzask zainteresowały wszystkich naokoło.
- Ginny... Czemu twoje włosy są... Czarne?- zainteresował się Harry, spoglądając na Hermionę, która patrzyła na Rona. Ślizgoni tylko prychnęli.
- Może wstydzi się swojej rodziny. Jakby moje włosy był czerwone, też bym je przefarbował - burknął Montague, patrząc na Dracona. Nie, Malfoy... cóż Malfoy spoglądał ciągle na Virginię, a jego oczy były bardzo nieczytelne.
- Przymnij się, Montague! - wrzasnął Ron.
- Weasley, weź sobie na wstrzymanie - powiedział Pucey, uśmiechając się chytrze. - I tak już cię słucha cała szkoła.
- Powiedz dziękuję swoim umiłowanym braciom. - przerwała sprzeczkę Virginia.
- Fredowi i George'owi? - zapytała Hermiona.
- Tak, właśnie im! - odpyskowała jej. Hermiona cofnęła się w tył.
- Ginny, uważaj jak mówisz, co mówisz i do kogo mówisz! - wysapał Weasley.
Tego już za wiele. Była jego siostrą, a dla Rona ważniejsza okazywała się własna dziewczyna od jedynej siostry, w dodatku młodszej.
Potrząsnęła głową. Nagle jej uwagę zwrócił ciemny kącik. Podeszła tam i kopnęła kogoś w nogę.
- O, cześć Gin - odezwał się nieśmiało Fred, patrząc na trącego się po kostce bliźniaka.
- Chyba się za nami stęskniłaś przez te dwa tygodnie, co? - zajęczał George.
- Wręcz odwrotnie, mam was dosyć. - odpowiedziała bardzo cicho.
Po raz pierwszy w ich życiu przestraszyli się swojej młodszej siostry. Westchnęła głęboko.
- Nie prowokujcie mnie, błagam was. - gdyby którykolwiek z nich coś jeszcze powiedział, nie byłaby zdolna powstrzymywać się, żeby im czegoś nie zrobić. - Proszę...
- Gi-... - zaczął George, ale ona już była przy końcu korytarza.
- Nie prowokuj mnie, powiedziałam! - krzyknęła, odwracając się.
Wszyscy się na nią gapili, wszyscy! Jakże ona tego nienawidziła!
Wparowała do Wielkiej Sali. W środku McGonagall stała nad jej wypracowaniami i zapiskami, patrząc na nie zaciekawiona. Spojrzała na nią teraz.
- Panno Weasley, pani...
Nie czekając na to, aż nauczycielka skończy, zgarnęła wszystko na raz do torby i wyszła, próbując powstrzymać łzy, które już i tak spływały jej po twarzy.

***

- Nic ci nie jest?
- Nie - odrzekł znużonym tonem padając na łóżko. Nawet nie był łaskaw się przebrać do snu.
- Wyglądasz jak trup - skomentował Goyle, głośno ssąc lizaka.
- Możliwe - powiedział zniecierpliwiony, i zanim mogliby cokolwiek powiedzieć, zasunął zasłony i rzucił na łóżko zaklęcia uciszające. Nie chciał słyszeć ich bzdurnej gadki. Oczywiście nie zajmował pokoju tylko z Crabbem i Goylem, ale tylko z nimi rozmawiał bardziej normalnie.
Żałosne... zaśmiał się gorzko. Podobnież jestem ozdobą domu, a nie mam żadnych bliskich przyjaciół...
Oprócz niej.
Podniósł się, przejeżdżając sobie ręką po włosach.
- Wszystko zrujnowałem. Na amen.
Wiedział to bardzo dobrze, odkąd powiedziała do niego "Malfoya", odkąd spojrzał jej w oczy, wystarczyła tylko sekunda i wiedział, że chciała o nim zapomnieć, wytrzeć z pamięci Dracona Malfoya i najwidoczniej się jej to udawało. Przynamniej poszło jej lepiej od niego. Jej głos w tamtej chwili był dla niego jak nóż. Powiedziała to takim tonem, że aż zabolało go gdzieś w środku.
Widział w niej walczące ze sobą uczucia, ale jasne było, że Virginia była bardzo zdeterminowana, aby o nim zapomnieć, zapomnieć o wszystkich szczęśliwych wspomnieniach, które mu dała, najlepszych chwilach w ciągu jego przeklętego szesnastoletniego życia. Sam się skazał na to jej zapomnienie, wiedział o tym, złamał jej serce tak bardzo, że pewnie nigdy więcej nie otrzyma szansy, aby to naprawić.
Nigdy więcej...
Mocno potarł twarz, próbując zarazem zetrzeć z siebie ten cały żal, budzącą się w nim desperację i jeszcze coś. Może to było zagubienie? Skrucha?
Nigdy wcześniej niczego nie żałował, no może oprócz faktu, że był synem Lucjusza Malfoya, ale na to nie miał żadnego wpływu. Musiał to przyjąć.
A teraz mógł wybierać, i do cholery, wybrał źle....
- Rozpierdoliłem to wszystko!!!!- krzyknął, mocno przyciskając do siebie poduszkę. Jego oddech był bardzo nierówny.
Ona jest moja, Draconie Malfoyu...
- Adrian Bradley...
Pamiętaj, Malfoy, że cię ostrzegłem. Zejdź mi z drogi, bo pożałujesz.
Spojrzał na okutą czarną książkę, leżącą w papierowej torbie na szafce nocnej. Wiedział, że ten dziwny opal na szyi Virginii jest kluczem do zagadki, do otworzenia księgi, a przynamniej tak powiedział Borgin.
Usiadł, próbując się skoncentrować.
Jeśli to miała być jego ostatnio szansa, był skłonny zaryzykować... Przecież ceną nie było tylko otwarcie tego woluminu, była nią także...
Przekonamy się, Bradley, kto tu komu zejdzie z drogi!!!

***

Kilka następnych dni zleciało Virginii dobrze i powoli - właśnie wtedy, gdy inni biegali, męczyli się, zdawali z różnych przedmiotów... najwięcej zamieszania było z musicalem. Za trzy dni miała odbyć się próba generalna, za dziesięć przedstawienie. W najgorszym stanie była Lesley.
Było już po SUMach i NUTKach, więc wszyscy wręcz palili się teraz do pomocy. McGonagall stwierdziła, że przez to całe wydarzenie dzieciaki opuszczają się w nauce.
Kiedy Hermiona kilka razy wspomniała, że szkoda, że nie ma egzaminów, Ron spojrzał na nią jak na wariatkę.
Co do Rona... wyjrzała na zielony stadion do Quidditcha. Chyba ciągle jest na mnie wściekły...
Wiedziała, że była niemiła dla Hermiony, ale, wstyd przyznać, powiedziała tak specjalnie. Była o nią zazdrosna, zazdrosna o to na przykład, że czasami rodzice i rodzina poświęcali tamtej więcej czasu niż siostrze i córce. Wszyscy obchodzili się z nią jak z jajkiem, jak z przyszłą panią Weasley.
W każdym razie to prawda, odkąd tylko Ron i Hermiona zaczęli ze sobą kręcić na dobre. Byli w sobie zakochani i było to widać.
Virginia czuła się tylko pokrzywdzona, dlaczego miała być gorsza od Hermiony? Dlaczego jej, Virginii, nie poświęcili przez całe życie tyle uwagi, co Hermionie przez wakacje?
Przez pewien czas była traktowana jako najważniejsza, ale te czasy już dawno minęły. Mama i ojciec uważali ją za następnego chłopca, następnego Weasleya... Nigdy nie wierzyli, że będzie zdolna w czymkolwiek wyprzedzić sześciu starszych braci... Uważali ją za najgorszą...
Koniec z pesymizmem, Virginio Wu...
Przeciągnęła się. Odkąd zakończyły się egzaminy, nie miała co robić. Nikt nie potrzebował jej pomocy w przedstawieniu, tak czy owak nawet nikt jej się nie spytał, czy byłaby chętna. W ogóle nikt się nią nie przejmował.
Wszyscy pewnie już wiedzą o moim wydarciu się na bliźniaków...
Czuła się trochę winna. Nigdy nie krzyczała w taki sposób na nikogo z rodziny, wręcz przeciwnie.
Z drugiej strony naprawdę mnie wkurzyli...
- Ginny.
Lekko podskoczyła, zaskoczona. Odwróciła się w stronę drzwi, gdzie stała McGonagall, oczywiście z ciasno spiętym kokiem, ale bez tiary.
- Pani profesor. Mam coś wykonać?
Nauczycielka uśmiechnęła się do niej lekko i usiadła na tapczanie, rozglądając się po pracowni.
- Przeżyłaś tu coś około dziewięciu miesięcy, prawda?
Virginia posłała jej zakłopotane spojrzenie.
- Ja tu tylko pracuję, pani profesor, staram się wracać do Gryffindoru na czas!
Kobieta zaśmiała się.
- Nie zwracam ci przecież uwagi, panno Weasley. Nigdy tylko widziałam, aby jakikolwiek uczeń pracował z aż takim entuzjazmem. Nawet panna Granger tyle się nie uczy, no może tylko przed egzaminami. - mrugnęła do niej okiem. Virginia stanęła jak wryta.
I to była Zastępczyni Dyrektora? Nauczycielka surowa i bezwzględna, potrafiąca odebrać sto punktów osobie z własnego domu? Gdzie się podziała ich profesor McGonagall?
- Ginny... wiesz chyba, po co to wszystko robiłaś przez cały rok?
Dziewczyna spojrzała w dół.
I jeszcze raz mów, że wiesz...
Uśmiechnęła się szeroko, tak dla picu.
- Wiem, pani profesor, że sprawiłam trochę problemów, ale za bardzo się zaangażowałam, szczególnie z badaniami nad Mrocznym Znakiem.
McGonagall pokiwała głową.
- Profesor Snape mnie zaszokował, mówiąc, że wspaniale ci idzie.
Virginia zaniemówiła. Snape nigdy, przenigdy jej nie pochwalił, narzekał tylko i wydawał swoje rozkazy. Oczywiście nie odzywała się ani słowem, wykonując polecenia, ale trochę go polubiła. Nikomu tego nie zdradziła, nie była jeszcze aż tak zdesperowana.
Nauczycielka wyczarowała herbatę.
- Po prawdzie, dyrektorem także to wstrząsnęło - odłożyła filiżankę na stoliczek, znów spoglądając na swoją uczennicę. – Naprawdę nie chowasz do nikogo żadnej urazy po tamtym... wydarzeniu?
Virginia wolała nie odpowiadać.
Kobieta westchnęła.
- Wszyscy byliśmy i jesteśmy tak zabiegani... Ale czuję się zawstydzona, że nie poznałam cię lepiej, Ginny, w końcu jestem twoja wychowawczynią i ponoszę za ciebie jakąś odpowiedzialność. Dobrze jednak, że przeszłaś to bez żadnych komplikacji i nadal pracujesz dla szkoły jak dawniej - uśmiechnęła się do niej. - Gryffindor jest dumny z uczniów takich lub ty lub Hermiona.
Virginia spojrzała w dół. Znowu została do niej przyrównana. Była już chora od tego.
- Jest pani ze mnie dumna dlatego, że jestem Gryfonką? Czy Virginią Weasley? A może tylko uczennicą z dobrymi ocenami?
McGonagall uniosła brew, ponieważ Virginia nazwała się swoim pełnym imieniem. Odchrząknęła i otworzyła usta, kiedy nagle drzwi otworzyły się i wkroczył Ingemar Crowther...
- Drogi Merlinie! - krzyknęła nauczycielka, wstając gwałtownie.
... niosący na ramionach nieświadomą Yvette Dawes...

***

- Kim jesteś?
Yvette otworzyła oczy, patrząc w biały sufit. Zamrugała oczami.
Przy niej siedziała Virginia, skrzyżowawszy ręce, parzyła jej prosto w oczy. Po raz pierwszy świdrowała ją wzrokiem, i pomimo że chyba była na nią zła, w jej oczach czaiło się coś dziwnego.
- Virginia? Co... gdzie ja jestem? - zapytała, próbując usiąść, ale chwycił ją taki ból, że upadła z powrotem, krzywiąc się.
Widząc to, czarnowłosa wstała i tak jej ułożyła poduszkę, żeby było jej lepiej. Yvette przyjrzała się jej. Ostatnio w ogóle z nią nie rozmawiała. Zauważyła, że Weasleyówna jakoś zblakła, zmizerniała.
Zalało ja poczucie winy.
- Znajdujesz się w skrzydle szpitalnym – poinformowała ją, siadając. Yvette odwróciła głowę, unosząc brwi.
- Szpitalu? Dlaczego?
- Spadłaś ze sceny, kiedy robiliście próbę przed próbą generalną. Wygląda na to, że bardzo się zakręciłaś. Na szczęście twoim nogom nic nie jest, więc możesz wystąpić bez obaw. - dodała szybko, gdy Yvette spojrzała na nią przerażona.
Blondynka westchnęła.
- To chyba było naprawdę nieostrożne. Nie śpię za dużo i ciągle myślę o pokazie... Przy okazji, jak długo tu leżę?
- Dwa dni.
- Dwa.... - Yvette była zszokowana. - To znaczy.. .To znaczy, że generalka jest już dzisiaj!!!
Odrzuciła koc i próbowała stanąć na nogach, ale ją w nich zgięło.
- Tak... jest dzisiaj... - odrzekła spokojnie Virginia, z powrotem ją przykrywając. - I z tego, co słyszałam, w twoja scenę włożą Malfoya i Parkinson.
- O... nie chciałam przecież... To wszystko moja wina...
Skrzywiła się. Nienormalnie ja bolało miedzy nogami. Spojrzała pytająco na dziewczynę.
- Jak ja się tu dostałam?
- Ingemar Crowther cię przyniósł, nieświadomą - znowu skrzyżowała ramiona.
W orzechowych oczach Yvette błysnęło rozczarowanie.
Uśmiechnęła się lekko, odwracając głowę.
- Chyba... Chyba będę mu musiała podziękować...
Virginia czuła, że coś jest nie tak, bardzo nie tak. Znaczy, wiedziała już, co było nie tak najbardziej. Możliwe, że Yvette to bardzo zaboli, może jego także...
Wzięła blondynkę za rękę, patrząc na nią znacząco. Yvette spojrzała na nią dziwnie, nie wiedząc, co tamta chce powiedzieć.
- Yvette, ty... ty... Ty poroniłaś.
Nie odpowiedziała, nie uśmiechnęła się, nic. Nawet nie była zbytnio oszołomiona. Tylko zbladła bardzo.
- Nie - odrzekła w końcu, kręcąc głową.
Virginia odetchnęła głęboko.
- Tak, Yvette, poroniłaś. Jak Ingemar cię przyniósł, miałaś całe nogi we krwi. Dobrze, że miałaś spodnie... Madame Pomfrey i ja już sprawdziłyśmy... byłaś w ciąży i prawdopodobnie straciłaś to dziecko podczas upadku.
- Nie... - zaprzeczyła Yvette, wymachując rękoma. - Jak ja mogłam poronić?!!! Mam tylko siedemnaście lat! Virginia, jak...
Tymczasowa brunetka spojrzała na nią gniewnie.
- Nie jesteś wiatropylna, to ci zapewniam - odetchnęła.- Powiedz tylko z kim?
Yvette ukryła twarz w dłoniach, kręcąc głową.
- Nie mogę być...
Virginia chwyciła ją brutalnie i potrzasnęła za ramię.
- Cholera, Yvette, zrozum, że miałaś dziecko! Życie w twoim życiu! Dzieci to skarb, cud, a ty właśnie jedno straciłaś! Czy ci się to podoba, czy nie, miałaś zostać matką i już nią nie zostaniesz. Mogłabyś chociaż powiedzieć z kim, bądź trochę odpowiedzialna, obydwoje bądźcie!
Po policzku Yvette spłynęła łza. Nagle zarzuciła ręce za plecy Virginii i zaczęła płakać, wyrzucając z siebie całe cierpienie i napięcie. Druga dziewczyna usiadła na łóżku, pocierając jej ramię. Trochę dziwnie się czuła – nigdy nie musiała nikogo pocieszać.
- Ja... ja wiedziałam, że to pomyłka! On powiedział, że ja byłam pomyłką... My... nie chcieliśmy, ale ja byłam tak zazdrosna! Przez całe życie się tak nie czułam! Tak bardzo chciałam go mieć dla siebie, na własność! Nie wiedziałam, że dojdzie aż do tego....co ja mam robić? Podejrzewałam to, ale nie chciałam się do tego przyznać! A teraz ja...
Virginia zaszlochała i mocno ją do siebie przytuliła. Nieważne się stało, że Yvette nie zwróciła na nią ani razu uwagi od dwóch miesięcy. Nieważne się stało, że to ją, Weasleyównę, ludzie olali. Yvette cierpiała podobnie przez ten czas, a nawet jeszcze gorzej. I to ona się nie zainteresowała nią, a nie na odwrót. Virginia uważała, że nią samą pomiatać wolno, ale jeśli chodzi o jej przyjaciół, o jej najbliższą przyjaciółkę, to... to wszyscy wokoło mają przerąbane!
- Yvette... - powiedziała po chwili, ścierając jej łzę.- To jest nieważne, dobrze? Było, minęło. Teraz musimy się nauczyć odpowiedzialności i akceptacji. Musisz powiedzieć to rodzicom i jemu.
- Nie mogę... - wyszeptała blondynka. - On i tak ma już dużo kłopotów, ja też byłam jego...
- To nie znaczy, ze wszystko ma spaść na ciebie, Yvette! - krzyknęła Virginia, potrząsając nią. - On też musi ponieść tego konsekwencje! Możesz go nienawidzić, ale....
- Ja go kocham! - wtrąciła, ale natychmiast zamknęła usta i spuściła głowę. - Ale to się nie liczy, on ma mnie gdzieś.
Brunetka potrząsnęła energicznie głową i chwyciła w dłonie twarz Yvette.
- Powiesz mu. Musisz. Jest za to odpowiedzialny i obojętnie, czy to dla niego ważne, czy nie, przez ostatnie kilka tygodni był przyszłym ojcem.
- Jestem taka zmęczona, Ginny... - Francuzka przymknęła oczy. - Mam tylko siedemnaście lat, nie wierzę w to, zrobiliśmy to i... Nie wiem co robić. Jak ludzie to przyjmą?
- Powiesz jemu i swoim rodzicom. Madame Pomfrey i ja nie puścimy pary z ust, słowo - odrzekła z powagą. – Zachowasz twarz.
Yvette potrzasnęła głową.
- Nie wiem, czy to zrobię, nie umiem...
Virginia uśmiechnęła się i objęła ją, próbując się nie rozpłakać.
- Jesteśmy razem, Yvette, będę tu zawsze, jeśli mnie potrzebujesz. Jesteśmy przyjaciółkami...
- Virginio....
- Kto to był?
Blondynka spojrzała w brązowe, niewinne oczy swojej przyjaciółki.
Wiedziała, że nie może jej okłamać.

***

- Ej! Tobie nie wolno!
Zignorowawszy dwójkę uczniów strojąca przed wejściem do studia, Virginia weszła do środka, kopiąc drzwi.
Weszła tu po raz pierwszy od dwóch i pół miesiąca, wkroczyła w miejsce, które dało jej najwięcej szczęśliwych wspomnień.
Jednak teraz studio nie istniało dla niej, a szczęśliwa nie czuła się na pewno.
Prawdę mówiąc była strasznie wściekła.
Wszystkich w środkuj zmroziło na jej widok. Była tam cała obsada i pomoc techniczna, a także kilku nauczycieli. W końcu sali został ustawiony podłużny stół, a przy nim siedziało dużo ludzi, kilkoro nawet ubranych po mugolsku. Korneliusz Knot także był obecny. Siedział na środku stolika i gapił się w Virginię zaskoczony.
W studiu panowała cisza.
Draco i Pansy którzy najwidoczniej tańczyli, zanim weszła, stali na środku studia. Widząc swego największego wroga, Pansy nieomieszkała mocno wtulić się w Dracona, a jakże. Nawet Ron nie był zbytnio ucieszony. Hermiona uniosła brwi, mocno zaciskając rękę na jakimś pergaminie.
Olewając ich wszystkich, ten cały tłum, którego nienawidziła, Virginia rozejrzała się dokoła. Utkwiła wzrok w grupie tancerzy siedzącą w kącie. Poszła przed siebie, mijając zaskoczoną Pansy i jej niedowierzającego własnym oczom partnera. W końcu stanęła przed reszta aktorów.
- Barlow D'Aguilar - wyszeptała przez zaciśnięte zęby.
Barlow spojrzał na nią zaskoczony, nie bardzo wiedząc, czemu został wywołany. Odgarnął z oczu złote włosy.
- Czego chcesz, Weasley?
Patrzyła na niego przez około pół minuty, po czym chwyciła go za kołnierz, pociągając do góry. Chłopak był tak zaskoczony, że nie zareagował, co było błędem - po sekundzie już tkwił przy ścianie.
Kilka osób głośno wciągnęło powietrze, ale znowu nastała cisza. Wszyscy obserwowali niepozorną dziewczynę.
Virginia spojrzała na niego gniewnie.
- Nie pytaj się czego chcę, bo dobrze wiesz, coś jej zrobił, D'Aguilar.
Wyglądał na oszołomionego.
- Nie wiem...
Potrząsnęła nim energicznie.
- Nie wiesz? Nie udawaj, D'Aguilar, bo wiesz bardzo dobrze, co się stało. A teraz musisz ponieść konsekwencje!!!

Flashback

- To Barlow, Ginny - wyznała Yvette, spuszczając wzrok. - Barlow D'Aguilar.
Virginia uniosła tylko brew. Nie była zbytnio zaskoczona, nie. Blondynka przyjrzała jej się wyczekująco, po czym zaśmiała się gorzko.- Ach, już wszyscy o tym wiedza?
- Nie - odparła stanowczo Virginia.- Podejrzewałam, że ze sobą kręcicie, ale, że dojdzie do czegoś takiego...
Yvette odwróciła wzrok i padła na poduszkę, zakrywając twarz rękoma. Koniecznie musiała stłumić łzy.
- To był błąd, powiedział, że ja byłam pomyłką.
Brunetka zmarszczyła brwi.
- Nie chciałam z nim zaczynać, ale on... jakoś się to wszystko stało. To było takie naturalne. Mogę wydawać się doświadczona w takich sprawach, ale tylko się taka wydaję... Czasami rozmawialiśmy na przerwach, spotkaliśmy się kilka razy po szkole. Byłam szczęśliwa, tak bardzo szczęśliwa, nikt nigdy nie o mnie nie troszczył, zanim tu przyszłam. A teraz miałam dwie osoby, dla których coś znaczyłam, ciebie i Barlowa.
Odetchnęła, odwracając wzrok.
- Naprawdę myślałam, że mogę mu zaufać. Po pewnym czasie uzależniałam się od niego. Zanim mogłabym pomyśleć normalnie, poszliśmy razem do łóżka.
- Yvette, niedawno skończyłaś siedemnaście lat - powiedziała powoi Virginia. - Wiesz, że to było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony.
- Wiem - szepnęła. - Wiem, że źle zrobiłam, ale nie mogłam się powstrzymywać, on też nie… Wtedy zaczął się koszmar…
- Koszmar? - zapytała Gryfonka.- Sama powiedziałaś, że wy...
- Po tamtej nocy stałam się dla niego szmatą - wtrąciła, błagając wzrokiem Virginię, aby nie przerywała. - Im więcej razy ze sobą spaliśmy, tym bardziej on był dla mnie zimny i nieczuły. Byłam bardzo cierpliwa, wybaczałam mu, ale...
Yvette znowu zaczęła płakać. Odwróciła twarz.
- Gdy byłiś-śmy w Londynie, ja... ja widziała-am jak on to robi z inną dziewczyną, z jego szkoły...
Virginia niewiele razy w życiu czuła się tak wściekła.
Yvette został oszukana, nie, ona oddała mu wszystko, a ta świnia...

End of flashback

Barlow spojrzał na nią gniewnie i odepchnął, wygładzając ubranie.
- A co ty o mnie wiesz, Weasley, nie udawaj, że jesteś wszechwiedząca.
- Wiem dosyć - wysapała, znowu do niego podskakując i chwytając jedną ręką za koszulę. - Macie teraz wielgachny problem.
Zaśmiał się.
- A co ona ma za problemy, co? - uśmiechnął się przebiegle. - To była tylko zabawa, Weasley, czy ty myślisz, że taka dziwka jak ona coś by dla mnie znaczyła? Przestań, ona jest niczym...
W studiu rozległo się klaśnięcie.
Barlow dostał z liścia.
- Ty pieprznięta... - wyszeptał, trzymając się za policzek.
- Powtórz to! - wrzasnęła, ponownie pociągając go za kołnierz. - Ona poroniła! Jeśli masz trochę rozumu w tym swoim jebanym mózgu, to pójdź z nią porozmawiaj, zanim nie jest jeszcze za późno! Bo ona może w każdej chwili nie chcieć cię już nigdy widzieć. Wiesz, co znaczy NIDGY?
- Poroniła? - Barlow potrząsnął głowa.- Bez przesa-...
- TAK!!! - krzyknęła znowu takim tronem, że wszyscy podskoczyli. Puściła go, spoglądając na niego z obrzydzeniem. Głęboko odetchnęła, potrząsnęła głową i odwróciła się.
- Rób, co chcesz, to nie moja sprawa, Barlowie D'Aguilar.
Obróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Tylko żebyś nie żałował.

***

- Poroniła! Ciekawe która to! - zawołał Montague, wyjadając Dolores sałatkę z talerza,
- Nie pozwalaj sobie - odezwała się, klepiąc go po ręce. Spojrzał na nią niewinnie i, w podziękowaniu, oddał swoje skrzydełko z kurczaka.
- Rzeczywiście, ciekawe - zastanowiła się Faith. - I owszem, Barlow jest jako takim playboyem, ale nie myślałam, że może którejś dziewczynie zrobić dziecko.
Pucey wzruszył ramionami.
- Ja zaskoczony nie jestem. Może odreagowuje problemy rodzinne, jego rodzice się rozwodzą. Podobno mieszkał w Szwajcarii, ale uciekł z domu.
- A ty co na to, Draco?- zapytał głośno Nigel.
Draco zamrugał oczami. Nie bardzo przesłuchiwał się ich rozmowie.
- Na co?
- Myślisz, że z którą wpadł? No wiesz, D’Aguilar jakąś wypierdolił i była dzieciata... AŁA!!! Co ty robisz, kobieto! - krzyknął, trąc się po boku.
- Nigel, przestań przeklinać - ostrzegła go Dolores.
- Co?
- I lepiej zajmuj się własnymi sprawami - odchrząknął Draco, nakładając sobie gulaszu. - Nie jesteś lepszy od D'Aguilara, uwierz mi.
- Malfoy...
- Co prawda, to prawda - powiedział nagle Bruce. - Ciesz się, Montague, że ty nie wpędziłeś żadnej laski w takie kłopoty....
Po sekundzie na jego oku wylądował ziemniak. To Nigel strzelił mu z widelca.
- Przemknij się, Bruce. - ostrzegł. Dolores spojrzała na niego oburzona.
- Co? Czyli ty...
Draco postanowił dalej ich nie słuchać i skupić się na obiedzie.
Barlow D'Aguilar nieźle wpadł...
W odróżnieniu od całej szkoły, Draco chyba wiedział, do kogo nawiązywała Virginia mówiąc na tę dziewczynę per "ona". Na Yvette Dawes. Po prawdzie, to tylko zbieg okoliczności spowodował, że teraz to wiedział.
Późno wrócił do Dziurawego Kotła po przedstawieniu. Nie chciał, aby ktokolwiek go złapał. Kiedy szedł korytarzem w stronę swojego pokoju, Yvette przeszła obok niego, jakby go nie bardzo zauważając i otworzyła jakieś drzwi. Zauważył, że ją zamurowało. On ukrył się w międzyczasie za zakrętem, nasłuchując.
Jak Yvette była w ciąży, to facet mógł mieć niezłe komplikacje. pomyślał, bawiąc się swoim obiadem. A Virginia...
Westchnął i spojrzał na stół Gryfonów. Śnięta Trójca siedziała do niego tyłem. Myra, jak zwykle przy końcu stołu, dyskutowała nad czymś ożywienie wraz z Pierre'm. Już pewien czas temu zauważył, że Virginia nie przychodziła na posiłki. Widocznie miała pozwolenie McGonagall.
Zachoruje, jak będzie tak harowała...

It must have been love, but it's over now
It must have been good, but I lost it somehow
It must have been love, but it's over now
From the moment we touched till the time I ran out


Wiedział, że pracowała ponad miarę. Kiedy inni świętowali zdanie egzaminów, przyszłą premierę musicalu i po prostu robili sobie imprezki, ciesząc się, że za tydzień już są wakacje, ona nadal była nieuchwytna, ucząc się. Draco nie bardzo rozumiał, czemu nadal ślęczy nad badaniami nad Mrocznym Znakiem.
Zmieniła się, zauważył to, gdy mijała go nieświadomie na korytarzu lub wychodziła, kiedy zaczynał się wykłócać z jej bratem.
Byłaby szczęśliwsza, gdyby nic się nie stało...?
Spuścił głowę, zamyślony.
Wcześniej też nie wyglądała na zbyt wesołą, ale on jeszcze pogorszył sprawę swoim Mrocznym Znakiem i w ogóle...
Mroczny Znak...
Tak się zdenerwował, że wbił widelec w mięso. Jego koledzy podskoczyli.
- Draco... nic ci nie jest? - spytała Faith, marszcząc brwi. Zazwyczaj traktowała go jak brata, choć nigdy nie pokazywali tego publicznie.
- Skończyłem... - odparł. Wstał i podążył do wyjścia. Poszedł przed siebie, wzdłuż korytarza, tam, gdzie nogi poniosą. Wiedział, że za dużo o niej myśli, ale co mógł zrobić...
Chwycił się za ramię i oparł o ścianę.
Gdzie się podział sens tego wszystkiego, wszystko się za bardzo pogmatwało i to ty zniszczyłeś, Draconie Malfoyu! Dlaczego, do diabła, tylko ty musisz mieć jakieś głupie podejrzenia?!!! Dobrze wiesz, że to nie mogła być ona!!!
Pomyślał o Mrocznym Znaku, pomyślał o książce, którą kupił i czerwonym opalu, który wisiał na szyi Virginii. To wszystko miało ze sobą związek, musiało mieć.
Wiedział, że to wszystko jest kluczem.
Dziś wieczorem dowiem się wszystkiego...

***

Było jej gorąco, bardzo gorąco. Podświadomie odrzuciła od siebie kołdrę. Spała.
Śniła o czymś, czego nie mogła zidentyfikować. Zamiast spokoju, odpoczynku, sen przynosił jej zmęczenie. Ciągle śniła o tym samym przez ostatnie kilka miesięcy.
W marzeniach sennych czuła, że walczy o coś, że musi walczyć i uciekać, bo coś złego ją złapie. Walczyła o kogoś, do kogo może należeć, miejsce, gdzie może przebywać, szukała kogoś, kto ją pokocha naprawdę, bezwarunkowo.
Przekręcała się z boku na bok. Co chwila miała dreszcze. Czuła, że ktoś stoi tu przy niej, stoi i patrzy na nią.

Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja

Kto to był? Znam tę osobę? Czemu ten głos wydaje mi się tak znajomy... ?
Przez ostatnie dwa miesiące słyszała we śnie ten sam głos, głos, który nie pozwalał jej się obudzić.


Jesteś moja...

Czy to...

Nie opuszczaj mnie...
NIE! NIE STRZELAJ!!!
Jesteś tylko moja... Nie pozwolę cię skrzywdzić byle komu...

Ale ja...

Te głosy był tak daleko, hałas wokół niej był nieznośny, a to wszystko wydawało się tak prawdziwe, jakby śniła o swej przeszłości. Może to właśnie było to? A może to tylko iluzja, jak iluzja było jej życie w tym roku?
Coś świeciło na czerwono...


A więc będziemy się bawić, Ginny?
Nie zawiodę cię, najdroższa...


Znała ten głos, słyszała go tak wiele razy! Znała tę osobę! Ale skąd? SKĄD?!!!


Myślisz, że kim jesteś? Jesteś tylko Śmierciożercą. Nie masz prawa nawet myśleć o Ginny, nie masz prawa na nią patrzeć, ponieważ ona jest czysta, niewinna, a w tobie panuje zło i chaos.
Ty nie jesteś wcale inny
Jesteś Śmierciożercą i będziesz nim do końca życia, czy ci się to podoba, czy nie. Ginny jest kimś pięknym cudownym, jest jak niebo. Nie masz prawa rujnować jej duszy.
A skąd ty możesz wiedzieć, co ja mogę.
Ponieważ ona cię nienawidzi.


Kogo nienawidzę? Kto jest Śmierciożercą?
Draco? Czy to on ją prześladował? Nie, to był ktoś inny, ktoś, kto posiadał przenikający wzrok... kogo to były oczy...? Kto...

Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać...

Do kogo w takim razie należała? Do kogo chciała należeć?
Znała odpowiedź, lecz nie chciała się do niej przyznawać... była zbyt bolesna...

To jeszcze nie wszystko, najsłodsza, to jeszcze nie koniec...

NIE! Nie chcę więcej! Błagam... Wypuść mnie...
Czemu musiała to przeżywać? Dlaczego? Ma tylko piętnaście lat, czemu? Dlaczego?

Ginny... Chodź do mnie... Ja nie będę ci nigdy rozkazywał... Nie będę cię zmuszał cię do tego, czego nie chcesz robić... Ja nie będę ignorował twego istnienia... Nie ja...

Ktoś ją wołał... Czy ten ktoś mógłby jej pomóc? Czy może ta osoba także sprawiła by jej cierpienie?


Ty umrzesz... A ona będzie moja na zawsze... Wszystko, co posiadasz... na czym ci zależy... Będzie moje... Jeśli nie otrzymam od ciebie, tego, czego chcę, po prostu to zniszczę...



Ona będzie moja na zawsze...
Wszystko, na czym ci zależy...


Któż miałby umrzeć? Draco? NIE! Wszystko, tylko nie jego śmierć! Przecież pragnęła, aby ją...
Zniszczę...
Zniszczy mnie?
Przyjdź tam, gdzie zostaniesz nareszcie doceniona...
A kto mógłby ja docenić? Była nikim...



Czy chcesz, aby ktoś cię docenił?
Tak, aby ktoś bezwarunkowo mnie...
Więc chodź ze mną...


Czuła, że rzeczywiście gdzieś idzie. Ale tam, gdzie szła było coraz ciemniej. Gdzie ten głos ją zabierał? Gdzie?
Nie chcę iść... Proszę... błagam, nie...

***

- NIE! - wrzasnęła, otwierając oczy i oddychając ciężko. To wszystko było tak rzeczywiste, jak gdyby... jak gdyby...
Zatkało ją.
- Co się wydzierasz, Weasley? - powiedział ktoś z zewnątrz sennym głosem. Przez szparę między zasłonami do łóżka wleciała smuga światła.
- Ginny? Co się stało?
Nie odpowiedziała. Nie, ponieważ była zbyt zajęta uświadamianiem sobie, że ktoś właśnie stoi u nóg jej łóżka i przygląda jej się spokojnie. A jednak przez jego szare oczy prześwitywało wzburzenie...
Co do cholery Draco Malfoy robi u mnie w łóżku?!!!!!!


Yeah it must have been love, but it's over now
It was all that I wanted, now I'm living without
It must have been love, but it's over now
It's where the water flows, it's where the wind blows



***


Koniec rozdziału XXVI
[link widoczny dla zalogowanych]
PS: * - "It must have been love" Roxette


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:33, 16 Sie 2006    Temat postu:

"Z mugolem za pan brat!"


Rozdział XXVII
I niby to powinien być już koniec... Ale nie jest


How can I just let you walk away, *
just let you leave without a trace?
When I stand here taking ev'ry breath with you; ooh,
you're the only one who real knew me at all.


Virginia patrzyła na Dracona, chyba całkowicie zapominając o oddychaniu. To nie mogło się dziać, to było głupie, idiotyczne i nierealne!!!
W komnacie rozlegało się coraz więcej głosów, które wyprowadziły ją z zamyślenia. On jednak nie zważał na nic, widocznie nie obchodziło go, że może zostać złapany w dormitorium piętnastolatek z Gryffindoru o drugiej w nocy.
Dębowe drzwi otworzyły się i wpadli następni Gryfoni. Wśród nich znalazła się McGonagall.
- Ginny! Co się stało?!!! - Ron spanikował. Dobrze pamiętał, jak w nocy zaatakował go Syriusz Black. Gdyby tak stało się coś jego siostrzyczce...
- N-... nie! - odrzekła - O cholera... - przeklęła pod nosem. Gwałtownie się podniosła, ciągnąc Dracona w dół, aby się położył.
- Virginio, co ty...
- Przymknij japę i leż! - syknęła, kładąc mu rękę na ustach. Zdenerwowana, nie zauważyła, że po raz pierwszy od jakiegoś czasu powiedział do niej "Virginio".
Znowu wstała, przyciągając do siebie koce, które leżały na końcu łóżka. Zawinęła w nie siebie i przykryła nimi blondyna. Koce był grube i puszyste, więc trudno było zgadnąć, czy ktoś pod nimi leżał, czy też nie.
Zdążyła ich zakamuflować w ostatniej chwili, ponieważ Ron już odsłonił kotarę i wetknął do środka swój rudy łepek.
- Nic ci nie jest, Ginny? - zapytał Harry zaniepokojony, przyglądając się uważnie tobołowi obok niej. Było lato, było gorąco i chyba tylko idiota spałby teraz pod tak grubymi kocami.
Virginia odetchnęła głęboko i oparła się o krawędź łóżka, czyli że musiała przestawić rękę za Dracona.
- Wyb-... Przepraszam, miałam koszmar i... no wiecie, jak to jest...
Nie kłamała, przecież rzeczywiście miała zły sen, zanim zobaczyła nad sobą blondyna. Tylko w tej chwili nie wiedziała, co jest gorsze.
McGonagall westchnęła.
Adela położyła ręce na biodrach i wytarabaniła się z łóżka, podchodząc blisko Virginii.
- Weasley, mogłabyś chociaż rzucić na swoje łóżko zaklęcie uciszające, jeśli nawet we śnie nie możesz się zamknąć. Powinnyśmy spać, jeśli jeszcze tego żeś nie zauważyła. Założę się, że nie wiesz, jak bardzo nas wkurza twoje trzaskanie drzwiami, kiedy przychodzisz do dormitorium o trzeciej nad ranem. Jakbyś chciała się dowiedzieć, niektórzy muszą odpoczywać przed przedstawieniem, nie musisz być taką egoistką.
Virginia zmarszczyła brwi, coraz bardziej się pochylając do przodu i opierając ciężar ciała na jednej ręce. Już chciała coś odpowiedzieć Adeli, gdy nagle zaniemówiła - Draco objął ją za brzuch i, nie wiadomo co go napadło, zaczął ją delikatnie po nim gładzić. Przygryzając wargę, wycofała się. Zrobił się jej gorąco. Czuła jego oddech na swojej szyi. To nie było fair.
- Ona jest twoją koleżanką, Adela - powiedział Ron, patrząc na nią urażony.- Zawsze dla niej taka jesteś?
Dziewczyna parsknęła.
- Ty myślisz, Weasley, że twoja siostrzyczka jest słodziutka jak cukiereczek? Wraca do sypialni w środku nocy, Bóg wie, co ona wyprawia, może gzi się z jakimś Ślizgonem, może z Malfoyem, przecież sama tak wcześniej mówiła.
Teraz Draco chciał się podnieść, lecz nic z tego. Virginia położyła mu dłoń na piersi, popychając lekko w stronę łóżka.
- Adela, dobrze ci radzę, nie mów tak o mojej siostrze, bo ona taka wcale nie jest - wysapał Weasley.
Adela założyła sobie ręce na piersi.
- Aha, i nie słyszałeś o żadnych pogłoskach, o których mówi cała szkoła?
- O jakich pogłoskach?- zapytał ostrożnie Harry.
Evelyne przełknęła ślinę i popchnęła lekko Geraldine, patrząc na nią.
- Adela, chyba nie powinnaś...
- Myślisz, Weasley, że my się was boimy, bo was tak dużo w tej szkole? - warknęła Adela. - A plotki? W Londynie było o tym głośno, na przykład o tym, że ty, Ron, chcesz się oświadczać Hermionie. Ale jeszcze ciekawsza o twojej siostrzyczce, o tym, jak bardzo Adrian chciał, by odeszła od Malfoya i jak Malfoy...
- Dosyć! - zawołała McGonagall, przerywając dysputę. - Wszyscy do swoich dormitoriów, natychmiast i jeśli zobaczę kogokolwiek poza łóżkiem, cały Gryffindor ma szlaban!
Wszyscy próbowali się natychmiast wydostać z sypialni dziewczyn. Adela prychnęła tylko, patrząc z wyższością na Virginię. Zanim się położyła, zamachnęła się swoimi falującymi włosami.
- Wiesz, Gin, nikt cię nie lubi i mogłabyś tylko zauważyć, że to przez twoje aroganckie zachowanie.
Zupełnie jak ze mną… pomyślał Draco, czując, że Virginia zdrętwiała.
W komnacie uspokajało się przez kilka następnych minut. Kiedy nastała cisza, Virginia bezszelestnie zgarnęła koce, odsłaniając Dracona. Wyciągnęła rękę za łóżko i sięgnęła po różdżkę, zabierając z podłogi pelerynę-niewidkę i dziękując Bogu, że nikt jej nie zauważył. Rzuciła na łóżko zaklęcie uciszające.
Przez cały ten czas miała świadomość, że Draco obserwuje każdy, nawet najmniejszy jej ruch, patrząc na nią swoimi jasnymi oczami, które lśniły w poświacie księżyca, wpadającej przez szpary miedzy zasłonami.
- Co tu robisz? - zapytała cicho, próbując na niego nie patrzeć. Odsunęła się od Dracona, chcąc stworzyć miedzy nimi jakąś przestrzeń, ale nie było to łatwe, bo, przede wszystkim, siedzieli obok siebie na jednym łóżku. Gdyby ktoś ich nakrył – zasugerowałby się pewnie uwagą Adeli. .
Po długiej ciszy, kiedy Virginia myślała, że Draco już sobie poszedł, usłyszała go:
- Wracasz codziennie po północy?
Zdziwiło ją to niespodziewane pytanie. W każdym razie odpowiedziała:
- No, tak... Pracuję i...
- Nikt cię nie prosił, żebyś kontynuowała te badania - przerwał jej szorstko, od razu żałując swych słów. Cały chłód, jaki w sobie zbierał, aby być zdolnym tu przyjść, topniał na jej widok.
Virginia spojrzała w drugą stronę. Nie, nie będzie płakała, nie będzie! Dlaczego ona musi się tak zachowywać, kiedy jest przy niej Draco Malfoy?
Głęboko odetchnęła i spojrzała mu w oczy rozgniewana. Nie wiedziała, co ma myśleć, kiedy zobaczyła coś dziwnego w jego oczach. Skruchę?
- Czego chcesz ode mnie? - powtórzyła z lekka lakonicznie. Chciała, aby sobie poszedł.
Draco nie był idiotą i słyszał odrazę w jej głosie. Westchnął i chciał zacząć tę ważną dla niego rozmowę po raz drugi, ale tym razem, to ona mu ucięła, zanim jeszcze otworzył usta.
- Jakoś wcześniej nie chciałeś się asocjować z kimś, kto potrafi wywołać Mroczny Znak... - powiedziała gorzko, zaciskając wargi.
- Co masz na myśli?
- Co mam na myśl? Nie... - zaśmiała się okropnie i odwróciła twarz w stronę kotary. Księżyc nie tworzył zbytniego nastroju, wręcz odwrotnie, wydawał się straszny, właśnie tak mógłby wyglądać, jakby oświetlał cmentarz w horrorze.
Blondyn spojrzał na jej szyję. Była tak daleko, a jednocześnie tak blisko.
Od kiedy między nimi utworzył się tak wielki dystans? Nigdy nie czuł się tak od niej oddalony, ani kiedy razem pracowali, ani nigdy. Była mu bliższa, niż ktokolwiek na świecie, może za wyjątkiem Myry.
Co sprawiło, że tak się od siebie oddalili?
Ty, IDIOTO!!!
- Jeśli chcesz pan wiedzieć, panie Malfoy, czemu wracam tak późno i pracuję, w ogóle się nie bawiąc jak inni, to proszę bardzo - odezwała się nagle.- Chcę się zagubić, wciągnąć obojętnie w co, bylebym mogła o tobie zapomnieć.
Draco uniósł brew, zaciskając usta.
Virginia przygryzła wargę, chcąc powstrzymać łzy. Była silna, była silna, nic nie mogło jej złamać... Ale... Czemu nawiedzała ją myśl, że jeżeli Draco na zawsze zniknie z jej życia, skończy się świat?
- Chcesz o mnie zapomnieć? - zapytał zachrypniętym głosem.
- Może nie muszę? Mam wybór? - odrzekła drżącym głosem, patrząc na niego załzawionymi oczami. - A kto mi powiedział, że mam mnie dosyć i mam się odpieprzyć? Byłeś jednym z tych, którzy uwierzyli, że to ja wyczarowałam Mroczny Znak! To przez ciebie spadłam na dno i nie umiem się podnieść! Wiesz, jak się czułam, gdy przechodziłam obok ciebie, a ty mnie uważałeś za nic? Kiedy Pansy Parkinson się do ciebie kleiła? Właśnie wtedy, kiedy zaczynałam myśleć, że znalazłam swoje gdzieś, gdzie mogę należeć, kogoś, komu nam mnie zależy, ale widocznie srodze się pomyliłam...

How can you just walk away from me, when I can do is watch you leave?
'Cause we shared the laughter and the pain,
and even shared the tears.
You're the only one who really knew me at all.


To było dla niego za dużo. Chciał ją tylko objąć, objąć i scałować łzy, które spływały jej po policzku, scałować cały ból, który przez niego przeżyła, chciał jej powiedzieć, że jest tym samym Draconem, którego znała, do którego chciała należeć.... ale nie wolno mu było. Po części dlatego, że to, co jej zrobiło było po prostu niewybaczalne, a po części, że go nienawidziła.
Mógłby to naprawić? Co mógłby zrobić?
Nic.
Chciał opuścić łóżko, kiedy znowu się odezwała:
- Adrian miał rację - wyszeptała, spuszczając głowę. - Co ja w tobie widzę? Zatrułeś mi życie, czego jeszcze chcesz? Wiesz, jak żyłam przez ostatnie kilka miesięcy? Włóczyłam się po zamku jak straszydło, wszyscy mnie obgadywali za plecami, moje koleżanki z pokoju denerwowało we mnie wszystko, a moi "przyjaciele" i rodzina ani razu mnie nie odwiedzili, ani razu ze mną nie porozmawiali, bo "jest musical"...
- Ja mam tylko piętnaście lat! I powinnam robić to, co robią dziewczyny w moim wieku, bawić się, chodzić na dyskoteki, imprezy, malować się i przejmować się niczym! Ale mi nigdy to nie było dane, od pierwszej klasy wszyscy się mnie boją. Na początku tego roku myślałam, że ten będzie najlepszy, najwspanialszy, ale znowu wszystko zostało mi odebrane! Wszystko! Wcześniej myślałam, że mam rodzinę, Charliego, Lesley! Myślałam, że mam Rona, mam jego przyjaciół, Yvette! Że mam ciebie! Myślałam, że... że mam szansę pokazać, że jestem kimś, że coś znaczę, że umiem coś, czego inni nie umieją! Otrzymałam rolę Gladys Winnifred, dziewczyny, którą chciała być każda! I co w końcu się okazało? Że to wszystko jest, i owszem, ale nie dla mnie!!! Tylko dlatego, że na kogoś musiała być zwalona ta sprawa z Mrocznym Znakiem, zostałam kozłem ofiarnym! Zostałam odpowiedzialna za coś, czego w życiu nie zrobiłam! A ty? Ktoś, kto poznał mnie najlepiej, po prostu mnie odrzucił, opuścił...
Draco spuścił oczy, spoglądając w inna stronę.
Tak, on ją rozczarował najbardziej, miała całkowitą rację, ale czy to był rzeczywiście koniec między nimi? Czy naprawdę było tak, jak powiedział tamtej deszczowej nocy?
- Ja... ja myślałam... Myślałam, że nareszcie ktoś mnie zauważył, że komuś na mnie naprawdę zależy. Miałam nadzieje, że to ty uchronisz mnie od tej samotności, która mnie prześladowała przez pięć lat. Adrian zapytał mnie, co w tobie takiego widziałam, że wszystkich odrzucam, że go odtrąciłam. Opowiadam: miałam wrażenie, że zależy ci na mnie, coś dla ciebie znaczę, ale... ale się pomyliłam...
NIE!!!
Odwrócił gwałtownie głowę, patrząc w jej stronę.
Była tak daleko od niego, tak daleko, ze już chyba nigdy jej nie dosięgnie! Nigdy nie będzie miał szansy takiej, jaką otrzymywał tyle razy wcześniej...
- Zrobiłeś mi wszystko, co tylko mogłeś, zniszczyłeś mnie... Więc czego chcesz jeszcze? - szepnęła załamana, patrząc na niego błagająco. Widział w jej oczach desperację, to samo, co tamtej nocy... to było... to było po prostu straszne...
Może to był błąd, może wszystko było pomyłką, odkąd na siebie wpadli we wrześniu przed studiem, kiedy przebywali ze sobą w pracowni, kiedy się całowali...
Uśmiechnął się lekko. Wiedział, że mógłby zapomnieć wszystko, ale jej ust nigdy w życiu... Była taka słodka, taka krucha, delikatna... czuł się jak dziecko, które dostało pierwszego cukierka....Była taka wspaniała, tak niewinna, że chyba będzie przeklęty, jeśli pozwoli komukolwiek dotkać jej ust... Uzależnił się od niej...
Jeszcze tylko raz, ostatni raz... I to już naprawdę będzie koniec...
Odgarnął kosmyk jej włosów za ucho. Nie oparła się, nie odwróciła głowy, spojrzała tylko na niego swoimi ciemnobrązowymi oczami. Dotknął delikatnie jej twarzy, przesuwając palcem po ustach.
Bardzo powoli przysunął do niej swoja głowę. Czuł na twarzy jej oddech, czuł bicie jej serca, widział oczy i w tym momencie wiedział już wszystko...
- Kochasz mnie? - szepnął cicho. Zanim mogłaby odpowiedzieć, a była zaskoczona, zamknął jej usta pocałunkiem. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo jej potrzebował, jak bardzo za nią tęsknił... to było takie naturalne trzymać ją, całować ją...
Było jej dobrze, aż za dobrze, odkąd ją dotknął, wiedziała, że nie będzie zdolna mu się oprzeć. Miał takie ciepłe dłonie, był łagodny, cudowny... Objęła go i pozwoliła sobie zapomnieć o całym świecie... Mocno się w niego wtuliła, jakby mógł zniknąć w każdej minucie, każdej sekundzie... Podświadomie poczuła, że leży na łóżku, a jego usta znajdują się na jej szyi...
Sprawy zaczęły iść trochę za daleko, jednak nic ich to nie obchodziło. Jeśli to był sen, nie chciała się obudzić, jeśli to nie była prawda, chciała żyć w ten nieprawdzie, w tym nierealnym świecie... W tym momencie nie liczyło się zupełnie nic, nic prócz niego... było jak przedtem, znowu byli tylko Draconem i Virginią. Nic się nie wydarzyło, ważna była teraźniejszość, a to, co było między nimi, nigdy nie zniknęło, wręcz przeciwnie, odradzało się powoli ze zdwojoną siłą...
Jakże pragnęła, aby to nie był tylko sen...
Czy go kochała?
Bardziej, niż kogokolwiek na świecie...
- To... mam nadzieję, że to twoja odpowiedź... - wyszeptał, łaskocząc ją w szyję.
Virginia otworzyła powoli oczy, czując, jak ją puszcza, jak jego ciepło, które tak kochała, znowu zostaje jej zabrane.
Draco wyszedł z lóżka i wręczył jej pelerynę-niewidkę, która spadła z powrotem na ziemię.
- Oddaj to Potterowi - powiedział. Jego oczy zniknęły w cieniu. - Zostawił ją w bibliotece...
Ponowną cisze Virginia przyjęła mechanicznie.
Nie spoglądając na nią więcej, rozsunął zasłony i wyszedł, znikając w ciemności.

So take a look at me now,
well there's just an empty space.
And there's nothing left here to remind me,
just the mem'ry of your face


***

- Tak bardzo cię zraniłem, Ginny? Naprawdę? Nigdy nie widziałem cię naprawdę szczęśliwej, dlaczego? Co mam zrobić, abyś zaczęła się śmiać? Dla ciebie wszystko, przysięgam...

***

Czy to miał być już koniec? Czy po tym już nie miało być nic? Nawet na nią nie spojrzał, tylko odszedł...
Ale czy właśnie nie tego chciała? Czy nie chciała przez ten cały okropny czas zapomnieć o nim, nie chciała, aby zniknął z jej życia? Tak, chciała, pragnęła zapomnieć jego oczy, jego uśmiech, jego marszczenie brwi, jego uśmiech, jego pocałunki...
Chciała... a więc dlaczego? Czemu czuła się, jakby to już był koniec, jakby ją zostawił...?
Ale czy chciałabyś aby opuścił cię, wbrew temu wszystkiemu, co ci zrobił? No, powiedz...
- Nie... NIE! - krzyknęła, gwałtownie odsłaniając zasłony. Któraś z dziewczyn obrzuciła ją przez sen obelgami, że zakłóca ciszę, jednak to nie było teraz ważne. Otworzyła drzwi i szybko zbiegła na dół po schodkach, potykając się raz po raz.
Ogień w kominku nadal płonął, mimo, że było późno. No i było lato.
W pokoju wspólnym nie było nikogo.
Odszedł, naprawdę zniknął... Już przecież rozpacz w jego oczach mówiła, że nigdy nie będzie tak, jak przedtem, nigdy...

Well, take a look at me now,
well, there's just an empty space
And you comin' back to me is against the odds,
and that's what I've got to face


- Dlaczego? Dlaczego akurat ja? - szepnęła, opuszczając głowę. Włosy zasłoniły jej oczy. Czuła, że jest jej gorąco, jakaś mgła przesłoniła jej wzrok...
Obiecałam sobie, że nie będę płakała... więc dlaczego?
Dlaczego?
- Ginny?
Uniosła nagle głowę.
Spojrzała w parę jasnych oczu, choć postać ukryta była w cieniu.
- Te szata... jest chyba moja...?

***

- Możesz mnie, bracie, oświecić?
Severus uniósł głowę znad papierów, patrząc na swojego młodszego brata, Seana Snape'a, który opierał się o framugę drzwi z założonymi rękoma, ubrany po mugolsku.
- Chyba zwariowałeś, że to nosisz - mruknął, marszcząc nos.
- Właśnie skończyłem misję. Wiesz, postanowiłem cię zapytać o kilka naprawdę ważnych rzeczy, zanim wrócę do Stanów - powiedział ze swoim amerykańskim akcentem.
Jego brat parsknął.
- Widzę, że nadal nie możesz się pozbyć tej intonacji. Jak długo trwała ta wycieczka? Dziesięć lat?
Sean wzruszył ramionami.
- Nie mam pojęcia, nie liczę czasu. Wiesz, ja lubię swoją pracę.
- No i dobrze - warknął Severus, wracając do swoich papierzysk. - Jestem bardzo wdzięczny Dumbledore'owi, że mnie wyplątał z tych cholernych łap Lorda Voldemorta i ubłagał proces. Ale takich rzeczy jak ty nie będę robił.
- Ouu - zdziwił się sarkastycznie Sean.- Wymówiłeś jego imię!
- Zamknij się - odrzekł Severus, nawet nie patrząc w górę. Sean podszedł do biurka i oparł się o nie.
Zacmokał cicho.
- Papiery Ginny Weasley? - z prędkością światła zgarnął je, czytając. Jego starszy brat tylko warknął.
- Mam tylko trzy dni na ocenę tego wszystkiego, zanim to pójdzie do Departamentu Edukacji, więc czy byłbyś łaskaw mi to oddać? - powiedział zniecierpliwiony.
- Powoli - odparł, parząc na jej wyniki egzaminów z eliksirów. - Słyszałem, że przerabiała dopiero szósty rok więc po co to wysyłasz?
Severus wzruszył ramionami.
- Po diabła. Myślisz, że ja wiem? McGonagall nalegała. Próbowałem się sprzeciwić, jednak stare babsko nie chciało się zgodzić. W każdym razie mam to dodać razem z jej SUMami i ocenami cząstkowymi.
- SUMami? Czyli że miał dwa egzaminy? - zawołał zdziwiony Sean, puszczając papiery.
- Sama chciała - odpowiedział roztargniony.
- Cos masz sentyment dla tej Gryfoneczki - zauważył młodszy Snape, patrząc na niego chytrze.
- Mógłbyś mi wytłumaczyć, co chciałeś przez to powiedzieć? - zapytał Severus, odkładając pióro.
- Dobra. Pierwsza rzecz - zaczął Sean. - Nigdy nie wrzeszczysz na nią tak, jak wydzierasz się na Longbottoma albo Pottera. Drugie, pozwalasz jej się kształcić. No i trzecie, ufasz jej, co jest naprawdę niezwykłe. Nie robiłeś tego przez wiele, wiele lat.
Severus ponownie wzruszył ramionami.
- Ginny Weasley jest utalentowaną uczennica, choć nienawidzę tego mówić, bo jest Gryfonką. Pracowała systematycznie przez cały rok, a jeszcze lepiej przez ostatnie trzy miesiące. Nie zdziwiłbym się, gdyby skończyła siódmy rok od razu z szóstym.
- A to wszystko dla kogo? Zastanówmy się... - Sean potarł podbródek. - Chyba nie dla naszego młodego Dracona?
- A niby dla kogo innego? - odrzekł jego brat, przewracając oczami. - Tylko on w szkole posada Mroczny Znak, wyłączając ciebie i mnie.
- Niech ci będzie - Sean podniósł flakonik i przyjrzał mu się. - Wracając do tego, co ja tu robię. Co myślisz o Adrianie Bradleyu?
Severus zatrzymał pisanie i westchnął, odkładając pióro.
- Jedno określenie - zdolniacha.
Jego młodszy brat uniósł brew, patrząc na niego wyczekująco.
- To akurat zauważyłem.
- Jeśli jest zamieszany w coś nie takiego w tej szkole, to ładnie zaciera ślady - dodał.
- Jest trochę dziwny jak na szesnastolatka, nie sądzisz? – zapytał cicho Sean.
- Nie - odparł Severus.- Dziwny to mało powiedziane.
- Czemu?
- Prawdę mówiąc, nie umiem zrozumieć, dlaczego Dumbledore chciał go wyciągnąć z Azkabanu - ciągnął Severus, nie zważając na pytanie brata. - Nie był, rzecz jasna, normalnym więźniem, nie każdy przecież ląduje w pudle w wieku trzynastu lat.
Sean odszedł od biurka, kładąc ręce na piersi.
- Jak go wsadzili, pojawiło się dużo podejrzeń co do Śmierciożerców. Bradley nie miał procesu, a Knot nie jest skory do udzielania wyjaśnień na jego temat, zgadza się? W Departamencie Prawa nie było żadnych jego akt. Nie ma podstaw, dla których Adrian Bradley miałby zostać ukarany więzieniem. Wyglądało na to, że był niewinny.
- Niewinny? - parsknął Severus. - Wszystko, ale ten chłopak musiał coś przeskrobać, skoro go posadzili. Nie, Bradley nie mógłby być niewinny.
- A skąd wiesz? - Sean uśmiechnął się zajadliwie. - Mówi ci przeczucie? Przestań, robisz się bardzo podobny do Trelawney.
- Nie, Sean. Widziałeś jego oczy? Ma takie świdrujące spojrzenie, jakby obmyślał plan morderstwa, a poza tym... - spojrzał w bok.
- Co? - zapytał zniecierpliwiony Sean.
- Ciągle obserwuje tylko jedna osobę - odrzekł cicho Severus.
Jego brat otworzył szeroko oczy i opuścił ręce.
- Kogo?
- Ginny Weasley.
Sean niemal stracił równowagę, lecz na czas oparł się o biurko.
- Ginny Weasley? Ale dlaczego?
Severus spojrzał na niego rozbawiony.
- A skąd mam to niby wiedzieć? Zauważyłem tylko. Nigdy nie spuszcza z niej wzroku.
Snape młodszy pokiwał głową, trzymając się za czoło.
- Czemu ktokolwiek miałby się interesować Weasleyówną?
Jego brat zmarszczył czoło i spojrzał na niego znacząco.
- Nigdy nie wiadomo.
Sean westchnął głęboko i wyprostował się.
- Lepiej mieć na niego oko, Korneliusz Knot ciągle obserwuje jego działanie, szczególnie kiedy Bradley otrzymał jedna z głównych ról.
Severus uniósł brwi.
- Dobra, dobra... - Sean uniósł ręce. - Lubię patrzeć na te przygotowanie, ale wiesz co? Szczerze, to wydaje mi się, że takie ufo jak on powinien grać panienkę, a nie główną męską role. Może jestem nietolerancyjny, ale nie trawie długich włosów u facetów. Snape starszy odchylił się do tyłu.
- Nie igraj z ogniem, Sean.
Ten wzruszył tylko ramionami.
- Ale to bardzo fajna zabawa. Zapamiętaj sobie, bracie, że mnie jedna misja bardziej cieszy niż ciebie ta cała robota z... Ktoś tam jest! - krzyknął a w jego dłoni błyskawicznie pojawił się scyzoryk. Jeszcze tylko sekunda i nóż tkwił w drewnianej framudze drzwi, tam, gdzie ten ktoś stał. Sean poszedł po swoją własność i rozejrzał się po korytarzu, lecz tam także nikogo nie było.
- Nie przejmuj się, wiem, kto to był - powiedział Severus, podnosząc pisadło.
- Kto?
- Nikt - odrzekł, wpisując oceny w pergamin oznaczony "Draco Malfoy" - Sean, siadaj, ja tego ucznia znam bardzo... dosyć dobrze. Przed nim się nic nie ukryje, a prawda przecież nie zabija, o ile się nie mylę.

***

Para jasnych, szarych oczu wyłoniła się z ciemności, świecąc w świetle księżyca.
- Zawsze wiedziałem, że coś jest nie tak z Adrianem Bradleyem - wyszeptał Draco, patrząc przez okno. Sięgnął do kieszeni i wyjął czerwony opal na czarnej tasiemce.
To był ten sam kamień, który Virginia nosiła na swojej szyi przez przeszło dziesięć miesięcy. Zdążył jej to kilka chwil temu wykraść. Wiedział, że to musiało być z czymś związane, że ten naszyjnik jest kluczem do zdjęcia z niego tego całego przekleństwa..
Tylko dowiem się "jak"...

***

- Wejść - rozkazał cicho Severus, słysząc pukanie do drzwi.
Weszła Virginia, trzymając w rękach stertę książek. Wszystkie z nich były prywatną własnością nauczyciela. Chciała je oddać, zanim szkoła wyjedzie na Magiczny Stadion za trzy dni.
- Pańskie książki, profesorze - powiedziała cicho, kładąc je na biurku.
- Czy nikt cię nie nauczył podstawowych manier? Patrz na ludzi, kiedy do nich mówisz - warknął, patrząc na nią. Kilku Ślizgonów prychnęło. Gdy weszła do środka rozległy się szmery, a niektóre dziewczyny pokazały ją sobie palcem.
- Przepraszam, panie profesorze - odrzekła, podnosząc wzrok. Czarne włosy opadły jej na twarz.
Severus zmarszczył brwi w dezaprobacie.
- Po co ci te mugolskie okulary przeciwsłoneczne, kiedy chodzisz po szkole?
- Słucham? - Virginia rzeczywiście miała na nosie ciemne okulary. - Ja... po prostu nie spadłam zbyt dobrze ostatniej nocy, profesorze i mam okropna infekcję oka, tak więc musiałam to jakoś zakamuflować.
- Rozumiem - odpowiedział, uśmiechając się jadowicie. Odgonił ją ręką, jak się dogania muchę. - Zejdź mi z oczu.
Może rzeczywiście powinnam zrobić coś z tymi zapuchniętymi oczami?
Odwróciła się, ale przez przypadek strąciła ręką pusty słoik. Zwróciła tym na siebie uwagę wszystkich, no, prawie wszystkich.
Snape zmarszczył brwi. Virginia nigdy przedtem nie była aż tak rozkojarzona, wydawało się, że coś jest z nią nie tak. Trochę roztrzęsiona, uklękła, zbierając okruchy, ale od razu się ucięła do krwi.
- Weasley! - ryknął nauczyciel, wyrywając ją z zamyślenia. Dziewczyna uniosła głowę, spoglądając na niego zza szkieł okularów.
- Przepraszam profesorze - powiedziała spokojnie, wstając. Wyjęła różdżkę i skierowała ją w rozbity słoik, mamrocząc zaklęcie. Szkło wylądowało w koszu na śmieci. Schyliła głowę i odłożyła różdżkę do kieszeni. - Już idę, panie profesorze.
Snape niecierpliwie machnął na nią dłonią, rzucając jej spojrzenie pod tytułem:" Idź już i mnie nie denerwuj". Lecz zanim zdołała dojść do drzwi, Severus spojrzał na Dracona, siedzącego na samym końcu klasy i przeglądającego jakąś wielka skórzana księgę. Gdy Mistrz Eliksirów zauważył, że chłopak w ogóle nie zwrócił uwagi na wydarzenie mające chwilę temu miejsce, zmarszczył brwi.
- Uważaj, jak idziesz Weasley i pójdź do skrzydła szpitalnego z tą ręką.
- Tak jest, panie profesorze - odrzekła cicho.
- I jeszcze jedno - powiedział, spoglądając na nią. Virginia odwróciła się bezgłośnie, zupełnie jak duch. Snape wskazał na własne oczy. - Zdejmij te nieszczęsne okulary.
Virginia zmarszczyła czoło i kiwnęła powoli głową. Zdjęła okulary, po czym odwróciła się i wyszła. Drzwi zamknęły się za nią bez żadnego szmeru.
Ufając, że już poszła, Draco podniósł głowę, spoglądając w czarne oczy Severusa.
Snape wstał.
- A teraz...

***


- Wy-... wybacz, obudziłam cię, Harry?
- Nie, niezupełnie. Czekałem na ciebie, Ginny.
- Na.. na mnie?
- Ginny, nie rób ze mnie głupka, proszę, widziałem moją pelerynę przy twoim łóżku.
- O...
- Płakałaś.
- Co? Nie, ja wcale nie...
- Słuchaj, czy tak trudno jest sobie uświadomić, że tobie także wolno na chwilę słabości, Ginny?
- Ja.. Ja nie mam pojęcia, o czym ty mówisz...
- Ukrywasz się, dziewczyno, próbujesz się schować za jakaś maską. Być może można zapomnieć o twoim związku z Malfoyem, Ginny, ale w twoich oczach nadal widać ból. Nie mówiąc już o tym, że od trzech miesięcy zachowujesz się gorzej od Hermiony.
- To... Czy to jest takie oczywiste?
- Nie wiem jak dla innych, ale jak ktoś się o ciebie martwi, to to widać...
- ... Martwisz się o mnie?
- Dlaczego myślisz, że nie?
- Bo...
- Bo co?
- No bo... nie wiem, czuję tak...
- „Czuję tak” - to cudownie o mnie świadczy... Słuchaj, ma mi to dać do myślenia...? Hmm… Ale czy ja kiedykolwiek traktowałem cię tak, żebyś pomyślała, ze cię lubię? Ginny, dlaczego ty musisz odtrącać ludzi, którym naprawdę na tobie zależy? Dlaczego chowasz się za jakaś dziwną maską, nawet swojej rodzinie?
- Odtrącam ludzi... niedawno Adrian powiedział to samo...
- Adrian?
- Zapytał, czemu go odrzucam... Powiedział, że to przez Dracona Malfoya...
- Aha...
- Czy... Harry, nie jesteś zły albo rozczarowany, że ja, Ginny Weasley, kolegowałam się z Draconem Malfoyem, śmiertelnym wrogiem mojej rodziny?
- Po prawdzie, to nie widzę w nim tego, co widzisz ty, ale to może tylko dlatego, że nie znamy się zbyt dobrze. Powiedz mi, Ginny, co ty w nim widzisz? Znasz go aż tak dobrze, że inni się dla ciebie nie liczą?
- Nie wiem... Po prostu nie wiem! Powinnam go nienawidzić, rozumiesz? Tak bardzo mnie skrzywdził, nie mam pojęcia, jak mogłam to tolerować przez ostatnie pieprzone trzy miesiące! Pracowałam całymi dobami, chciałam się zagubić w czymkolwiek, ale nie! Nie mogę zapomnieć o nim! O jego oczach! One...
- Wydaje ci się, że przewiercają cię na wylot?
- Skąd wiesz?
- Czuję, Ginny. Przez te wszystkie lata, odkąd pierwszy raz zobaczyłem cię na King's Cross, wiedziałem, że nie jesteś z tych co lubią okazywać wprost to, co myślą. Jesteś introwertyczką. Wcześniej, gdziekolwiek mnie zobaczyłaś, od razu wiałaś, po prostu nie chciała się przyznać, że jesteś we mnie zapatrzona. Ale z drugiej strony było to tak oczywiste...
- Ech...
- Widziałem, jak odchodził.
- On?
- Malfoy. Wychodził przez tajne przejście. Był strasznie wściekły.
- .......................................................... (długa cisza)...................................................
Być może to ja, może to my oboje zniszczyliśmy to wszystko, co czuliśmy do siebie. Może ta "więź" między nami była po prostu za słaba, jeśli tam w ogóle była jakaś więź...
- Żałujesz?
- Ja...
- Żałujesz tego, co przeżyłaś z Malfoyem? Tego, co przeżyłeś dzięki przedstawieniu?
- Nie wiem... nie wiem, naprawdę...
- Ginny...
- Nie mam pojęcia, Harry! To jest dla mnie za dużo! Co zrobiłem źle, żeby zasłużyć na ten cały ból? Przez cały czas chciałam być normalną Panną Nikt! Ten rok to było dla mnie za dużo! Tylko...
- Ćśś... Wypłacz to, wyżal się, płacz pomaga... Ja będę tu zawsze, jeśli będziesz mnie potrzebowała...



- Czy płacz jest oznaką słabości? - szepnęła Virginia, idąc jednym z wielu korytarzy wielkiej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart. Wszystko wydawało jej się tak nieprzyjazne, nieznane, jakby to miejsce nie było jej domem przez ostatnie pięć lat.
Słowa Harry'ego nadal kołatały jej w głowie. To była ostatnia osoba, którą by podejrzewała o jakąkolwiek przyjaźń do niej. Przez ostatnie lata jej dziecinne uczcie do niego zniknęło, ale nigdy nie uważała go za przyjaciela, zawsze był za bardzo zajęty Hermioną i Ronem.
Ma rację, za długo chowałam się w muszli, za maską... Przymknęła oczy. Udawałam, że jestem silna jak skała, ale czy to prawda?
Bardzo w to wątpiła.
Raz, tylko raz chciała zrobić coś wielkiego, genialnego...
Nie wiedziała, gdzie ją stopy poniosły, aż nie rozejrzała się.
Czyż nie powinna nienawidzić tego miejsca? Nieważne, co by czuła, tęskniła za studiem, za miejscem, gdzie dano i odebrano jej nadzieję.
- Ile nie tańczyłam? - spytała samą siebie, powoli otwierając wielkie dwuskrzydłowe drzwi. Kiedy światło poświeciło jej w oczy, naprawdę miała wrażenie, że tu jej nie chcą.
Wracając do zastanawiania się, minęły ponad trzy miesiące, odkąd ostatni raz zatańczyła. Przez Korneliusza Knota czuła się, jakby jej już nic nie wolno było robić. Nigdy nie lubiła tego człowiek, w jego oczach zawsze kryło się coś dziwnego.
Dziwne, jak szybko zmienia się kolej rzeczy...
Rozejrzała się dokoła. Mogłaby się założyć o wszystko, że to było najlepsze studio taneczne w całej Anglii, jeśli nie Wielkiej Brytanii.
W środku było pusta z nieznanych jej powodów. Szmer wody w fontannach uspokajał, a z powodu wysokich okien pomieszczenie wydawało się większe, niż było w rzeczywistości.
Wszystkie dekoracje zostały już wysłane z Magiczny Stadion, a kostiumy wisiały popakowane na półkach.
Kochała taniec, przyzwyczaiła się, że to jedna z tych rzeczy, które przynoszą jej spokój i dają odprężenie. Jeszcze dobrze pamiętała czasy, gdy wkradała się do Komnaty Tajemnic, tylko po to, żeby być sama. Marta zawsze próbowała ją powstrzymywać.
- Powinnam ją przeprosić... - mruknęła, dotykając jednego z kostiumów. Powoli uniosła głowę, patrząc na swoje odbicie w wielkim lustrze.
Rzeczywiście wyglądam jak umarlak...
Dotknęła swojej twarzy. Była strasznie blada, a jej "ufarbowane" włosy tylko kontrastowały z kolorem skóry. Oczy miała całe czerwone i podpuchnięte i wydawała się bardzo mała, zgarbiona, dziwna. Nie taka.
Kiedyś tańczyła, bo chciała się wyrwać ze stresu, samotności, ale teraz... ale teraz utraciła całkowitą nadzieję i zaufanie to tego.
To, co było raz, już nie wróci...
Odwróciła twarz. Czuła, jakby nie mogła już tańczyć, jakby miała jakaś dziwna blokadę psychiczną.
Czy na pewno nie wróci? Czas jest aż tak bezwzględny?
Skończyła swoje spokojne życie, swoje ukochane życie...
- Sama wiesz, Virginio Wu, że czas się nie cofa... - szepnęła, patrząc w górę. Spojrzała na swoja szafkę. Szybko do niej podeszła, serce jej biło szybko, bez żadnej przyczyny na dobrą sprawę. Położyła rękę na uchwycie i pociągnęła drzwiczki.
W środku leżał jej zielono-czarno- srebrny kostium. Nikt tu widocznie od marca nie zaglądał. Uśmiechnęła się pod nosem, gładząc materiał. Przypomniało jej się, jak Lesley jej to kupiła, razem z obuwiem i zestawem do ćwiczeń. Na początku roku obchodziła się z tym kostiumem jak z jajkiem, a teraz leżał, przez nikogo nie używany.
Będę jeszcze kiedyś tańczyła?
Przytuliła do siebie strój, opadając na kolana. Gdzie były czasy, gdy Lesley uczyła ją, jak stawiać pierwsze kroki, gdy miała trzynaście lat? Pokochała taniec, był jej życiem i tak nagle miała nim zapomnieć tylko dlatego, że zrobiła coś, czego nie zrobiła?
- Ginny? To ty?
Virginia odwróciła szybko głowę.
- Lesley?
- Tak myślałam, że to ty - uśmiechnęła się blondynka.- Co tu robisz? Nie masz zajęć?
Dziewczyna potrzasnęła głową.
- Eliksiry, jestem z nich zwolniona. Tak sobie chodziłam po szkole i natknęłam się na studio.
- Trochę się tu zmieniło, nie? - zapytała lekko Lesley, rozglądając się.
- Tak. - odrzekła cicho.
Przyszła pani Weasley spojrzała na nią, na jej kostium, po czym oparła się o szafki.
- I co będziesz robiła?
- Ja? Ja... - Virginia odwróciła wzrok.
Lesley spojrzała w górę i westchnęła przesadnie głęboko.
- Dawno nie miałam prywatnych lekcji - powiedziała, spoglądając na dziewczynę. - Mogłabym ją przeprowadzić z tobą?
Virginia spojrzała na nią zdziwiona.
- Teraz? Lesley ja... Ja nie tańczyłam tak długo. Myślę, że...
- No to sobie zrobimy powtórkę! - wykrzyknęła, ciągnąc czarnowłosa za rękę do przebieralni.
- Ale Lesley...
- Nie ma "ale"! - przerwała jej, zasłaniając zasłonę.
- Dobra... - odrzekła niechętnie dziewczyna z drugiej strony.
Lesley uśmiechnęła się lekko i wzięła głęboki oddech. Podeszła do kufrów, w których był spakowane wszystkie rzeczy potrzebne na przedstawienie. Rozejrzała się powoli, zalała ją fala jakiegoś dziwnego uczucia. To w tym miejscu Virginia pokazała się wszystkim, pokazała im, co umie i co może. Tak bardzo żałowała, że nie nalegała bardziej, aby nie zmieniano głównej roli. Czuła się teraz strasznie winna, w dodatku miała przez to napady złego humoru. Bardzo żałowała, sposobu, w jaki się ostatnio zwracała do swoich uczniów, tak zimno i opryskliwie.
- Chyba nie jestem profesjonalistką - szepnęła, uśmiechając się.
Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka i za tydzień będzie już po wszystkim...
- Lesley...
Blondynka uniosła głowę i spojrzała na Virginię, która była trochę zaczerwieniona. Dopiero teraz zauważyła, jak bardzo wycięty jest ten kostium. Aż za bardzo dla na piętnastolatki.
- Zachowałaś figurę, Ginny - powiedziała do niej, biorąc ją za rękę i prowadząc przed ścianę z lustrami.
- Figurę? - powtórzyła Virginia, patrząc na nią zdziwiona. - Ja nigdy nie będę miała idealnej figury, Lesley. Albo jestem za cienka, albo za gruba...
- Nie mów tak, Felicity mówi, że mogłabyś zostać modelką. Pamiętasz tamtą balangę w Trzech Miotłach?
Uniosła oczy w górę.
- A myślisz, że mogłabym zapomnieć? On i Yvette wypindrzyły mnie wtedy tak, jakbym miała iść stanąć pod lampą, a tamta bluzka...
- Choć wszyscy się zdziwili, tym bardziej, kiedy się okazało, że to ty - zaśmiała się Lesley, kładąc rękę na ścianie.
- Same napalone samce - mruknęła Virginia, unosząc nogę do góry. Skrzywiła się. Zrozumiała, że nie ćwiczyła od trzech miesięcy i teraz jej organizm protestuje.
- No to co porabiałaś przez ostatnie trzy miesiące? Słyszałam od McGonagall, że dużo się uczyłaś - zauważyła Lesley, robiąc ćwiczenia rozciągające.
- Ciągle to samo - odrzekła Virginia, bardzo chcąc uniknąć tego tematu.
- Rozumiem - Lesley uśmiechnęła się do jej odbicia. – Fajnie ci w czarnych włosach, wiesz?
Brunetka spojrzała na siebie w lustrze i założyła kosmyk za ucho.
- Tak myślisz? Podziękuj moim braciszkom.
Starsza dziewczyna zaśmiała się.
- Nie bądź taka nabzdyczona, chcieli pewnie dobrze.
- Chcieć a robić to dwie inne sprawy - odrzekła, próbując zrobić mostek.
Lesley spojrzała na Virginię i pomogła jej, podpierając pod plecy.
- Wiesz co, Ginny?
- Co?
- Tęsknimy za tobą.
Dziewczyna aż upadła z wrażenia na podłogę.
- Co... Coś ty powiedziała?
Blondynka spojrzała na nią poważnie.
- Tęsknimy za tobą, wszyscy. Uwierz mi. Jak im powiedziałam o zmianie, to wyglądali, jakby im zostało skoczyć z wieży.


Flashback

- ŻE CO?!!! Żartujesz sobie, Lesley, ale to nie jest śmieszne!
Lesley westchnęła, potrząsając głową.
- Nie, Parvati, nie żartuję.
Yvette opadła na podłogę z głuchym klapnięciem.
- Ale czemu? Lesley? Przecież chyba nie powodu, że...
- Nie mam pojęcia, Yvette - wtrąciła zmęczonym głosem.
- I co? - zapytała Geraldine. - Mam na myśli tę zamianę. Co z tym, co zrobiliśmy już z Ginny? Co? Odeszło w niepamięć?
- No właśnie - zgodził się Seamus. - Czyja to decyzja?
Spencer potrząsnął głową.
- To nie decyzja, tylko rozkaz.
- Kogo? - zapytał Draco niebezpiecznie cichym głosem.
- Korneliusza Knota - wyjaśniała ze złością Lesley, zaciskając ręce w pieści. - Ja bym go zabiła, jakby mnie Charlie nie powstrzymał, serio.
- Co teraz robimy? - spytała cicho Myra, spoglądając na wściekła choreografkę. - Zostało nam tylko mniej niż cztery miesiące. Jest możliwe wymienić teraz aktorkę?
- Jest, wszystko jest możliwe - mruknął Spencer.
Felicity wyglądała, jakby zaraz miała wybuchnąć.
- To śmieszne! Jak można zmieniać głową rolę bez uprzedzenia, tak z mostu?! I co z tym wszystkim, co już zrobiłam?!!! A to, co zrobiła Ginny?!!! Lesley, nie mów, że o tym nie wspominaliście! Spencer?!!!
- No jasne, że tak!!! - krzyknęła Lesley, odgarniając włosy. - Myślisz, że to coś dało?!!! Knot zagroził, że zdejmie nam musical, jeśli jej nie odwołamy!
- Chce tym kosztem uratować własną dupę...- mruknął Fred.
- I chuj - dodał George.
- A co z Ginny? Z tym, co ona czuje? - spytała Yvette, patrząc na nich swoimi orzechowymi oczami. - Słuchajcie, przecież tylko ona się do tego nadaje! Czy ten palant nie wie, ile ona się narobiła, żeby dojść do perfekcji?! Zabije ją ta wiadomość, mówię wam! Tak ją zabije, że ona już się z tego nie otrzepie! - i żeby uczynić swoja mowę bardziej podniosłą, chwyciła ze stołu pergamin głoszący "Virginia Weasley".
- Patrzcie! - wrzasnęła Yvette, otwierając książeczkę. Na marginesach widniało szybkie, niestaranne, cienkie pismo Virginii.
Lesley sięgnęła po pergamin i przewracała kartka po kartce, patrząc na niego nieśmiało. Wszędzie były jakieś zapiski dotyczące pozy, kroku, miny.
- Patrzcie, jak pracowała nad tym scenariuszem! Powiedziała mi, że chce, żeby to wszystko wyszło doskonale, perfekcyjnie! Zanim ktokolwiek zaczął poważnie myśleć o tekście, ona już umiała wszystko na pamięć! Gdzie chcecie znaleźć taka aktorkę, co? W którym Wszechświecie?! - krzyknęła ponownie Yvette, a po jej twarzy spływały ciurkiem łzy.
- Yvette – powiedział cicho Barlow, przytulając ją do siebie. - Ćśś... nie płacz... Yvette, nikt tego nie chciał, a Lesley już najmniej…
- Ginny... - Lawrence potrząsnął głową, spoglądając Lesley przez ramię na scenariusz.
- RON! Przestań!!! - rozległo się za drzwiami i po kilku sekundach, otwierając drzwi na oścież, do Dialogowca wpadł Ron Weasley, a za nim Hermiona, Harry i Charlie, który ich pewnie ścigał.
- Lesley, musisz coś zrobić! - nacisnął na nią. - Ginny nie może zostać wywalona, znaczy, pomyśl, jakbyś ty się czuła na jej miejscu? Dość długo już jej nikt nie zauważał, a kiedy w końcu otrzymała jakąś szansę, bezdusznie ją jej zabieracie!
- Ron, to nie jej wina - powiedział szorstko Lawrence.- Nikt tego nie chciał.
- Zrobicie coś, zanim to roztrąbią oficjalnie! - krzyknęła Hermiona.
- Widzisz, my… - Spencer odwrócił wzrok. był tym wszystkim zbytnio zmęczony.
- Lesley, ty rozumiesz ją najbardziej, wytłumacz im, jak Ginny się starała, że umie, przecież możesz jej pomóc! - powiedział Harry, przygryzając wargę. - Proszę.
Lesley upadła na tapczan, zaciskając mocno usta.
- Powiedziałam już, że nie mogę... Robiłam wszystko, próbowałam ich przekonać, ale...
W Dialogowcu atmosfera była tak napięta i taka gęsta, że można by ją było kroić nożem.


End of flashback


- N-… naprawdę? - zapytała Virginia drżącym głosem, patrząc na Lesley swoimi brązowymi oczami.
- Tak - Lesley kiwnęła głową, uśmiechając się. - Może tego nie widać, ale naprawdę się o ciebie martwimy. Po prostu za bardzo się chowasz w sobie, żeby to zauważyć. Wiem, wiem, że cię zaniedbywaliśmy przez ostatnie miesiące, ale wszyscy nadal się o ciebie troszczą, a szczególnie twoi bracia.
- Tak?
Lesley zaśmiał się.
- No jasne! A od czego ma się braci?!

***

- Co ty tu robisz, Ginny? - zawała Ron, kiedy jego młodsza siostra wkroczyła z uśmiechem na ustach do Wielkiej Sali.
- Aha, rozumiem, nie jestem tu mile widziana? - zapytała, marszczą czoło.- Nieważne, jestem Gryfonką, a to jest mój stół, poza tym jestem głodna jak wilk!
- A kto powiedział, że cię tu nie chcemy? - zawołał Fred. – Bardzo chcemy!
- Pewnie, jesteś naszą młodszą siostrą! - dodał George, przyciągając ją za rękę do stołu i robiąc miejsce między sobą a swoim bliźniakiem.
- Hej, nie tak ostro! – krzyknęła, kiedy postawili przed nią dwa talerze i zaczęli na nie nakładać jedzenie.
- Proszę ciebie, Gina! Pomidorki!
- Pierś z kurczaka!
- Sałatka grecka!
- Wołowinka!
- Pyrki!
- Sok z dyni!
- Spaghetti po bolońsku!
- Ciasto z jagodami!
- No i...
- Te, ja tyle nie zjem! - zaprotestowała roześmiana, patrząc na kupę jedzenia sięgającą jej do brody.
- Zjesz, Gina, zjesz, wyglądasz jak patyczak! - odrzekł na to George, wpychając jej widelec z marchewką do buzi.
- Tak jest. Jak nie będziesz wyglądał jak normalny człowiek, to nasza kochana mamusia nas prześwięci! - dodał Fred, krojąc mięso i wkładając je jej do ust.
Scena była komiczna. Wszyscy się śmiali, podczas gdy bliźniacy Weasley karmili swoją siostrzyczkę.
Harry uniósł brew, odstawiając kubek z sokiem.
- Uważajcie, żebyście jej nie zapchali na śmierć!
Virginia pokiwała energicznie głową, próbując przełknąć to, co miała w buzi. Ale zanim znowu mogłaby odzyskać głos, wepchnęli jej do ust wielką czekoladową żabę.
Myra wyglądała, jakby miała pęknąć ze śmiechu.
- O Boże! - krzyknęła wreszcie Virginia po "posiłku". - Zabarykaduję się w Skrzydle Szpitalnym, jak tak dalej pójdzie!
- Zawsze się tam barykadujesz, Gina. - George uśmiechnął się z błyskiem w swoich zielonych oczach, trzymając przed nią łyżeczkę z musem truskawkowym.
Virginia zakryła sobie usta ręką, potrząsając gwałtownie głową.
- No to co tu robisz? - zapytała Hermiona, podjadając ogórka.
- Ee... - odetchnęła głęboko, krztusząc się. - Potrzebuję chwilkę przerwy, nie wolno się przecież przepracowywać.
- Nareszcie zrozumiałaś, że trzeba carpere diem, a nie egzystować w samotności? Jesteśmy z ciebie dumni! - krzyknął Fred, wyciągając chusteczkę i ocierając wyimaginowana łzy.
- Przestań! - zaśmiała się.
- Dobrze, że przyszłaś - powiedział George, przytulając ją do siebie.
- Witaj z powrotem, Gin - powiedział Ron, też ją przytulając. - Witaj w Gryffindorze.
Virginia uśmiechnęła się szeroko i objęła ich wszystkich.
- Wróciłam!

***

- Draconie Malfoyu.
Draco odwrócił się, mrużąc oczy, ale nikogo nie było. Wędrował sobie jak zwykle po kolacji, aż zrobiła się dziesiąta trzydzieści. Czyli że chodził z lekka przydługo.
- Kto tu jest? - zapytał cicho.
- Tutaj - zawołał ktoś za nim, i kiedy Draco się odwrócił, napotkał parę zielonych oczu patrzących na niego zza okularów.
Harry Potter.
Draco parsknął.
- Co tu robisz, Potter?
- A co ty tu robisz, Malfoy? - odrzekł, krzyżując ręce na piersi.
- Nie twoja sprawa Potter. Jeśli mogę ci przypomnieć, to JA jestem prefektem - warknął. - A ty nie, dlatego mogę cię ukarać.
- Musisz być tak infantylny? - zapytał Harry, marszcząc brwi.
- Może muszę - odpowiedział, uśmiechając się złośliwie.
Harry był szybszy w gestach niż w słowach i po prosu go uderzył prosto w brzuch, przez co Draco upadł na zimną posadzkę.
- Co... - zanim jednak mógłby jakkolwiek odpowiedzieć, został przyparty do kamiennej ściany. W świetle kandelabru twarz Harry'ego wydawała się dziwnie niebezpieczna.
- Co zrobiłeś Ginny?
Draco uśmiechnął się zajadliwie.
- Och, chodzi o twoją małą adoratorkę. Czyżbyś był zazdrosny, Potter?
Harry potrząsnął nim energicznie.
- Pytam cię, coś narobił jej ostatniej nocy! - ryknął.
- A co to ma do ciebie, co? - odwrzasnął, odpychając go od siebie. - Co jest między mną i nią, nie jest między mną, nią i tobą! I nikt nie powinien w to się wtrącać, więc zostaw mnie i pilnuj swoich własnych pieprzonych interesów!

I wish I could just make you turn around,
turn around and see me cry
There's so much I need to say to you,
so many reason why.
You're the only one who really knew me at all.


Harry uniósł nieco wyżej głowę, przyglądając mu się uważnie swoimi jasnozielonymi oczami.
- Może i Ginny wydaje się teraz szczęśliwa, ale jeśli zniszczysz to kruche szczęście, to zapłacisz mi za to, Malfoy, bądź pewien!
Draco przewrócił oczami.
- Jakbyś miał prawo.
Jak gdyby to miała być odpowiedź, zauważył pięść skierowaną w swoja stronę, ale Draco miał szybki refleks. Złapał rękę Harry'ego i lekko ją wykręcił.
- Nigdy nie zrozumiem, co ona w tobie widzi - Harry oparł się o ścianę. - Po prostu nie mam pojęcia, co sprawia, że tak bardzo jest w tobie zadurzona, że odrzuca innych.
Draco zmrużył swoje ciemnoszare oczy, stając prosto przed Chłopcem Który Przeżył.
- Ona nie jest we mnie zadurzona, nie jest i nigdy nie była - mówiąc to, odwrócił się i odszedł kilka kroków, lecz zatrzymał się, ponieważ Harry znowu otworzył usta.
- Nie zasługujesz na nią, Malfoy, wcale na nią nie zasługujesz. Ona potrzebuje kogoś, kto by o nią dbał, troszczył się, martwił, kogoś, kto by ją kochał bezwarunkowo, a ty nie jesteś do tego zdolny. Przyznaję, że się przy niej zmieniłeś, ale czy to znaczy, że umiałbyś poświecić jej tyle uwagi, ile potrzebuje, czy zatroszczyłbyś się o nią tak, żeby już nigdy nie była samotna? Bo wiesz, jeśli tak, to nie płakałaby na MOIM ramieniu ostatniej nocy. Nie zasługujesz na nią, Malfoy, w ogóle nie zasługujesz na miłość, a szczególnie na uczucie Ginny.
Draco zniknął za rogiem tak szybko, jak to tylko było możliwe.
Chwycił się za brzuch i oparł o ścianę, ześlizgując w dół.
- Do diabła, Potter jest naprawdę silny - przeklął, odgarniając włosy. Oparł głowę na kolanach.

Adrian zapytał mnie, co w tobie takiego widziałam, że wszystkich odrzucam, że go odtrąciłam. Opowiadam: miałam wrażenie, że zależy ci na mnie, coś dla ciebie znaczę, ale... ale się pomyliłam...

Zależy mi na tobie, naprawdę, Virginio...
Oparł czoło o dłoń, wpatrując się w posadzkę.

So take a look at me now,
well there's just an empty space.
And there's nothing left here to remind me,
just the mem'ry of your face


Ale co mógłby zrobić? Zamknęła się na niego, na wszystkich! Odrzuciła go, chciała zapomnieć, zapomnieć o wszystkich chwilach, które spędzili ze sobą, zapomnieć, że w ogóle istnieje ktoś taki jak Draco Malfoy.

Chcę się zagubić, wciągnąć w obojętnie w co, bylebym mogła o tobie zapomnieć.

Poddał się. Całkowicie. Już nie było żadnego sposobu, aby ją odzyskać, aby cofnąć czas, aby wrócić z powrotem do czasu, kiedy nic ich nie martwiło.
Nie mogliby...
Czy to nie jest za późno na żal... ?
Nic nie mogło im pomóc.
Nic.
Draco zamknął oczy.
Straciłem ją...

***

- Draco...
- Już myślałem, że nigdy cię nie odnajdę...
- ... co?
- Śpij słodko...

***

- O, Ginny? Co ty tutaj robisz? - zapytała Jęcząca Marta, wylatując z jednej z kabin.
- Cześć, Marta! Nie idziesz? - odrzekła Virginia, uśmiechając się lekko.
- Idę, idę, pewnie, wszystkie duchy są zaproszone - odpowiedziała podekscytowana. Nie wybywała z Hogwartu od czasu swojej śmierci około pięćdziesięciu pięciu lat temu. Nawiasem mówiąc, duchy w ogóle mały zostać w szkole, jednak Dumbledore ugiął się pod ich gorącą prośbą.
- No to się pospiesz, cała ekipa wyleciała za pomocą fiuu dziś rano.
- Okay! - zapiszczał duch, rzucając spojrzenie na czarną, oprawioną w skórę księgę w ręku dziewczyny, - Co to jest?
- Co? Ach, nic, nic, książka z bibliotek - wyjaśniła szybko, szczerząc zęby.
Marta wzruszyła ramionami,
- Trzymaj się, do zobaczenia na Stadionie.
- Do zobaczenia... jak wrócicie... – szepnęła, obserwując, jak Marta wypływa z toalety, nucąc coś pod nosem swoim piskliwym głosikiem.
Nigdy wcześniej nie widziałam jej tak szczęśliwej...
Weszła do środka i oparła dłonie o umywalkę, patrząc na kran w kształcie węża. Patrząc na Wejście do Komnaty Tajemnic.
Dopiero teraz zrozumiała, jakie to miejsce jest paskudne, i w dodatku śmierdzące.
Komnata Tajemnic została wybudowana przez Salazara Slytherina... ironiczne, że to Gryfonka była kontrolowana przez Toma Riddle i to ona otworzyła jego tajemne pomieszczenie.
Tak naprawdę nigdy nie kumała tej wielkiej nienawiści, tego niezrozumienia między Gryfonami i Ślizgonami.
Z drugiej strony przecież nie wszystko na świecie można wytłumaczyć, życie stałoby się takie zwykłe, że aż straszne.
W końcu podeszła do sadzawki w ostatniej komnacie. Stanęła na krawędzi i spojrzała w lustro wody, odbijające ją.
Co zrobiłam źle... ?


Flashback


- Panno Weasley! - zawołał szorstki głos. Virginia uniosła głowę znad książki, siedząc w Pokoju Wspólnym razem z kilkoma innymi Gryfonami oraz trojgiem swoich braci.
- Tak, panie Filch? - odezwała się, spoglądając na niego. Nigdy go nie lubiła, ale tak naprawdę to chyba nikt go tu nie lubił. Zawsze był niemiły i groził im "starymi sposobami wprowadzania dyscypliny".
- Pan dyrektor chce panią widzieć w swoim gabinecie - powiedział. Za jego nogami pojawiła się Pani Norris, spoglądając na nią nieprzyjaźnie swoimi żółtymi oczami.
- Teraz? - Virginia zmarszczyła brwi.
- Tak - odrzekł niecierpliwym tonem, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł.
Gryfoni spojrzeli zaciekawieni na Virginię.
- Co przeskrobałaś, Ginny, co? – zaciekawił się Seamus, drapiąc po głowie.
- Właśnie, Dumbledore nigdy nie wysyła Filch po uczniów, zazwyczaj sam się fatyguje – zastanowił się Harry. - Coś się stało?
Virginia wzruszyła ramionami.
- Nie mam pojęcia, może ktoś mnie po prostu szuka.
- Idź, idź, zanim McGonagall się tu przypałęta i sama cię tam zaciągnie - rzucił z powagą Fred, ale z błyskiem w oku.
Przewróciła oczami i zamknęła książkę, po czym palnęła Freda w głowę, przez co wydał z siebie ciche "Ała". O to chodziło.
Ciekawe, po co mnie woła Dumbledore...
Zastanowiła się, idąc za Filchem. Pomyślała, że niewielu uczniów było kiedykolwiek w gabinecie samego dyrektora. Ona była tam kilka razy i nie był to zbyt miłe wizyty, wręcz nawet odwrotnie.
Zamrugała oczami, zobaczywszy przy wejściu do komnaty McGonagall. Nie miała zbytnio przyjaznej miny.
- Dziękuje, panie Filch, za odeskortowanie Ginny - powiedziała, nieznacznie pochylając głowę. - To będzie wszystko jak na razie.
Woźny spojrzał na Virginię, prychnął i oddalił się w drugą stronę.
- Pani profesor, słyszałam, że profesor Dumbledore chciał mnie widzieć, czy... - zaczęła Virginia, ale prawie natychmiast McGonagall jej przerwała.
- Tak, Ginny, dyrektor chce cię widzieć - odrzekła trochę naburmuszona, jakby była zła na kogoś.
Dziewczyna zmarszczyła brwi, nic już nie mówiąc. Po cichu szła za McGonagall, myśląc nad powodem swojego wezwania.
Szybko zrozumiała, czemu została przywołana.
- Panno Weasley - przywitał ją Dumbledore, patrząc na nią zimno. Blask w jego oczach zniknął i zastanawiała się od połowy roku, czy to nie przez nią i czy tylko dla niej.
Nieopodal klatki Fawkesa stal Korneliusz Knot, spoglądając na Virginię z obrzydzeniem.
- Słucham, panie profesorze - powiedziała, spoglądając na Knota. Zawsze nienawidziła ministra magii.
- Widzisz - widocznie dyrektorowi trudno było zacząć. Przeszedł kilka kroków, po czym podrapał się po uchu i stanął, patrząc na nią.
- Dumbledore, szybciej, nie mamy czasu na pierdoły - powiedział zniecierpliwiony Korneliusz Knot, bawiąc się swoim melonikiem. McGonagall spojrzała na niego zimno.
- Słucham, panie profesorze - powtórzyła spokojnie Virginia, choć serce biło jej szybko, bardzo szybko.
- Ginny, najlepiej by było, gdybyś nie pojechała - wrzucił z niechęcią z siebie Dumbledore.
Uniosła brew.
- Dlaczego, panie profesorze?
- Dlaczego?- wypluł Korneliusz Knot. - Ponieważ wiadomości spojrzała tamtym incydencie przeciekły do innych ministerstw.
Virginia spojrzała tylko na niego swoimi brązowymi oczami.
- Już mam dosyć tuszowania tej sprawy w ministerstwie, dlatego najlepszym rozwiązaniem byłoby, abyś, panno, nie przybyła na stadion. W ten sposób pozamykamy usta wszystkim ludziom, a ja nie będę musiał się już z tym męczyć. - mówił dalej minister.
- Zostanę tutaj sama? - spytała łagodnie, ignorując wydzierającego się na nią człowieka. Spojrzała na dyrektora.
- Tak, jednak pan Filch także chciał zostać. Gdyby coś się stało, możesz się do niego zgłosić. No i oczywiście pozostaje kilka duchów - wyjaśniła McGonagall.
- Dobrze więc - odrzekła Virginia, spuszczając głowę. Korneliusz Knot wyglądał na zaskoczonego.
- Ginny, czy ty nie... - zaczęła jej opiekunka, jednak dziewczyna spojrzała na nią, uśmiechając się gorzko.
- Jest mi to obojętne, pani profesor - wyszeptała. - Przyzwyczaiłam się o tego, że ciągle jestem sama.

End of flashback

***

- Cholera jasna, gdzie jest ten pieprzony gorset!!! - wrzasnęła Felicity, a jej głos poniósł się po ogromnej garderobie. Była na krawędzi załamania nerwowego. Szczekała na wszystkich i na wszystko od czterech godzin. - Spektakl zaczyna się za pięć godzin, a my jeszcze nie mamy wszystkich pudeł!!!
- Felicity, przymknij się - spróbowała ją uspokoić Dolores, biegając z rekwizytami. Wpadła na nią jakaś w połowie ubrana tancerka, szukająca butów. Panowało straszne zamieszania, po prostu paskudne.
- Dolores, mogłabyś uważać! - warknął Montague, podtrzymując ją za łokieć, bo by się wywaliła. - Nie biegaj tak, bo robisz sztuczny tłok!
- A ty nic nie mów! - wrzasnęła jego przyjaciółka, patrząc na niego i wypychając za drzwi na scenę wyższą. .
- Dobra, za piętnaście minut chce widzieć wszystkich ubranych, gotowych, wspaniałych i w ogóle, ćwiczymy ostatnią scenę, jasne?! - krzyknęła Lesley, wychylając głowę zza drzwi, które łączyły garderobę z główną sceną.
- Dobra... ej, Lesley, czekaj! - zatrzymała ją Felicity. - Trzech tancerzy nie ma, noszą rzeczy z kominka, no i trzeba im jeszcze przypudrować nosy, bo się wszyscy będą świecili na scenie!
- Mam to gdzieś, na razie robimy próbę bez świateł! Potrzebne są mi kostiumy, nie makijaż. Piętnaście minut, na głównej! Zrozumiano?
Z różnych kątów pomieszczenia wydobywały się "jasne", "okay", "nie ma sprawy", " dobra", "tak" i inne odpowiedzi, także z odcieniem pejoratywnym. Felicity, Lesley i Dolores wprowadzały nerwową atmosferę.
- Ludzie, bez nerwacji. Przecież i tak to wasz pierwszy raz - powiedział Pucey, podając Draconowi butelkę z wodą.
Draco wzruszył ramionami, spoglądając w dół. Przymknął oczy i napił się trochę.
- Jeśli cos ma pójść źle, to pójdzie - odrzekł, oddając wodę Puceyowi.
- Nie przeczę - zgodził się kolega. - Ale i tak jesteś coś za spokojny.
- Co ty nie powiesz - rzucił niskim głosem, krzyżując ramiona. Nienawidził tego kostiumu, tak po prostu, tej za dużej koszuli, tych poobdzieranych spodni i tego kolczyka w swoim uchu. Rzeczywiście wyglądał jak pirat.
- Jak ja się w to mogłem wkręcić? - spojrzał w sufit, zastanawiając się głośno.
- Dobre pytanie - odparł Pucey, łapiąc od Alaina Juppe spodnie.
- Mam to założyć na drugą scenę, możesz to trzymać? - krzyknął, wybiegając już razem z Edonardem i Beau.
- Jasne.
- Chyba też gdzieś wyjdę - powiedział Draco, wzdychając.
- Nie masz najlepszego humoru, co? - Pucey uśmiechnął się przebiegle.- Martwisz się jeszcze?
- Niby o co? - odgryzł się, posyłając mu wściekłe spojrzenie.
Kapitan drużyny Ślizgonów wzruszył ramionami.
- A ja wiem? Może kogoś, kto był zmuszony zostać w szkole, bo go nie chcieli wypuścić?
- Pucey, zastanów się, co mówisz i dopiero wtedy powiedz - odrzekł niebezpiecznie cicho.
- Co, jeśli nie?
- No to....
- Gdzie do cholery jest Adrian! - wrzasnął Spencer zza drzwi.
Ktoś na korytarzu zapiszczał, a potem rozległy się kroki. Drzwi otworzyły się i wszedł Lawrence, a za nim stała blada jak kreda Faith.
- Co znowu? - zapytała powoli Felicity, przełykając ślinę.
- Mamy ogromny, wprost niewyobrażalny problem.

***

- Wiem, wiem, powinnam się była już dawno przyzwyczaić, ale... ale to dla mnie za dużo... - wyszeptała do siebie Virginia, wchodząc do ciepłej, nie wiadomo jakim cudem, wody.
Popatrz na jasną stronę tego wszystkiego! Hogwart tylko dla ciebie! Na całe dwa dni!
- Po co mi szkoła, skoro nie mogę się nią z nikim podzielić? - mruknęła, odgarniając sobie z oczu czarne włosy.
Wiesz, Virginio, jesteś żałosna, strasznie, obrzydliwie, paskudnie żałosna...
Westchnęła i zanurzyła się, próbując odegnać ten przygnębiający, przytłaczający nastrój.
Przecież miała o tym zapomnieć, zapomnieć o wszystkim na te dwa dni, a może i na całe życie...? Wtedy nareszcie byłaby wolna...
Wynurzyła się i spojrzała w tafle wody. Westchnęła głęboko. Bardzo.
- Virginio...


Well, take a look at me now,
'cause there's just an empty space
But to wait for you is all I can do,
and that's what I've got to face

Take a good look at me now,
'cause I'll still be standing here
And you comin' back to me is against all odds,
it's the chance I've got to take




Koniec rozdziału XXVII
[link widoczny dla zalogowanych]
PS: * - "Against all odds" Phil Collins


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:33, 16 Sie 2006    Temat postu:

"Z mugolem za pan brat!"
Autor: Pisces Miles
Tłumaczyła: Villdeo


Rozdział XXVIII

Wysokie Loty na deskach Magicznego Stadionu...


When it's love you give *
I'll be a man of good faith.
then in love you live.
I'll make a stand. I won't break.
I'll be the rock you can build on,
be there when you're old,
to have and to hold.


Wielkość, wspaniałość, świetność.
Tylko tak można było opisać to, co publika widziała na okrągłej scenie. Trudno było uwierzyć, że tego wszystkiego dokonały nastolatki, dzieci i w dodatku tylko przez rok.
Miliony par oczy były w nią utkwione, tylko w nią, dziewczynę, która tańczyła, wyginała się na scenie do muzyki Fatalnych Jędz. Kolorowe światła plątały się po mrocznym nightclubie – Drodze Donikąd.
Co ona tu w ogóle robiła? Nie wiedziała. Nogi same się poruszały, nie kontrolowała ich, jej ciało tańczyło, nie umiała, nie mogła nim sterować. To było takie naturalne, czuła, jakby należała właśnie tu, do tego świata, bo ten świat ją chciał.
I wiedziała, niestety, że to tylko sen, ale w tej chwili nic nie mogło zniszczyć jej wspaniałego nastroju. Prawie nic.
Robiła to, co pragnęła od pewnego czasu. Zrozumiała, że może to zrobić, umie to zrobić i w końcu to robi! Nawet, jeśli miałaby na końcu tego żałować.
Chciała to robić, to było jej marzenie.
Marzenie, które nareszcie mogła urzeczywistnić.

***

- Wiesz, Draco, boję się jej bardziej, niż nawet ciebie - mruknął Pucey, stukając go w bok.
- Kogo? - zapytał nieobecnie, patrząc zupełnie gdzie indziej.
Jego kumpel przewrócił oczami.
- Tej osoby, na którą właśnie patrzysz, ciołku!
- Przymknij się - odrzekł, odgarniając z twarzy swoje jasne włosy.
- Draco, rusz dupę, musimy zrobić małe powtórzenie, póki jeszcze mamy czas! - krzyknęła Lesley z garderoby. - W następnej scenie do niej wychodzisz!
- On wie i już idzie! - odpowiedział za niego Pucey, rozumiejąc, że Draco teraz w ogóle jest nieprzytomny, a tak w ogóle to by olał swoja choreografkę.
- Draco, muszę cię tylko trochę poprawić - zauważyła Florence, pomocniczka charakteryzatorki, trochę się czerwieniąc.
Westchnął niecierpliwie i usiadł na krześle. Za nim ludzie wchodzili i wychodzili, próbując tak nie trzaskać drzwiami, że było to aż śmieszne.
Musical trwał od około dwudziestu minut, a teraz była trzecia scena. Po pierwszej otrzymali owacje na stojąco. Po drugiej także.
Ciekawe, co by było, gdyby się dowiedzieli, że tam nie tańczy głupia Parkinson
Spojrzał w lustro, które odbijało plecy Virginii. Według scenariusza odwróciła się i uniosła głowę, spoglądając mu w oczy.
Co ona tu robiła?
Tak naprawdę, to nawet on nie wiedział, co.


Flashback


- Mamy ogromny, wprost niewyobrażalny problem - powiedział Lawrence, bardzo blady.
- Co to za problem? - zapytała powoli Felicity.
- My... - Faith rozejrzała się dokoła.
- Chodzi o Pansy? - zapytał Draco, spoglądając na spanikowaną dziewczynę.
Pokiwała gwałtownie głową.
- Tak, nie możemy jej znaleźć, nigdzie jej nie ma!
- JAK?! - krzyknęła Felicity. Do pokoju wpadł Spencer.
- Gdzie, do diabła, jest Adrian! - wrzasnął.
- Tutaj - odpowiedział mu zimny głos. Adrian widocznie stał za Draconem.
- Gdzieś ty do cholery był?! - warknął Spencer. - I gdzie jest Pansy?
- Nigdzie - odrzekł Lawrence, wzdychając głęboko.
- Co?
- Pansy zginęła?! - krzyknęła Lesley, wchodząc do pokoju. Za nią pojawiła się Felicity. - A szukaliście?
- Nigdzie jej nie ma!!! - Faith wyglądała, jakby się miała rozpłakać. - Jestem pewna, że z nami przyjeżdżała, a teraz jej nie ma! Wyparowała!
- Ćśś - Pucey przytulił swoją dziewczynę.
- Przedstawienie zaczyna się za pięć godzin, a my nie mamy żeńskiej głównej roli! Świetnie! Świetnie, cholera! - zaśmiała się gorzko Lesley. - Co robimy?
- Znajdziemy zastępstwo.
Dyrektorka musicalu zamrugała oczami i spojrzał na Dracona jak na wariata.
Felicity potrząsnęła głową.
- Nie żartuj, lepiej poszukać jeszcze raz Pansy.
- Co, jeśli jej nie znajdziecie? - zapytał, prostując się.
Uśmiechnął się, gdy nie uzyskał odpowiedzi. Potrząsnął głową i podszedł do kominka, biorąc z wazy na gzymsie garść proszku fiuu.
- Draco, chyba nie jesteś... - zaczęła Lesley.
- Jestem. Jestem jak najzupełniej - przerwał jej łagodnie, nie odwracając się.
Pucey uśmiechnął się w jego stronę.
- Mówiłem ci, chłopie.

***

Przeczucie dobrze mu podpowiadało, że Virginia była w Komnacie Tajemnic, czuł to bardzo dobrze.
Draco spojrzał na otwarte wejście i zacisnął rękę na miotle tak mocno, jakby chciał ją złamać. Był jakoś dziwnie wściekły, ale nie było czasu, aby się zastanawiać dlaczego.
Wiedział, że tam na dole była Virginia, że za kilka minut znów ją zobaczy, zobaczy ją tak naprawdę od trzech miesięcy.
Serce zaczęło mu walić jak oszalałe. Poczuł się jak idiota z nudnego romansidła.
- Nie robię tego dla siebie - próbował sobie wytłumaczyć. Rozejrzał się dokoła. Ujrzał nieświadomą Jęczącą Martę, płynącą łagodnie w powietrzu. Potrząsnął energicznie głową. - Nie, robię to dla musicalu, nie dla siebie, nie chcę jej znowu widzieć!
Nawet on poczuł, że to tylko puste, nic nie znaczące słowa. Zaśmiał się gorzko.
Wszedł na miotłę i powoli leciał ogromnymi rurami. Woń, wydobywająca się stąd, odurzała go.
Chyba rzeczywiście zwariował.
- Do diabła - mruknął, zrozumiawszy, że w takiej smołowatej ciemności nie zobaczy nic. Westchnął głośno, po czym wyjął różdżkę i wyciągnął ją przed siebie, koncentrując.
- Accio Ręka Glorii - szepnął, zamykając oczy.
Po kilku minutach ciszy usłyszał dokładnie szmer po ruszającego się ku niemu przedmiotu. Otworzył powoli oczy i złapał lewitująca przed nim Rękę Glorii.
- Incendio
Wokół niego rozjaśniło się. Westchnął ponownie i zszedł z miotły, krzywiąc się trochę. Podłoga była zalana.
Pamiętał, jeszcze pamiętał tamten raz, kiedy delikatna i zimna dłoń Virginii spoczywała w jego dłoni. Wtedy pierwszy raz trzymali się za ręce, chociaż wtedy jeszcze nie byli przyjaciółmi, bardziej wrogami.
- Wrogowie - mruknął, spoglądając za siebie bez przyczyny.
Pamiętał, jakby to było wczoraj, jak chwycił jej zatrutą rękę i włożył gwałtownie do wody, pamiętał, że to wtedy po raz pierwszy nazwał ją jej imieniem, jej pełnym imieniem, imieniem wroga
Oczywiście, że byli nieprzyjaciółmi. Kiedy ta więź między nimi stała się taka niejasna?
Przez cztery lata to, co było pomiędzy nimi było takie oczywiste, proste - tam w ogóle nic nie było oprócz wrogości. On był synem wielkiego Lucjusza Malfoya, przewodniczącego Rady Nadzorczej Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart, a ona była córką nemezis jego ojca, Artura Weasleya, głupca kochającego mugoli i ojca siedmiorga rudych pociech.
Pamiętał, jak czepiał się Harry'ego i jego kumpla, Rona. Był zazdrosny o Hermionę, ponieważ mimo że była mugolką, miała niezwykły talent magiczny, którego on nie posiadał. To nie fair, myślał wtedy, nie fair, że to oni są zawsze na pierwszym planie. Tylko dlatego, że Harry Potter jako berbeć otrzymał bliznę od Lorda Voldemorta. Był zawsze tak zajęty wymyślaniem im różnych przykrości, że nie zauważył, że telepie się za nimi zawsze jakaś mała, cicha dziewczynka.
Nie wiedział czemu, ale nienawidził, gdy ludzie nazywali ją per "Ginny". Wydawało mu się to nieodpowiednie dla niej, choć nawet wiedział, jaka jest, wręcz nic o niej nie wiedział. Dopiero w tym roku zauważył ją naprawdę, została jej poświęcona uwaga, na którą zasługiwała i najzabawniejsze było, że to on poświęcał jej tę uwagę, której tak rozpaczliwie potrzebowała.
- Virginia...- westchnął, zamykając oczy. To było beznadziejne.
Nie wiedział czemu, ale wydawało mu się, że wcześniej żył bez żadnej przyczyny, bez żadnego powodu! Ta myśl była coraz silniejsza, coraz więcej o tym myślał, odkąd na ścianie, w marcu, pojawił się Mroczny Znak.
Taa, Mroczny znak...
Niemal się uśmiechnął. Nie oczekiwał, że Virginia w taki sposób zareaguje na jego symbol. Nigdy nie przypuszczał, że to ona będzie mogła go uwolnić od tego koszmaru.
W ogóle, Virginia Weasley zaskakiwała go ciągle i nieważne, czy był to złe, czy dobre niespodzianki.
I tak ją kochał.
Usłyszał plusk wody i, nie pomyślawszy zbyt wiele, pobiegł przed siebie, brudząc błotem spodnie od kostiumu.
Był tutaj. Oto Draco Malfoy po raz drugi zawitał do Komnaty Tajemnic.

***

- Virginio.
Tylko jedna osoba ją tak nazywała. Tylko jedna osoba chciała ją tak nazywać.
Tą osobą był Draco Malfoy.
Virginia powoli przełknęła tę dziwną zimną kulkę w swoim gardle i zakryła się, odwracając trochę. Serce waliło jej jak młotem.
Draco naprawdę tu stał, w wejściu, patrząc na nią swoimi szarymi oczami. Był rozgniewany, wiedziała to. Ale...
Co on tu właściwie robił?
- Co ty tu...?
- Co ty tu znowu robisz, co? - uciął zwięźle, próbując zignorować bardzo oczywisty fakt, że Virginia stała pośrodku tego dziwnego basenu, taka, jak ją Pan Bóg stworzył. Zakrywały ją tylko jej czarne włosy. - Miałaś już tu nigdy nie przychodzić, prawda? I co to tam się ulatnia w toalecie? Marta jest nieprzytomna.
Virginia przymknęła oczy i odwróciła głowę, próbując nie czuć się zbytnio szczęśliwą. Owszem, mógł pamiętać tamten raz, kiedy tu byli, ale kto by nie pamiętał? Przecież znajdował się w tajemnej komnacie Salazara Slytherina, to musiało być dla niego jakieś przeżycie, bądź co bądź.
Westchnęła głęboko, próbując nie gryźć się po ustach. Miała być zimna i nieprzystępna, a nie rozpływać się tylko dlatego, że przyszedł. Nie robiła mu łaski.
- Nie twoja sprawa, Malfoy.
Draco zmrużył oczy. Jej słowa były ostre jak nóż. Albo nie tyle słowa, co ton głosu.
Próbując stłumić gniew, podszedł do przodu.
- Idziesz ze mną, nie ma czasu - rozkazał zniecierpliwiony.
- Co? - obróciła się szybko, patrząc na niego dziwnie.
- Pansy zniknęła, wątpię, czy ją znajdą w dwie godziny. Zastąpisz ją - wyjaśnił.- Wychodź, nie ma czasu - powtórzył.
Owszem, wyszła. Trochę na złość jemu, a trochę z ciekawości. Za tę ciekawość była zła na siebie.
- Co to ma zna-... EJ! - krzyknęła, kiedy podszedł do jej ubrań i książek.
- Dobrze wiesz, co to oznacza - odparł zimno. Objął ja wzrokiem, zanim zasłonił ją czarna szkolną szatą. Jeśli by tego nie zrobił, jeśli stałaby przed nim naga, tak po prostu pozbawiona wstydu, nie odpowiadał za swoje czyny. Ponad to wszystko, był chłopakiem, najnormalniejszym pod względem fizycznym szesnastolatkiem. Poza tym, temperament miał rzeczywiście gorący, a już pewne było, że wybuchnie na widok nagiej Virginii Weasley.
- Nie pójdę! - oświadczyła, kładąc ramiona na piersiach.
Już chciał rzucić pod jej adresem jakąś niestosowna uwagę, gdy nagle jego wzrok złapała obita w czarną skórę księga, która wydawała mu się bardzo, bardzo znajoma. Chciał jej dotknąć, ale głos Virginii zatrzymał go.
- Nawet nie śmiej tego dotykać! - krzyknęła, łapiąc książkę i przygarniając do siebie.
- Co to jest? - zapytał cicho, gdy obróciła się do niego ponownie tyłem.
- Nie twój interes - odrzekła, rzucając mu groźne spojrzenie.
Westchnął głęboko, próbując się nie denerwować. Wcześniej, oczywiście, mówiła mu wszystko, a teraz...
Mocno zacisnął pieści, podszedł szybko do przodu i chwycił ją mocno za nadgarstek, zmuszając do tego, aby się odwróciła.
- Idziesz. Ze. Mną.
- Nie - wycedziła, nawet na niego nie patrząc. - Nie chce zastępować Pansy i nie umiem jej zastępować.
- Nie kłam - zadrwił.- Nie mogłabyś zapomnieć roli Gladys Winnifred, za dużo dla ciebie znaczyła.
Virginia odwróciła głowę, spoglądając na niego nienawistnie.
- Ach tak? Nie mam obowiązku być rezerwową! Jestem sobą i nie musze być nikim innym, a musical mnie gówno obchodzi!
- Wiesz, Virginio Weasley, twierdzę całkiem inaczej - powiedział, kiedy go odepchnęła, aż odszedł kilka kroków do tyłu. Sięgnął za siebie i, nie wiadomo skąd, wyjął skrypt scenariusza. - Zgadnij, gdzie to znalazłem.
Spojrzała przerażona na pergamin.
- Co to ma znaczyć?
- Recytowałaś to sobie, nawet gdy cię wywalili - uśmiechnął się pokrętnie. - Wziąłem to z pracowni. Nie kłam, Weasley, nie mogłaś się z tym rozstać. To bardzo dobrze, bo teraz jesteś potrzebna. Zagrasz Gladys Winnifred.
- Dobra, świetnie! - grzmotnęła księgą o posadzkę, zaciskając ręce w pięści. - Rzucę na siebie zaklęcie zapomnienia, zaspokojony?!!! W końcu zapomnę o roli, o przedstawieniu i wreszcie zapomnę CIEBIE!!!!
Chwyciła ciężko powietrze, gdy Draco nagle pojawił się przed nią, mocno chwytając za nadgarstek i ściskając go bardzo mocno.
- Nie odważysz się - wyszeptał cicho, utkwiwszy w niej swe spojrzenie.
Virginia nawet nie zdążyła złapać powietrza, gdy ją pocałował. Był to pocałunek szorstki, gwałtowny, nawet ją ugryzł! Nie próbowała go odepchnąć, nie, zamiast tego przylgnęła do niego mocno. Poczuła jego ręce na swoich biodrach.
Zamrugała oczami, czując się głupio, ale zanim mogłaby cokolwiek powiedzieć, Draco okręcił ją, zawijając w szatę i przerzucił ją sobie przez ramię, tak po prostu, choć swoje ważyła. Zanim się zreflektowała, co jest grane, zdążył wyjść z Komnaty Tajemnic. - Puszczaj! Zostaw mnie, Malfoy!!! - krzyknęła, kopiąc na oślep.
- Nie, nie zostawię cię, Virginio Weasley i przyjmij do wiadomości, że nie zrobię tego ani teraz, ani już nigdy! - oświadczył gorąco. - Jesteś MOJA, TYLKO moja i należysz TYLKO do MNIE, czy ci się to podoba, czy też NIE!!!


When there's love inside
I swear I'll always be strong.
then there's a reason why.
I'll prove to you we belong.
I'll be the wall that protects you
from the wind and the rain,
from the hurt and pain.



End of flashback

***

Należysz TYLKO do MNIE, czy ci się to podoba, czy też NIE!!!
Powiedział to, nie mogła uwierzyć, że on, Draco Malfoy, skierował te słowa właśnie do niej, do Virginii Weasley. Marzyła na jawie, śniła po nocach, że ktoś mówi tak do niej, że ona należy tylko do niego, że ktoś chce ją opleść swoimi ochronnymi skrzydłami i zabronić dostępu do bólu, poniżenia, niebezpieczeństwa.
O Boże, Draco Malfoy tak powiedział!!!
- O, Gladys, co tu robisz? Myślałam, że wyszłaś z panem Goddardem - z myśli wyrwał ją głos przyjaciółki. Virginia uniosła głowę, patrząc jak Yvette Dawes, albo raczej Wallis Murray siada na ladzie przed nią.
- Źle się poczułam, poprosiłam go, aby mnie odprowadził - wyjaśniała, uśmiechając się do niej lekko.
Yvette spojrzała zamyślona na Virginię, po czym przymknęła oczy i posłała jej tajemniczy uśmiech.
- Oj, nadal tęsknisz za Chesterem.
Zamrugała oczami, odwracając głowę.
- Gladys, nie zaprzeczaj, kochasz Chestera Dwighta.
Virginio, nie zaprzeczaj, kochasz Dracona Malfoya...
- No, Gladys? - Yvette klepnęła ją lekko w ramię.
- Nie bądź głupia, Wallis - odpowiedziała cicho, bawiąc się łyżeczką, którą wzięła z kontuaru,.
- To ty jesteś głupia - parsknęła Yvette, wychylając się do tyłu. - Wszyscy wiemy, że jesteście "coś więcej" niż przyjaciółmi. Gladys, kochanie! Nawet ślepi by to zauważyli, a ty, jak zwykle, nie! Chester też jest w tobie...
- Nie jest - przerwała, spuszczając głowę.
- Nie denerwuj mnie! - ofuknęła ją Yvette. - Oczywiście i jak zwykle tego nie chcesz widzieć, ale wiesz, jak on się pałęta z kąta w kat, kiedy wychodzisz z Goddardem? Myślisz, że denerwuje się i wrzeszczy wtedy na wszystkich, bo jesteś dla niego jak siostra? Przecież znacie się od zawsze!
- No i? - mruknęła Virginia, bawiąc się palcami.
Właśnie, i co? Co z tego, że Draco i ja znamy się od pięciu lat?
Yvette westchnęła głośno.
- No dobra, zagramy inaczej. Powiedz mi, skarbeńku, co ty czujesz do niego? Znaczy, do Chestera. Nie brakuje ci go, jak wychodzisz z Glennem? Nie myślisz o nim, nie chciałabyś chodzić z nim do łóżka, a nie z Goddardem?
- Tak... - odrzekła powoli. - Ale...
- Nie ma „ale”! - Yvette wstała, kładąc ręce na biodrach. - Słuchaj, słuchaj, powiadam ci oto, że nie masz ŻADNEGO obowiązku poświęcania własnego szczęścia względem firmy! Masz to w umowie o pracę? Droga Donikąd poradzi sobie jakoś i bez twojej ofiary!
- Nie zrobiłam tutaj nic, nie odwdzięczyłam się za to, że wuj Enoch mnie tu zatrudnił, że dał mi pracę, dom! - zaprotestowała. - To najmniej, co mogę uczynić!
Yvette przyjrzała się swojej przyjaciółce, po czym westchnęła i sięgnęła do torebki. Położyła na ladzie jakiś papierek.
- Co to?- zaciekawiła się Virginia, patrząc na świstek.
- Przepustka - odrzekła sucho, przesuwając kartkę w stronę Virginii. - Chester mi kazał tobie to dać.
- Mi? - uniosła brew. - Po co?
- O Jezu, Jezu, Jezu - Yvette się zdenerwowała.- Widzisz to? - wzięła przepustkę w rękę i uniosła jej przed twarz.- To na turniej, zawody, czy jak to wy tam zwiecie! Ten świstek oświadcza, że możesz iść na ten pokićkany konkurs jako jego partnerka, połowica, narzeczona, kochanka, obojętnie co! Panimajesz?!
- Ale po co? - powtórzyła.
Blondynka przewróciła oczami i westchnęła głośno.
- Bo on cię kocha, debilko!
Virginia zamrugała oczami, patrząc na przepustkę.
- Winnifred, czasami zastanawiam się, gdzie ty posiałaś swój mały rozumek - powiedział ktoś cichym, jedwabistym głosem, wyłaniając się z ciemności.
Yvette zacisnęła pieści i obróciła się gwałtownie.
- Wiesz, Leilah, nikt cię nie pytał o zdanie!
- I tak je wygłoszę - odrzekła, siadając wdzięcznie obok Yvette i zerkając na Virginię. - To przecież prawda.
- Niby co? - warknęła Yvette.
- Że Winnifred nie myśli - Gabrielle uśmiechnęła się zajadliwie.
- Leilah!
Gabrielle zaśmiała się perliście, olewając uwagi swojej "siostry".
- Trzeba być rzeczywiście kretynką, żeby się zastanawiać nad wyborem, który jest lepszy: Glenn Goddard czy Chester Dwight? No pewnie, że Glenn! Najbogatsza partia w mieście! Winnifred, każda dziewczyna oddałaby wszystko, aby być na twoim miejscu! On cię wprost rozpieszcza! Zatrzymanie długo człowieka, który jest bogaty i cię kocha nie jest rzeczą łatwą, więc łap go do ołtarza jak najszybciej! Naprawdę nie rozumiem, jak możesz się jeszcze zastanawiać.
Co takiego ma Malfoy, czego nie posiadam ja?
Nie szkodzi, Virginia też się nie rozumiała.
- Ciebie też nikt nie rozumie - mruknęła Yvette.
Gabrielle parsknęła i wyjęła pilniczek z torebki siostry, po czym zaczęła szlifować paznokcie.
- Nie mam pojęcia, co ty w nim widzisz? W Chesterze Dwighcie - dodała, wypluwając te słowa.
Właśnie, co ja w nim widzę? Co ja widzę w Draconie Malfoyu ? zastanowiła się. Od początku, od dnia narodzin wszyscy dokoła mnie uczyli, że mam się trzymać z daleka od Malfoyów, wrogów Weasleyów. Czy to ironia, czy nie, nie wiem, ale ja zakochałam się w jednym z nich, w tym, który za maską arogancji chował swoją prawdziwą duszę. Draco Malfoy okazał się dobry, opiekuńczy i...
- Jest arogancki, niemiły, no i najgorsze, bez grosza przy duszy! - mówiła dalej Gabrielle przesłodzonym głosem.
Hmm… Czy Draco też nie ma pieniędzy? Uciekł z domu...
- Nie wszyscy są tacy, jak ty, Leilah - wygłosiła Yvette, patrząc na Virginię. - Nie słuchaj jej... Gladys?
Powiedział, że mnie nie zostawi. W jaki sposób?
Była nieprzytomna.
Yvette wstała i zniknęła za kurtyną, ciągnąc za sobą Gabrielle.
On cię kocha, debilko!
Czy Draco ją kochał?
JĄ?

Let's make it all for one and all for love.
Let the one you hold be the one you want,
the one you need,
'cause when it's all for one it's one for all.
When there's someone that should know
then just let your feelings show
and make it all for one and all for love.


- Międzynarodowy Konkurs Tańca i Muzyki Ameryki Łacińskiej - przeczytała, patrząc na przepustkę.
Kolista scena obróciła się powoli dokoła, kątem oka zauważyła, że zasłaniają zasłony, a pomocnicy krzątają się z rekwizytami i kierują tłem za pomocą różdżek. Zamknęła oczy, kiedy kurtyna znowu się rozsunęła, a światła ściemniały. Rozejrzała się tak, jak było to w scenariuszu. Siedziała na krześle, ale w jakiejś starodawnej bawialni. Na scenę puszczono trochę dymu, aby nadać scenie wygląd retrospekcji.
- Nie... nie! Przestań! - krzyknęła Myra, kiedy Pierre unosił w górę jej nogę. Wykonywała jedno z najtrudniejszych ćwiczeń, którego nienawidziły wszystkie tancerki w Hogwarcie.
- Zamknij się, Gladys, chcesz tańczyć najlepiej, to trzeba cierpieć! Tak mama nam powiedziała - mruknął Pierre, bardziej unosząc jej nogę w górę.
Myra ponownie wrzasnęła z bólu i kopnęła Pierre'a prosto w twarz, aż upadł na podłogę. Chwycił się za policzek.
- Ale ty to robisz specjalnie, żeby bolało! - krzyknęła, rozcierając sobie kolano.
- Jak wam idzie, dzieciaki? - zapytała Una Cret, która grała Antonię Dwight, zmarłą matkę Chestera. Uśmiechnęła się, siadając na fotelu.
- Cioteczko, Chester znowu mnie krzywdzi! - poskarżyła się Myra, podbiegając do niej.- Znowu!
- Chester, czemu nam drażnisz maleńką Gladys? - zbeształa Pierre'a Una, nie zwracając uwagi na głupią minę, którą odwaliła Myra.
Pierre parsknął, trzymając się za policzek.
- Nic jej nie zrobiłem, mamo, ona tylko jak zawsze zachowuje sie jak berbeć.
- Wcale nie!
- Tak!
Una uśmiechnęła się na widok kłócących dzieciaków i kiwnęła na nich ręką.
- Co to jest, mamo?- zapytał Pierre, spoglądając na papierek, który Una wyjęła z torebki.
- Ulotka - odrzekła, spoglądając w dół. - Chciałam kiedyś startować w tym konkursie, ale.. ale ja nie mam żadnych szans.
- Cioteczko, ciebie nikt nie pobije, jesteś najlepsza! - oświadczyła Myra, przytulając się do niej.
Una roześmiała się i potargała dziewczynce włoski.
- Wiesz, że coś mam nie tak z nogą, kochanie. Doktor mówi, żebym jak najmniej chodziła.
Pierre spojrzał zamyślony na Unę.
- Obiecajcie mi coś - powiedziała dziewczyna z Durmstrangu, obejmując ich. Wszyscy wiedzieli, że matką w przyszłości będzie wspaniałą.- Weźmiecie udział w tych zawodach.
- Mamo? - Francuz spojrzał na nią.
Una pogłaskała delikatnie jego policzek.
- To bardzo wielka szansa dla was obojga.
- Tak? - Pierre spojrzał sceptycznie na swoją "matkę", unosząc brwi.
Una uśmiechnęła się i sięgnęła do torebki, wyciągając błyszczący kostium.
- To piękne! - zawołała Myra.
- Podoba ci się?
- Tak, tak, cudowne! - odrzekła, kiwając energicznie głowa.
- Jest twój - powiedziała łagodnie Una.- Tylko urośnij.
- Mogę? - Myra spojrzała na Unę z niewiarą.
- Oczywiście.
- Cioteczko, dlaczego cioteczka uczy nas tańczyć? - zapytała Myra, obejmując ją.
- Abyście mogli latać w przestworzach - odrzekła.
- Latać w przestworzach? - Pierre zmarszczył nos.- Niby jak?
Una wstała i wykonała piruet, stając przed nimi.
- Czy nie czujecie się wolni, gdy tańczycie? Ja tak. Kiedy tańczę, czuję, jakbym się unosiła w powietrzu, jakbym mogła wysoko latać, tam, pod niebo, jak ptak, bez zmartwień, bez wątpliwości, bez niepokoju. Zostawiam wszystko to, co złe w tym świecie, kochani, i wpływam do swego własnego świata.
- Wysoko... - Pierre spojrzał na "matkę".
- ...Latać? - dokończyła Myra, mrugając.
Una pokiwała głową.
- Kiedy dorośniecie, będziecie mieli wiele zmartwień, przeszkód, barier w życiu. Kiedy byłam młoda, tańczyłam z samotności. Tańcząc czułam, że coś posiadam, czułam, jak rośnie we mnie nadzieja na lepsze jutro.
Nadzieja?
Virginia spuściła wzrok.
Rzeczywiście, zanim pojawiła się Lesley, jej życie było beznadziejne. Zanim pojawił się Draco, jej życie było puste, samotne. Przyszedł, i, nawet tego nie zauważając, dał jej tę nadzieję, o której właśnie mówiła Una.
- Nie rozumiem, cioteczko - powiedziała Myra, potrząsając głową.
Una uśmiechnęła się, wyciągając do niej ręce.
- Zacznijmy.
Myra spojrzała na nią, zastanawiając się, przeniosła wzrok na Pierre'a, po czym uśmiechnęła się i podeszłą do Uny.
Zaczęły powoli ściemniać się reflektory, aż w końcu nastała ciemność. Kurtyna zasunęła się, za nią rozległy się oklaski i wiwaty, a Virginia siedziała tam, gdzie siedziała.

***

- Gladys, wydaje mi się, że mnie unikasz – powiedział łagodnym tonem Adrian, biorąc jej ręce w swoje.
Ginny, uciekasz ode mnie
Virginia spojrzała w zielononiebieskie oczy Adriana. Pamiętała dobrze, jak ją złapał, chcąc się dowiedzieć, czemu wybrała akurat Dracona Malfoya.
No właśnie, dlaczego? Skrzywdził ją, zranił, zniszczył pół roku życia i to było naprawdę głupie zakochać się w nim znowu po tej agonii, którą przez niego przeszła.
Adrian miał rację, co ona w nim widzi?
Ty już dobrze wiesz, co...
- Gladys? - powtórzył, głaszcząc ją po policzku.
- Słucham? - szepnęła.
Adrian uśmiechnął się lekko, wziął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją delikatnie.
- Nic, kochanie, nic, nie denerwuj się niepotrzebnie. Powiedziałem rodzinie o naszych zaręczynach.
Zaręczynach? Ale... Ale ona przecież nie chciała za nikogo wychodzić! A już na pewno nie za Adriana!
Nie, pragnęła być tylko z Draconem!
- Kochanie, nie czujesz się dobrze? - zapytał, kładąc rękę na jej czole.
- Panie Glenn, auto czeka - powiedział z powagą Jaquez, kłaniając się przed swoim "panem".
Adrian kiwnął głową.
- Dziękuje, Andre, powiedz matce, że już idę.
Chciała być z Draco, tylko nim! Powiedział, że nie pozwoli jej odjeść! Chciała, aby był z nią, aby ją obejmował, całował, chronił! Tylko Draco, tylko do niego chciała, mogła należeć, do niego i nikogo innego!
Nie zamierzała już temu zaprzeczać, a wręcz postanowiła to wreszcie zaakceptować. A nuż będzie lepiej?
- Glenn, wybacz mi - szepnęła, próbując powstrzymać prawdziwe łzy.
To było głupie, myślała o Draconie właśnie teraz, na scenie, gdy zastępowała Pansy Parkinson. No, ale nie mogła temu pomóc, nie umiała. Przecież to, co się działo w sztuce było tak łudząco podobne do jej własnego życia.
- O czym ty mówisz, Gladys? - zapytał Adrian.
- Przepraszam, ja nie mogę... Ja nie umiem... - wyjąkała. Odepchnęła go i wyleciała ze sceny, światło ciemniało. W mroku jarzyła się tylko ta para morskich oczu.

***

- Przyjdzie, nie martw się - powiedział Seamus, ubrany w jakiś śmieszny tużurek, z doklejonymi czarnymi wąsami. Pocieszał właśnie "Chestera" ochrypłym i donośnym głosem.
- No właśnie - dodała Lavender, siadając obok Dracona. - Sam wiesz, że jest nieprzewidywalna. Przyjdzie, znasz ją.
Draco patrzył przed siebie, nie zwracając uwagi na pary wirujące dokoła i nad nim, na górnej scenie.
W każdym razie był tutaj, na konkursie tańca. Bez partnerki.
Partnerka miała przyjść. Przynajmniej według scenariusza.
Musical kończył się za trzy sceny. Dracona w ogóle to nie podnosiło na duchu. Rola, którą grał, za bardzo go przygnębiała, ponieważ była taka, jak on, odwzorowywała jego życie, jego najprawdziwsze myśli i w końcu jego najprawdziwsze uczucia. Przeklinał każdą sekundę przedstawienia.
Publiczność oklaskiwała role jego i Virginii, choć nawet nie wiedzieli, że to ona tam gra.
- Uśmiech - Barlow trącił go w ramię. - Pokaże się. Nigdy cię wcześniej nie zawiodła, poza tym wtaplałeś się z nią w za wielkie bagno.
I owszem, bagno to było ogromne. Wywar tojadowy, trucizna bazyliszka, Komnata Tajemnic, jego Mroczny Znak, musical... Przeżyli w ciągu tego roku dużo, bardzo dużo, bardzo prawdopodobne, że nawet małżeństwo po złotych godach tyle nie przeżyło, co oni.
Draco wstał gwałtownie, zaskakując aktorów obok siebie, bo to nie było dokładnie to, co miał zrobić podług scenopisu.
Poczuł się nagle zmęczony, bardzo zmęczony. Męczyło go wszystko, poczynając od obejmowania się Virginii i Adriana, a na ich pocałunkach kończąc. Miał dosyć, nie mógł już tego dłużej wytrzymać.
Chciał wyjść.
Zrozumiał, że bez sensu był powrót do niej ot tak sobie. Akurat nie tak to sobie wyobrażał, chyba myślał, że go przyjmie z wyciągniętymi ramionami. Rzeczywiście egocentryczne i idiotyczne.
Może i był zbyt wielkim egoistą, może Virginia po prostu nie była z nim szczęśliwa tak, jak przypuszczał, może nie chciała z nim być, przecież pragnęła na siebie rzucić zaklęcie, aby wytrzeć go z pamięci.
- Che-... Chester, gdzie idziesz? - zapytała Lavender, patrząc, jak Draco kieruje się w stronę wyjścia ze sceny.
- Wychodzę - mruknął, wkładając ręce do kieszeni. Mimo że znał zakończenie tej całej historii, nie ufał temu, nie ufał, bo całkowicie stracił już nadzieję, że ona...

When it's love you make
I'll be the fire in your night.
then it's love you take.
I will defend, I will fight.
I'll be there when you need me.
When honor's at stake,
this vow I will make:



- Chester!
Na stadionie zapanowała cisza, w powietrzu dzwonił tylko jej głos. Dwa żółte reflektory nagle zostały skierowane w dwie strony okrągłej sceny. Wydawało się, że wszyscy zamarli, gdy Draco lekko obrócił głowę.
Grała? Czy nie grała? – tylko to chciał wiedzieć.
Bo jeśli grała…
- Chesterze - szepnęła Virginia, ale i tak ją wszyscy wspaniale słyszeli. Uśmiechnęła się lekko, patrząc na niego.
Zamrugał oczami, po czym odwrócił się, nie wierząc własnym oczom, w to co widział.
To była ona, tylko ona. Nie Gladys Winnifred, nie głupia Pansy Parkinson.
To była Virginia Weasley.
Jego... Virginia Weasley...

***

- No i to będzie koniec Roku Mugola - szepnęła Yvette.
- No, tylko jeszcze jedna scena i koniec - dodała Lavender, wzdychając.- Będzie mi tego całego szajsu brakowało, naprawdę.
Seamus uśmiechnął się przebiegle.
- Było nawet śmiesznie.
- Jasne, nie wspominając o tym wszystkim, co się narobiliśmy - mruknął Ingemar Crowther, drapiąc się po głowie.
Una Cret uśmiechnęła się lekko.
- Fajnie było. Szczególnie z tym musicalem. Nawet nie śniłam, że zagram w czymś takim.
- Masz cholerną rację - powiedział Leonard Girdinions.
- Było trudno - wtrąciła Blanche Mitterand, uśmiechając się. - Ale warto.
- Cieszę się, że tak myślicie - rzuciła Lesley, podchodząc do nich.
- A ty jesteś, kobieto, najlepszą instruktorką świata - dodał Barlow, mrugając do niej okiem.
Zaśmiała się i spojrzała na parę, która lawirowała na scenie, z lekka nieprzytomna.
- Zawsze wierzyłam, że im się uda - szepnęła.

***

- Nie wierzę, że oni tam tańczą, nie wierzę, że to Ginny – zawołała cicho Hermiona, bujając się do taktu i trzymając krawędź kurtyny.
- Hermiono, zobaczą cię ludzie! - syknął Ron, przytrzymując ją za rękaw.
- I kto by uwierzył, że nie ćwiczyli razem przez trzy miesiące - Harry był pod wrażeniem. - To jest niewiarygodne, oni... Nie wiem, co powiedzieć...
Ron parsknął.
- Nadal nie akceptuję Dracona Malfoya i tylko siła boska będzie mnie trzymała po musicalu, żebym go nie zadźgał.
- RON! – ofuknęli go Harry i Hermiona, spoglądając na niego groźnie.
- No co?

***

- Te młodziki nawet nieźle ze sobą wyglądają - skomentowała Myron Wagtail, wokalistka Fatalnych Jędz.
- Ta jest o wiele lepsza od Pansy Parkinson - Orsino Thurston, perkusista, uśmiechnął się do niej zawadiacko, patrząc na Lawrence'a i Spencera.
- Oni nie tylko razem dobrze wyglądają - powiedział Spencer.
Lawrence pokiwał głową.
Gildeon Crum, główna gitarzystka, uniosła brew.
- Im jest w ogóle ze sobą dobrze - wytłumaczył Spencer.
Myron pokiwała głową.
- Oni, hmm.... Rzeczywiście grają bardzo naturalnie.
Orsino uśmiechnął się ponownie.
- Cóż, może po prostu nie grają?

***

- Nasz Król Węży nigdy nie był ze sobą zbytnio szczery - parsknął Pucey, kładąc ręce na piersiach i obserwując ciągle scenę.
- Od pierwszego roku tak było - zauważyła Faith, chwytając go za rękę.
- Cuda i dziwny, Malfoy i Weasley współpracują z niezłymi skutkami - Montague uśmiechnął się pokrętnie.
- Po przedstawieniu jest podobno przyjęcie - powiedziała Dolores, stając za nimi.
- Tylko hulanki, swawole ci w głowie, Dolores - Nigel przewrócił oczami. - Jak chcesz się uchlać, to ci kupię kilka browarów i będzie po sprawie!
- Morda w kubeł!

***

- Prawie koniec, pani profesor - Charlie uśmiechnął się.
McGonagall skinęła głową.
- Zawsze twierdziłam, że każdy Weasley jest utalentowany.
- Prawda - szepnął, szczerząc zęby i patrząc na scenę. - Jakby mogło być inaczej?
- Dostojny panie profesorze Weasley - szepnęła mu za ramieniem Felicity.
Charlie uniósł brew, patrząc na nią.
Zamrugała oczami.
- Trzeba będzie podziękować twojej siostrze, Charlie. Za wszystko.

***

Światła gasły powoli, a Draco i Virginia kończyli tańczyć. Na Stadionie panowała niezwykła cisza, rozbrzmiewała tylko spokojna, coraz cichsza muzyka.
Virginia dotychczas jeszcze nigdy nie czuła się tak prawdziwie, naturalnie. Byli tylko oni. Nie Chester Dwight i Gladys Winnifred, nie.
Draco Malfoy i Virginia Weasley.
Dla niej to było dosyć. Wiedziała, że to wszystko mogłoby jej wystarczyć na całe życie, nawet jeśli Draco tylko grał swoją rolę. Było jej tak dobrze, że myślała, że znajduje się w jakimś niebie.
- Draco... - to było coś cichszego niż szept.
Delikatnie położył palec na jej wardze. Wiedziała, że się zdenerwowała, było jej gorąco, serce skakało, ale i tak było jej dobrze. Napięcie na stadionie rosło.
Draco pochylił się lekko i złożył na jej ustach najsłodszy, najdelikatniejszy, najczulszy pocałunek, jaki tylko mógł istnieć na tym świecie.
Widownia oszalała - tylko tak to można było określić. Ludzie powstawali i klaskali, wyli, gwizdali i skakali.
Chyba. A może to tylko w głowie jej tak huczało?
Ale czy to teraz ważne?



that it's all for one and all for love.
Let the one you hold be the one you want,
the one you need,
'cause when it's all for one it's one for all.
When there's someone that should know
then just let your feelings show
and make it all for one and all for love.




- Nie wierzę! - krzyknęła Lavender, zarzucając ramiona za Seamusa.
- Zrobili to! - wyszeptała Lesley, zakrywając usta obiema rękami.
- Zdumiewające! - wrzasnęła Yvette, wchodząc na stół i podskakując.- JESTEŚ NAJLEPSZA, GINNY!!!!
Barlow przewrócił oczami.
- Yvette, ciszej!




- Ron! RON! - Hermiona rozpaczliwie chciała, aby Ron pozostał na swoim miejscu, a nie wyrywał się, jak teraz.
- Zabiję go, zabiję go, zabiję go! - wrzeszczał, jednak przekrzyczeć publiki nie zdołał.- Puść mnie, on musi być martwy!!!




- Widzicie to co ja? - zapytał Montague z ogłupiałą miną.
- Tak... Myślę, że tak - odpowiedział powoli zaszokowany Pucey.




- I ciekawe co na to powie ten stary piernik Knot - parsknęła Felicity, kładąc ręce na biodrach.
Charlie zaśmiał się.
- Musi przeprosić Ginny. Tylko tego od niego wymagam. A my razem z nim.


Don't lay our love to rest
'cause we could stand up to you test.
We got everything and more than we had planned,
more than the rivers that run the land
We've got it all in our hands.


***

- Virginio....- poczuła jego ciepły oddech na swoim uchu. Podświadomie czuła, bo chyba teraz nie umiała czuć normalnie, że ją bardzo mocno obejmuje. Była nieprzytomna, a w dodatku trochę wstrząśnięta i roztrzęsiona. Czuła się jak pijana powietrzem.
Przytuliła się do niego, mocno, mocno, nie chcąc go puścić. Jeśli... Jeśli by tego nie zrobiła i odeszła tak po prostu, to wiedziała, że już nigdy nie będzie mogła, nie będzie umiała z nim być...
- Kocham cię, Virginio...



Now it's all for one and all for love.
It's all for love.
Let the one you hold be the one you want,
the one you need,
'cause when it's all for one it's one for all.
It's one for all.
When there's someone that should know
then just let your feelings show.
When there's someone that you want,
when there's someone that you need
let's make it all, all for one and all for love.





Koniec rozdziału XXVIII
[link widoczny dla zalogowanych]
PS: * "All for love" by Rod Stewart, Sting i Bryan Adams


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:36, 16 Sie 2006    Temat postu:

"Z mugolem za pan brat!"
Autor: Pisces Miles
Tłumaczyła: Villdeo

Rozdział XXIX
Broń Salazara Slytherina


Virginia spojrzała w lustro, spojrzała sobie prosto w swoje brązowe oczy. Spuściła wzrok. Włosy znowu odzyskiwały dawny rudy odcień.
Westchnęła głęboko i wzięła z toaletki gąbkę do demakijażu. Zaczęła ścierać z siebie tonę kosmetyków, tak mocno, że aż spuchł jej policzek. Znów spojrzała w lustro i rzuciła gąbkę, chcąc z siebie wyrzucić całą frustrację. Bezskutecznie.
Po tym, jak kurtyny został zasłonięte, bez słowa pobiegła korytarzem do garderoby, zamykając się na klucz. Usiadła, opierając się o ścianę i gapiła przed siebie, w lustro, przez kwadrans. W odbiciu widziała jakąś twarz. Czy to była ona? Nie, ta osoba na pewno nie nazywała się Ginny Weasley.
Lecz czy to była Virginia Weasley?
W to także wątpiła.
Wstała i rozejrzała się dokoła, szukając ubrań. Nagle przypomniała sobie, że została tu przyniesiona w samej szacie szkolnej, bez niczego. Szata leżała teraz na pudłach po rekwizytach.
Odgarnęła sobie z oczu czerwone już włosy i podeszła do jakiejś szafy, buszując w poszukiwaniu najnormalniejszych spodni i najnormalniejszego T-shirtu. Kiedy znalazła takowe ciuchy, obojętnie czyje były, założyła szatę i pomyślała "Co dalej?"
Stała przez chwilę, nie wiedząc, co robić. Po raz trzeci spojrzała w lustro. Podeszła bliżej.
Osunęła sie na ziemię, klęcząc.
To było straszne, to było okropne... tamta osoba na scenie to nie była ani Ginny Weasley, ani Virginia Weasley.
Nie wiedziała, kto to był. Ale nie ona. To nie była osoba, która teraz patrzyła na nią w lustrze.
- Co ja wyprawiam - szepnęła, zaciskając ręce w pięści.
Nie, ona nie mogła tam występować, czuła taki wielki wstyd! Jak mogła to zrobić?
Co oni sobie myśleli? Że będzie tańczyła, jak jej zagrają, że zrobi wszystko, że... Że ona jest jakąś kukiełka, którą można pociągać za sznurki?


Flashback


- Ginny! - krzyknęła Lesley.
Draco zaskoczył wszystkich, gdy wkroczył do pomieszczenia, trzymając na rękach mokrą i drżącą Virginię, ubraną we własną przemoczoną szatę.
- O Boże, jaka ty jesteś mokra! - zawołała Felicity, wyjmując różdżkę.
- Znalazłem wam zastępstwo - powiedział bez ogródek Draco, nadal trzymając ją w ramionach i nie mając najwidoczniej zamiaru wypuścić. Virginia wyglądała, jakby w tej chwili najbardziej interesowała ją jej własna szata.
- Oj, Draco... - Lesley pokręciła niepewnie głową. - Nie wiem, czy to dobry pomysł... Zostały tylko trzy godziny, Ginny nie nauczy się wszystkiego w...
- Nie musi - przerwał szorstko.- Ona już wszystko umie.
- Umiesz? - Lawrence spojrzał na Virginię. - Wszystko?
- Tak, umie wszystko - odrzekł za nią zniecierpliwiony Draco.
- Ale tam był popraw-... - rzucił Spencer.
- To bułka z masłem dla naszej Virginii Weasley, a co myślicie? - oświadczyła Yvette, spoglądając na Spencera.
- Ja nie widzę żadnych problemów - wtrącił Charlie, opierając się o framugę.
- Ale... ale co z tańcem, z układami, ona nic nie umie! - zaprotestowała Gabrielle, chyba najbardziej nie lubiąca Virginii.
- Mamy jeszcze trzy godziny - odrzekł stanowczo Draco, posyłając Francuzce niechętne spojrzenie.
- Co to za poruszenie? - zapytał ktoś wysokim, nie znoszącym sprzeciwu tonem.
- Witamy, panie Knot - pozdrowił go Charlie z wyolbrzymioną grzecznością.
Korneliusz Knot zmarszczył tylko nos i wszedł do środka razem z McGonagall i Dumbledorem.
- Macie jakieś problemy?
Spencer spojrzał na niego wrogo i chciał już wyzwać starszego człowieka, ale Lawrence go powstrzymał.
- Panie ministrze, zniknęła nam odtwórczyni głównej roli, Pansy Parkinson - poinformował spokojnie reżyser bardzo formalnym głosem.
Knot spojrzał na niego jak na czubka.
- Wielkie nieba, jak? Co? Więc... Powinniśmy jej poszukać, trzeba zawiadomić ochronę!
- Może i trzeba - odparł Lawrence. - Ale najgorsze jest, że jeśli nie znajdziemy jej w ciągu dwóch godzin, przedstawienie się nie odbędzie.
- Nie wolno do tego dopuścić! - wykrzyknął minister cały czerwony na twarzy.
- Też tak myślimy - Lesley uśmiechnęła się słodziutko.- I dlatego znaleźliśmy kogoś na zmianę.
- Na zmianę? - Knot uniósł brew, patrząc na rozbawionego ta całą sytuacją Dumbledore’a.
- Tak - odparł Lawrence. - Ginny Weasley.
Knot wyglądał, jakby w niego piorun strzelił. Najśmieszniejsze miał w tej chwil oczy - jak dwa spodki. Skierował je na Virginię, która bawiła się własnymi palcami. Wydobył z siebie jakiś nieartykułowany dźwięk i wskazał na nią swoja laską.
- Kim... Kim jest ta dziewczyna?
- Moją siostrą - odpowiedział z sarkazmem z głosie Charlie. - Ginny Weasley.
- Ale... Ale... jej włosy! - krzyknął minister, potrząsając głową.- Czy ona nie powinna...
- To taki wybryk moich dwóch nieznośnych braci - wyjaśnił Charlie w upozorowanej cierpliwości.
Straszy człowiek ponownie potrząsnął głową i spojrzał na nich wszystkich, jakby powariowali.
- Myślicie, że zezwolę jej na udział w przedstawieniu?
- Jeśli ona tego nie zagra, nikt nie zagra - oświadczyła Lesley, spoglądając na niego.
- O nie - Knot zamachał swoja laską.- Nie pozwolę na to! Nie jestem taki głupi, żeby pozwalać, aby ktoś, kto był zastąpiony, zastępował teraz swoje własne zastępstwo! To absurd!
- Lepiej, abyś jej pan pozwolił, bo stracisz swoją ciepłą posadkę... A może nawet coś więcej? - zimny głos Adriana przeciął powietrze.
Knot spojrzał w jego morskie oczy i nieświadomie cofnął się krok do tyłu. Obrócił się w stronę Dumbledore'a.
- Czy to... Czy to jest postawa, którą uczniowie mają wykazywać względem Ministra Magii?
Spencer parsknął pod nosem.
- Nie wiem, jak uczniowie, ale my, mugole, bardzo pana nie lubimy, panie Minister Magii.
- Jak śmiesz! - krzyknął Korneliusz Knot.
- Panie Knot, jesteśmy w beznadziejnej sytuacji - odezwała się Lesley, krocząc do przodu. - Ufam, że Ginny Weasley umie zagrać tę role i możliwe, że pójdzie jej lepiej niż Pansy Parkinson. Ginny zrobiła wszystko na medal, zanim, eee, zanim doszło do pewnych wydarzeń.
Knot rozejrzał się dokoła i nie był zbytnio szczęśliwy, a tak prawdę mówiąc, to był wściekły. Spojrzał na Virginię, która wyglądała, jakby go w ogóle nie widziała. Był w bardzo trudnej sytuacji. Jeśli nie znajdą Pansy i on nie pozwoli zagrać Virginii, przedstawienia na pewno nie będzie.
Ale jeśli by się zgodził...
- Korneliuszu, sam widzisz, ze nasza młodzież jest bardzo zdesperowana - odezwał się w końcu dyrektor szkoły. - Ministerstwo powinno zostać poinformowane o zaginięciu Pansy, ale musical musi się odbyć. A jeśli Lesley mówi, że Ginny Weasley potrafi to zrobić, czemu by nie dać jej szansy?
Knot wiedział, że nie ma wyboru, choć chciał jeszcze grać na zwłokę. Wszyscy na niego patrzyli, jedni zastanawiając się, drudzy patrząc na niego litościwie, a niektórzy wyglądali, jakby mieli zacząć mu grozić.
- Świetnie! Masz rację, Dumbledore, spektakl musi się odbyć! Ale pod jednym warunkiem. Biorąc pod uwagę twoja złą sławę w ministerstwie, Ginny Weasley.
Virginia, cicha przez cały czas, uniosła głowę.
- Ta nędzniara powinna być szczęśliwa, że jej się udało - zadrwiła cicho Gabrielle, ale Virginia i tak usłyszała.
- Twoje imię nie będzie obwieszczone. Zagrasz jako Pansy Parkinson. Masa makijażu i te włosy powinny wszystko ukryć - obwieścił.
- CO?! - wrzasnęła Lesley. - Absurd!
- To niesprawiedliwe! - dodała Yvette. - Ginny występująca jako Pansy?!!!
- Albo zaakceptujecie ten warunek, albo poniesiecie surowe konsekwencje - powiedział zimno Knot, ignorując protesty i patrząc wprost na Virginię.
Atmosfera była bardzo, bardzo, bardzo napięta.
- Zgadzam się - rzekła w końcu, wyrywając się Draconowi i stając na ziemi.
Lesley potrząsnęła głową.
- Ginny, słuchaj, nie musisz tego robić, wolałabym już prędzej, żeby przedstawienie poszło z dymem, niż byś ty...
- Nie szkodzi, Lesley - przerwała łagodnie.- Nie obchodzi mnie, co sobie myślą inni, zrobię po prostu to, o co mnie prosicie.

End of flashback


Nienawidziła się za to, nienawidziła się za to, że była takim tchórzem! Czemu nie mogła o siebie zawalczyć, no czemu? I tak by jej pozwolili grać!
- Jestem po prostu nikim , którym mogą sobie pomiatać - szepnęła, obejmując się ramionami.
- Gdzie do diabła są Adrian i Draco? Konferencja prasowa się zaczyna! - krzyknął ktoś za drzwiami. Wszyscy byli podekscytowani uroczystą kolacją, a już najbardziej dziewczyny.
- Ginny, jesteś tam? Nic ci nie jest? - do drzwi zapukała Lesley. - Siedzisz tam już z pół godziny.
- Nie, świetnie... przebieram się! - odrzekła, wycierając oczy.
- Ginny, martwimy się o ciebie! - mówiła dalej blondynka. - Co cię napadło, żeby od razu po przedstawieniu uciec i się przebie-... Ginny?
- Nic mi nie jest, Lesley - powtórzyła, otwierając drzwi.- Naprawdę.
- Ginny?- instruktorka spojrzała na dziewczynę podejrzliwie.
- Dzięki BOGU! - krzyknęły dwa identyczny głosy zaraz za Lesley.
- A już myślałem, że nigdy nie będziesz ruda! - powiedział Fred, klepiąc swoją siostrę po plecach.
- Dokładnie przed przyjazdem rodziców, jakby mama i tata cię zobaczyli, to mielibyśmy małe posiedzenie. - Fred przewrócił oczami. – I tak byśmy mieli szlaban, bez obaw. Wakacje dla naszych starych nie są przeszkodą.
- Chodź, idziemy, Ginny - George przytulił ją do siebie i pociągnął do przodu.
- Wiecie, ja... - zaczęła.
- Panno Weasley, wierzę, że... - zaczął Korneliusz Knot, zjawiając się tuż przed nią. - No. Konferencja prasowa zaczyna się za chwilę - przypomniał jej tylko.
- Panie Knot - Lesley zaczęła ponownie przekonywać ministra.- Może to by było fair, gdyby pozwolić jej na to, zagrała tysiące razy lepiej od Pansy Parkinson. Gdyby nie ona i nie Draco, przedstawienie nie odniosłaby aż takiego...
- Panno Weasley - powtórzył Korneliusz Knot, umyślnie ignorując mugolkę.
Virginia przełknęła ślinę i zmrużyła swoje ciemnobrązowe oczy, unosząc głowę.
- Wiem, że powinnam pokazywać się tam, gdzie mnie nie chcą, panie ministrze.
- Ginny? - Fred i George spojrzeli zdziwieni na swoja siostrzyczkę.
Uśmiechnęła się delikatnie.
- Zobaczymy się jutro w Hogwarcie.

***

- JEST! JEST! Draco Malfoy!!! Hej, spójrz na mnie!!!
- A tam jest Adrian Bradley!!! Adrianku, to ja, tutaj!!!
- Ne znasz się, Draco jest ładniejszy, nie wiedziałam, że ma aż taki talent... Może pójdziemy po autografy?
- Chyba ogłupiałaś, teraz? Po pierwsze, jak my się tam dostaniemy? Tłumy fotografów. Lepiej poprosimy go jutro, na śniadaniu.
- A Pansy, widziałaś, była zadziwiająca! Nie miała pojęcia, że jest aż taka w tym dobra! Podjęli dobrą decyzję, że to ona zastąpiła Weasley.
- Racja. I tak ładnie wyglądała na scenie. Draco i ona pasują do siebie.
- O, nie, kochanie, Draco jest mój!!!
- Nie bądź debilna!
- Jak dziewczyny mogą być takie głupie? – zastanowił się Pucey.
- Eee, jesteś zazdrosny o Dracona - podrażniła go Faith, figlarnie trącając w bok.
- Odezwij się - powiedział Montague do Dracona, który stał przy stoliku z mnóstwem kieliszków szampana.
- A co mam mówić? - mruknął, patrząc w dół.
- Dobrze się czujesz? - zainteresowała się Dolores.- Zachowujesz się za cicho! Przecież świetnie ci poszło!
Draco tylko parsknął, podnosząc głowę.
Niby wszystko było w porządku, ale wesoły to on nie był. Zupełnie przeciwnie.
To co zrobił, to było prawdziwe wariactwo. Ale nie panował nad sobą na tamtej przeklętej scenie!
- Czemu po prostu nie mogłem się przymknąć, do cholery? - warknął, chcąc rzucić kieliszkiem o podłogę.
- TE! - Pucey chwycił go za rękę.- Uwierz mi, nie chciałbyś tu robić scen.
Spojrzał na niego, po czym wyszarpnął rękę i walnął kieliszkiem w stół, niemal przewracając resztę.
- Wrzuć na luz, ziomku - powiedział Montague, patrząc na niego podejrzliwie. - Masz podły humor od zakończenia. Nie jesteś choć trochę wdzięczny, że już po wszystkim?
No właśnie, nie powinienem się cieszyć, jak wszyscy tutaj?
Odgarnął z czoła jasne włosy. Powinien świętować, żartować i takie inne, jak wszyscy, a nie zachowywać się jak dzieciak, który zgubił jedynego cukierka.
- A tak przy okazji, gdzie się podziała Weasley? - zapytał Nigel, popijając szampana i spoglądając na reakcję Dracona.
- Nigel! - syknęła Dolores, trącając go w zebro.
- A skąd mam tu u diabła wiedzieć? - odrzekł drwiącym głosem, krzyżując ręce.
No właśnie, skąd miał wiedzieć, gdzie była? Wyszła, nie, wyrwała mu się, niemal jak tornado, z ramion i gdzieś uciekła. Nie dała mu szansy nawet niczego więcej powiedzieć. Podobno ukryła się w garderobie. Nie szukał jej, przecież musiała kiedyś stamtąd wyjść. Czekał na nią pod drzwiami, po cichu. Po chwili pojawił się Montague i zabrał go na konferencję prasową, a potem na ten przeklęty bankiet na tyłach Magicznego Stadionu.
Knot rzeczywiście jest niezłym łgarzem, sam nie umiałbym skłamać im lepiej
Parsknął w duchu, spoglądając na Ministra Magii, który aktualnie rozmawiał z Ritą Skeeter, najbardziej znienawidzoną dziennikarkę stulecia.
Na samym początku spotkania z dziennikarzami Korneliusz Knot obwieścił, iż "Pansy Parkinson doznała poważnej kontuzji podczas przedstawienia i musiała wrócić do Hogwartu, aby Madame Pomfrey mogła się nią zająć.”
Virginia powinna być już w szkole...
Na myśl o niej zmiękło mu spojrzenie.
Powiedział, że ją kochał, bo on, Draco Malfoy, rzeczywiście kochał Virginię Weasley i nie mógł już nic na to poradzić. Zwykły fakt. Szczegół, że powiedział jej to przed oczami milionów ludzi nie szkodził zbytnio, i tak tego nie słyszeli. Z drugiej strony nie zrobiła najlepiej, uciekając od niego w tamtej chwili. Wpędzała go w jeszcze gorszy zamęt psychiczny, który sprawiał, że czuł się jak kretyn z mugolskiego taniego brazylijskiego serialu.
Zamęt psychiczny...
Potrząsnął gorzko głowa. Virginia przechodziła przez to samo, co on ostatnimi miesięcy. Cierpiała tak samo, wiedział to, kiedy ją czuł przy sobie, całował. Jej ból objawiał się w każdym jej słowie, ruchu.
Szczerze, to myślał, że się zabije, gdy widział ją w takiej agonii. To było straszne, tym bardziej, że widział, iż to wszystko przez niego.
W końcu zrozumiał, co to znaczy kochać.
Nie zasługujesz na nią, Malfoy, w ogóle nie zasługujesz na miłość, a szczególnie na uczucie Ginny.
Może nauczyłem się kochać, ale czy to oznacza jednocześnie, że zasługuję na miłość?
Spojrzał w górę. Gdzieś w rogu dostrzegł Pottera, który gapił się na niego. Ron i Hermiona, rozmawiali o czymś między sobą. Kiedy w końcu rudzielec zauważył, na co Harry tak zawzięcie patrzy, posłał Draconowi mordercze spojrzenie.
Ronald Weasley pewnie chce mnie zabić... Ech...
Uniósł brew i uśmiechnął się drwiąco. W odpowiedzi Ron uderzył pięścią o otwartą dłoń.
Harry, patrząc na niego po raz ostatni, trochę jakby ostrzegawczo, odwrócił się i wyszedł wraz ze swoimi przyjaciółmi.
Znał to spojrzenie, Potter już wcześniej patrzył tak na niego.
Powiedział, że nie zasługuję na jej miłość
Być może miał rację, może nie zasługiwał na miłość w ogóle, od urodzenia. Nie pamiętał, aby był kochany przez matkę czy ojca. Ojciec traktował go jak służącego, kazał swemu synowi robić rzeczy, których on się bał i których nienawidził. Matka nie była taka zła jak ojciec, choć nigdy nie zatroszczyła się o Dracona tak, jak powinna. Być może była to wina Lucjusza Malfoya, pragnącego kształcić chłopaka w "innym kierunku". Dla niej najważniejsze było, aby nie zabił im syna, bo „ona więcej dzieci rodziła nie będzie”.
- Hej, Draco, idziemy się przejść, idziesz? - zapytała Faith, spoglądając na blondyna zagubionego w świecie myśli.
- Nie... dogonię was - odrzekł, trochę zaskoczony.
Pucey wzruszył ramionami i złapał Faith za rękę.
- Trzymaj się.
- Tak w ogóle to ciekawe, gdzie jest Bradley - zadumał się nagle Montague, patrząc na tłum ludzi.
- Pewne tylko zachowuje swój tajemniczy image - odrzekła Dolores. - Nie pierwszy raz przecież zniknął ze sceny.
Draco zmrużył oczy. Nagle poczuł coś gorącego na piersi. Zajrzał do kieszeni szkolnej szaty i wyciągnął czerwony opal, który teraz się świecił!
Z myśli wydobył go trzepot skrzydeł.
Spojrzał w rozgwieżdżone niebo i zauważył czarną palmę przypominającą sokoła, którego już kiedyś widział...
To wszystko ma ze sobą związek i zaraz odkryję, jaki!

The last that ever she saw him, *
Carried away by a moonlight shadow.
He passed on worried and warning,
Carried away by a moonlight shadow.


***

Wrota skrzydła szpitalnego skrzypnęły i do środka weszła Virginia, zamykając je cicho za sobą. Szpital był puściuteńki, nawet Madame Pomfrey pojechała pomóc w razie jakichś nagłych przypadków na stadionie.
- W Hogwarcie jeszcze nigdy nie było tak cicho - szepnęła, rozglądając się. - Ciekawe, co robią inni.
- Hej!
Obróciła się zaskoczona, szukając właściciela głosu.
- Ej, panna Weasley!
Virginia sięgnęła z półki Tiarę Przydziału.
- Dobry wieczór, nic ci już nie jest?
Kapelusz pokiwał głową.
- To nie był mój najlepszy rok, ale teraz chyba wszystko w porządku. Nigdy nie lubiłam bliskich spotkań z pielęgniarkami, a Madame Pomfrey jest naprawdę nieznośna.
Dziewczyna usiadła na białym szpitalnym łóżku i położyła tiarę na kolanach.
- W takim razie naprawdę jesteś stara.
- No tak... można tak powiedzieć - odpowiedziało nakrycie głowy. - Jestem tutaj, odkąd wybudowano Hogwart. Zostałam utworzona przez czterech stworzycieli tej szkoły.
- Chyba dużo wiesz - Virginia uśmiechnęła się, gładząc zniszczoną tkaninę.- I chyba masz moc chronienia ludzi w wyjątkowo trudnych sytuacjach. Na przykład dałaś Harry'emu Miecz Godryka Gryffindora.
- Tak, tak, przypominam sobie - tiara pokiwała swoim czubkiem - Harry Potter jest niezwykłym chłopcem. Nie z powodu rodziców lub blizny od Sama-Wiesz-Kogo. Nie, jest niezwykły dlatego, iż jest sobą i nikim więcej.
Sobą i nikim więcej
Virginia schyliła zamyśloną głowę.
- Harry'ego Pottera naprawdę trudno było umieścić - mówiła dalej tiara. - Pasowałby do Slytherinu. Posiada wiele rzadkich talentów, które są miło widziane w tamtym domu.
- Czy popełniłaś kiedyś błąd?
Kapelusz uśmiechnął się.
- Patrząc, jak rośniecie, gdy widzę was co roku na Ceremonii Przydziału, nasuwa mi się to samo pytanie. Widzisz, panno, gdy człowiek dorasta, zmienia się jego system wartości, punkt widzenia, dorośleje fizycznie i psychicznie. Każde z was rośnie. Prawdę mówiąc, czasami mam żal do siebie za przydział, ale przecież nie mogę powiedzieć: „pół tam, pół tu”, prawda?
- Dlaczego wszyscy Weasleyowie należeli do Gryffindoru?
- Bo wszyscy z twojej rodziny posiadają przymioty godne Gryfona.
- Aha... - szepnęła Virginia.
- Coś cię dręczy - czubek tiary dotknął jej policzka.- Nie patrz tak, Weasley, jestem mądrzejsza, niż myślisz.
Dziewczyna zaśmiała się.
- Obserwowałaś mnie przez ostatnie pięć miesięcy, tak?
- Masz piekielną rację! - odrzekł kapelusz. - Nie jestem zwykła tiarą, zawsze to powtarzam w moich piosenkach. Widzę ciebie i twoją duszę, umiem zajrzeć w każdego Hogwartczyka i pomóc mu, gdy, oczywiście, potrzebuje pomocy.
- Naprawdę? - Virginia uniosła brew.
- Tak - potwierdziła stanowczo tiara.
Uwagę rudowłosej zwróciło pukanie do okna.
- Co to jest? - mruknęła, stając. Wzięła do ręki Tiarę Przydziału i otworzyła okno, wiatr rozwiał jej trochę włosy.
- Co tak puka...? - poczuła, że coś ciągnie ją za włosy. Odwróciła głowę i spojrzała w parę złotych oczu. - Co....
Ogromny, czarny sokół chwycił dziobem tiarę i odleciał.
- Cholera! - Virginia odgarnęła rude pasemko z oczu i wytężyła wzrok, chcąc zauważyć, w którą stronę pofrunął ptak. Nie marnując więcej czasu, wypadła ze szpitala, trzaskając drzwiami.
Szkoła nie będzie istniała bez Tiary Przydziału, do diabła, muszę ją odzyskać!!!
Biegła korytarzami do wyjścia, trzęsąc się cała. Myślała, że skoczy w dół, kiedy nagle jedne schody zaczęły się poruszać.
- Weasley! - zawołał ochrypły głos, gdy dotarła wreszcie do wyjścia z budynku.
- Tak, panie Filch - odwróciła się powoli, patrząc grzecznie na woźnego.
- Co ty do cholery wyprawiasz, pałętając się nocą po szkole? - zapytał Filch., trzymający na ręku Panią Norris.
- Ja... ja tylko... ja tylko wracam do swojego domu - wyjąkała w końcu. Gdyby Filch dowiedział się, że zniknęła Tiara Przydziału, to chyba by ją zabił.
Woźny parsknął i obrócił się.
- Lepiej wracaj do swoje dormitorium i siedź tam, aż nie wróci twoje towarzystwo - wypluł, głaszcząc swojego kota.
Westchnęła, kiedy wreszcie zniknął jej z oczu.
- Czy ten facet nie sypia? - mruknęła, przechodząc przez ogród. Obróciła się, nie bardzo wiedząc, gdzie iść. Oprócz tego razu, kiedy wpadła do jeziora, nie była tutaj sama, w ciemności. Nie była to najlepsza sytuacja, ponieważ bała się każdego, najmniejszego nawet szmeru. Virginia Weasley była strasznym tchórzem. W dodatku tak wiało, że nie mogła ustać w miejscu.
Nagle coś uderzyło ją w głowę. Spojrzała w górę, przeklinając, i ujrzała czarną plamę.
- TEJ! - krzyknęła, biegnąc za sokołem.
Gdzie to u diabła leci?
Biegła najszybciej jak potrafiła, trzymając głowę ku górze. Zatrzymała się nagle, ponieważ ptak zniknął w ogromnie gałęzi. Dotarła na skraj Zakazanego Lasu.
- Wejdę tam? Nie wejdę?
Przełknęła głośno ślinę i poszła powoli przed siebie. Nigdy nie była w tym ciemnym borze i zawsze wiedziała, że pewnie żywa stamtąd nie wyjdzie, ze swoją odwagą i siłą.
Ale nie mogę pozwolić, żeby tiara tam została! pomyślała, chcąc się zdeterminować. To moja wina i musze ją naprawić
Wyjęła różdżkę, chwyciła ją mocno i wkroczyła do cienia, rozglądając się dokoła. Ciemno, zimno... wieje wiatr... nic jej się nie stanie? To miejsce było gorsze, niż sobie kiedykolwiek wyobrażała. Kilka dni temu padało, ziemia była mokra, gdzie niegdzie było jeszcze błoto. Ten wiatr był w dodatku lodowaty, przenikał ją do szpiku kości...Serce jej biło jak oszalałe.....To jakieś ręce, czy korzenie? Coś wyje, ratunku…. To wiatr? Nic jej tu nie zje?
- Gdzie ten ptak jest, do cholery! - wymamrotała, trzęsąc się całą z zimna i ze strachu. Aż wrzasnęła, kiedy usłyszała jakieś skrzeczenie. Rozejrzała się szybko dokoła.
Sokół siedział przed nią, na gołej gałęzi.
Nie myśląc wiele, Virginia podbiegła do przodu, ignorując fakt, ze jest cała brudna od rozmokłej ziemi.
- Tu jesteś! - krzyknęła ze szczęścia, spoglądając na drapieżnika.- Dzięki Bogu...
Zignorowawszy złote oczy ptaka, Virginia podeszła bliżej i ją zatkało. Oniemiała na widok pokrytego krwią, nieruchomego się ciała, które wisiało za ręce na tej samej gałęzi, co ptak.
- O Boże.... - cofnęła się kilka kroków, nie myśląc zupełnie nic.- Boże, Boże, Boże... Pansy!

***

- Harry? Na co tak patrzysz? Bliźniaki cię szukały! - oznajmiła Hermiona, trącając go w bok.
- Na nic.
- Harry! Gdzie byłeś? - zapytał Ron, podbiegając do swego najlepszego przyjaciela. - Moja rodzinka przeszukuje cały stadion w poszukiwaniu ciebie - rozejrzał się. - Widziałeś może Ginny?
- Wróciła do Hogwartu, nie wiedziałeś? - odrzekła Hermiona, unosząc brwi.
- Wróciła do Hogwartu? - Harry złapał dziewczynę za rękę, patrząc na nią zaniepokojony.
- Harry, to boli! - krzyknęła.
Zamrugał oczami i puścił ją.
- Wybacz, po prostu... po prostu poczułem się dziwnie na tę wiadomość...
- Dziwnie? - Ron spojrzał na niego.
- To przeczucie - wyjaśnił Harry. - Tyle wiem. ale... - spojrzał na nich, nie wiedząc, czy powiedzieć.
- No co?
- No bo.. .wiedziałem jak Malfoy wraca przez fiuu, też do Hogwartu i... - odgarnął włosy.- Wiem, że nie powinienem, ale mam złe przeczycie... Dzieje się coś złego, naprawdę...
- Ale to nie ma związku z Sam-Wiesz-Kim? - zapytał Ron martwym szeptem.
Brunet potrząsnął głowa.
- Nie, blizna mnie nie bolała, czuję tylko coś nie tak, jak powinno być... nie umiem tego opisać...
- No to co robimy?- Ron podrapał się po głowie.
- Ja wiem co - odezwała się nieśmiało Hermiona.
- Co? - zapytali jednocześnie.
- Wracamy do szkoły, a co byście chcieli?

***

- Pansy! - Virginia zakryła usta i opadła na ziemię, patrząc zaszokowana na wiszącą za ręce dziewczynę. Na jej twarzy i rękach widniały rany, a jej szkolna szata była popruta. Miała wiele siniaków, a jeden rękaw, oderwany, zwisał jej żałośnie z ramienia. - O Boże, Boże, Boże... - powtórzyła, przygryzając wargę. - Ona chyba nie jest...
- Nie, nie jest martwa - rozległ się za nią męski głos. Virginia odwróciła głowę, napotykając spojrzenie złotych oczu sokoła.
- Nie...
- Jeszcze nie - dodał głos, który rozległ się dokoła niej.
Virginia wstała, odgarniając z twarzy włosy brudnymi rękoma. Spojrzała na sokola.
- Km jesteś?
Pamiętała już tego ptaka, widziała go wcześniej! Widziała go, zanim Mroczny Znak pojawił się w szkole, i to on doprowadził ją wtedy do jeziora. A jak ona wpadła, to...
- Puszczaj mnie! - krzyknęła Tiara Przydziału, "walcząc" z dziobem. - Nie wyrządziłeś już wielkiej krzywdy tej dziewczynie, Malfoyowi, szkole?
- Kim jesteś? - szepnęła ponownie, zawijając wokół siebie ręce.
- Zraniłaś mnie, Ginny – powiedział głos.
Nagle oczy sokoła stanęły w słupki i zaświeciły na niebiesko. Błysnęło światło, musiała zmrużyć oczy. Jak przez mgłę widziała, że ptak zmienia postać, zamienia się w kogoś bardzo znajomego, zamienia się w...
- Adrian? - tak, Virginia stała przed Adrianem! Ale... ale jak...
Chłopak uśmiechnął się do niej. Nadal stał na gałęzi. Jego oczy były błękitne, tak bardzo błękitne, że aż żarzyły się w ciemności. Miał na sobie szkolna szatę. Jego włosami, zwykle związanymi w kitkę, bawił się teraz wiatr.
- Co ty... Dlaczego ty... Co ty zrobiłeś, znaczy, Pansy... jesteś animagiem? - wyjąkała, nie bardzo wierząc w to wszystko. To było nienormalne! Adrian?
Adrian spojrzał na nią łagodnie i wyjął z ust tiarę, ściskając jej przyrząd mowy, aby nie gadała.
- To była taka zabawa, Ginny - odrzekł bardzo cicho, odrzucając z szyi swoje czarne włosy.
Zabawa?
Nagle zabolała ją głowa, zabolałą ją tak, że nie mogła tego wytrzymać. Kucnęła, trzymając się za nią. Bolało jak diabli! Niech jej ktoś pomoże w tym bólu!

A więc będziemy się bawić, Ginny?
Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać...

- Nie! - krzyknęła, próbując odegnać ten głos.

Jeśli pragniesz się bawić, Ginny, przystaję na to...
Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja....

- Błagam! - wrzasnęła, unosząc głowę.

Tak bardzo cię zraniłem, Ginny? Naprawdę? Nigdy nie widziałem cię naprawdę szczęśliwej, dlaczego? Co mam zrobić, abyś zaczęła się śmiać? Dla ciebie wszystko, przysięgam...
Ona jest tylko moja, Draconie Malfoy, i nikt nie ma prawa mi jej odebrać...

- Przestań!

Uciekasz ode mnie...
Co takiego ma Malfoy, czego nie posiadam ja?
Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca, jesteś moja...

- Ginny - przemówił do niej łagodnym i uspokajającym głosem. Ten koszmar w jej głowie skończył się. Poczuła na policzku czyjąś dłoń. Zmusiła się do tego, aby unieść głowę i spojrzeć Adrianowi prosto w oczy. Bała się, cholernie, niewypowiedzianie się bała! - Ja cię nie skrzywdzę - szepnął, a jego czarne włosy zatańczyły. - Przysięgam - powiedział, pochylając się.
- Jesteś moja, poprzez skarb mego ojca...
- Kim jesteś? - krzyknęła, odpychając go najmocniej, jak umiała. Upadła tym samym na plecy. Poczołgała się kilka kroków do tyłu.
- Ginny - powtórzył łagodnie, niemal kochająco. - Przysięgam ci, że nic ci się nie stanie.
Potrzasnęła głową.
- To ty... Czym ty jesteś? Nie powinno cię być w Gryffindorze... Naprawdę chciałeś zniszczyć Tiarę Przydziału! A Pansy! Ty... Ty...
- Więźniu z Azkabanu? - podpowiedział, a jego usta wygięły się w chytrym uśmieszku.
Objęła się mocno, patrząc na niego zszokowana. Czuła, że jest jej zimno i gorąco na przemian i dygocą jej ręce.
Adrian obrócił się trochę i wskazał palcem, nawet nie używając różdżki, na tiarę, która wpadła do błota.
- Naprawdę chciałabyś wiedzieć, kim jestem, Ginny? - zapytał niskim, z lekka poirytowanym głosem, utkwiwszy w niej spojrzenie. - Naprawdę chciałabyś wiedzieć, w jakim domu powinienem się znajdować?
Dziewczyna przełknęła ciężko ślinę. Nie chciała wiedzieć nic prócz tego, jak się stąd wydostać!
- Puść mnie, ty...! - krzyknęła tiara.
Ignorując protesty starego kapelusza, Adrian sięgnął w jego głąb. Wyglądało na to, że czegoś szuka.
Zaczął coś wyciągać.
- Co...?
Chłopak ponownie upuścił Tiarę Przydziału na ziemię i uniósł w górę przedmiot, który wyciągnął. Uśmiechnął się przebiegle.
- Broń Salazara Slytherina, srebrny łuk.
- Ty... jesteś Ślizgonem? - zadrżała.
Adrian trochę pochylił głowę.
- Pewnie tak, przecież tylko prawdziwy Ślizgon mógłby wyciągnąć tę broń, tak samo jak Gryfon miecz Godryka Gryffindora, Krukon włócznię Roweny Ravenclaw i Puchon tarczę Helgi Hufflepuff.
- Ale dlaczego...
- Odpowiem ci Ginny, przyrzekam - spuścił wzrok.- Ale musimy jeszcze kogoś zaprosić. Jestem pewien, że on także bardzo chciałby wiedzieć, kimże ja to jestem.
Virginia spojrzała na niego, gdy naciągnął cięciwę ogromnego łuku i założył strzałę. Napiął i wycelowawszy, puścił.

Lost in a river that Saturday night,
Far away on the other side.
He was caught in the middle of a desperate fight
And she couldn't find how to push through.


Strzała poleciała tak szybko, że ledwie ją zauważyła w ruchu. Wbiła się w końcu w pień jakiegoś uschniętego drzewa, przypinając coś do niego.
Kosmyk jasnych, srebrnoblond włosów.
- Zapraszamy cię - zadrwił Adrian. - Draconie Malfoyu.

***

- Giiiiiinyyyyy!!!! - zawołała Ron, otwierając drzwi do Skrzydła Szpitalnego, ale tu, niestety, nikogo nie było.
- Nie ma jej! - obwieściła Hermiona, wychodząc z pracowni.
- Nie ma nawet Madame Pomfrey - Ron przygładził swoje rude włosy. - No to gdzie, do cholery, mogą być? Malfoy jest z nią, to pewne.
- Ron - Hermiona wyglądała, jakby się nad czymś zastanawiała.- Naprawdę myślisz, że Malfoy byłby zdolny skrzywdzić Ginny?
- A czemu nie?- odrzekł. - Jest Ślizgonem, w dodatku synem Lucjusza Malfoya. A ten jest straszny.
Dziewczyna pokręciła głową i usiadła.
- Jest, ale nie o to chodzi. Nie sądzisz, że się zmienił? A w szczególności w stosunku do twojej siostry.
Rudzielec westchnął głęboko i zaprzeczył uparcie.
- On się zmienił, ale moje nastawienie do niego nie.
- A ty co myślisz, Harry? Harry? - Hermiona spojrzała na czarnowłosego chłopaka.
- Co ty robisz, wyglądasz przez okno?- spytał Ron.
- W Zakazanym Lesie pali się jakieś światło – odpowiedział powoli.
- Co?
Ron i Hermiona wstali, podchodząc do szyby. Rzeczywiście, coś najwidoczniej się paliło?
- O Boże! - krzyknęła dziewczyna. - Co tam się dzieje?
- Tiary Przydziału także nie ma - dodał Harry, spoglądając na półkę.
W końcu komnaty rozległo się ciche pohukiwanie.
- Fawkes!
Feniks usiadł na łóżku. Hermiona wyglądała na zdziwioną.
- To... To feniks!
- Owszem, przyjaciel Dumbledore'a - wyjaśnił zielonooki, siadając obok ptaka. - Co tu robisz? Szukasz Tiary Przydziału?
Fawkes kiwnął swoją mała czerwoną główką.
- Wiesz, gdzie ona jest? - zapytał Harry, głaszcząc feniksa po grzbiecie.
Czerwony ptak ponownie przytaknął, po czym załopotał skrzydłami i wzniósł się w powietrze, wylatując ze skrzydła szpitalnego.
Harry odetchnął.
- Idziemy za nim.

***

- Adrian Bradley - wysyczał Draco, wychodząc zza drzewa, za którym się ukrywał.
- Witamy - pozdrowił go brunet z jawną wrogością.
Draco spojrzał na wiszącą Pansy i odwrócił wzrok na "Gryfona".
- Co z nią?
Adrian wzruszył ramionami.
- Nic... Przeszkadzała.
- Jesteś Ślizgonem, nie powinieneś zostać przydzielony do Gryffindoru, w ogóle nie powinno cię być tu, w Hogwarcie - powiedział cicho blondyn, marszcząc brwi.
Drugi chłopak uśmiechnął się zajadliwie.
- Widzę, że nadal nie rozumiesz.
Draco zmrużył oczy.
- Niby czego?
- A tego - Adrian wskazał ręką na rozdygotaną Virginię, która przenosiła wzrok z jednego na drugiego, w zależności, który mówił.- Widzisz, Malfoy, w mojej grze to ja zawsze zwyciężam. Ale, niech cię, byłeś mi bardzo pomocny.
- Czym ty jesteś? - wyszeptał Draco.
Adrian odwrócił się do niego, stając wyprostowany.
- Myślałem, ze profesor Snape ci wszystko wyjaśnił. Choć, może powinienem powiedzieć, wyjaśnił swemu bratu, a ty podsłuchałeś? Jesteś inteligentny, Draconie Malfoyu, chyba wpadłeś na trop, czym mogę być, lub raczej, kim. Wiesz, nie każdy uczeń Hogwartu umie się wpakować do więzienia w wieku trzynastu lat.
- Nie jesteś Śmierciożercą - warknął Draco po kilku minutach martwej ciszy.- Nigdy nie zauważyłem, abyś nim był.
- Nie schlebiaj sobie - parsknął Adrian.
- Ale masz związek z Lordem Voldemortem. Czuję to.
Virginia westchnęła cicho, coraz mocniej się obejmując. Nic, nie rozumiała, nic, nic, nic, nic! Nie chciała nic rozumieć, było jej zimno, i bała się, przeraźliwie się bała. Bała się każdy skrawkiem ciała. O siebie, Dracona, o szkołę, o wszystko… A przy tym ciągle miała jakąś śmieszną myśl, że to tylko sen, koszmar i zaraz się obudzi w garderobie na Magicznym Stadionie... Bo to, co się tu działo, nie mogło być normalne!
Adrian przymknął oczy, a wokół niego wytworzyła się jakaś dziwna aura. Nie był już tym łagodnym, miłym uczniem, nie, był... no właśnie, kim był?

The trees that whisper in the evening,
Carried away by a moonlight shadow.
Sing a song of sorrow and grieving,
Carried away by a moonlight shadow.


- Ciepło, Draconie Malfoyu - odrzekł niskim, niebezpiecznym głosem. Długie włosy, którymi w dalszym ciągu bawił się wiatr, całkiem go zasłoniły. - Mam związek z Lordem Voldemortem... lub raczej, z Tomem Marvolo Riddle...
Virginia skuliła się w sobie, próbując zatrzymać napływ bolesnych wspomnień, które dał jej pamiętnik. Znowu to samo, to okropne uczucia bycia naiwną... znowu ją kontrolowano?
- Tomem Marvolo Riddle?- powtórzył Draco. - Jesteś...?
- Jestem synem Toma Marvolo Riddle'a, synem, którego stworzył i torturował przez ponad czterdzieści lat - wyjaśnił Adrian, mrużąc z gniewu swoje morskie oczy.
Oboje, i Draco, i Virginia byli kompletnie zszokowani.
- Nie ma mowy! - Draco zrobił krok do przodu.- Musiałbyś mieć...
- Czterdzieści lat, owszem - potwierdził, wzruszając ramionami. - A raczej powinienem mieć. Lecz czasami magia i zaklęcia działają dziwnie. Ale z innej przyczyny nadal wyglądam na szesnastolatka.
- Jakiej? - Draco przyjrzał mu się uważnie.
- Masz ją w ręce - odpowiedział Adrian, unosząc dłoń.
Blondyn stanął w miejscu i poczuł ciepło w pieści. Uniósł ją przed oczy, otwierając. W ręce trzymał krwistoczerwony opal na czarnej tasiemce, święcący się.
- To Cela Psyche - kontynuował Adrian. - Moja dusza została zamknięta w tym opalu, gdy miałem trzynaście lat. Zostałem sprzedany w ciemny półświatek magii, w końcu trafiłem do Borgina i Burkesa. Magia utrzymywała mnie przy życiu, ale moc, którą odziedziczyłem od Riddle'a, została przypieczętowana. W tym stanie mój ojciec mógł mnie uważać za śmiecia, bezużytecznego sługę, którego mógł kontrolować i robić z nim, co chciał.
- Po co to wszystko? - szepnęła Virginia. W jej brązowych oczach widniały łzy przerażenia.
- Po co? - Adrian zaśmiał się gorzko, zaciskając mocno pięści. - Bo byłem pomyłką. Dla niego byłem tyko wpadką po jednonocnej przygodzie z mugolką.
- Z mugolką? - Virginia wyglądała na zdziwioną.
- Voldemort spał z mugolką? - zapytał Draco sceptycznym tonem, unosząc brew. - Nawet takie rzeczy są możliwe.
- Z moim nieszczęsnym ojcem wszystko jest możliwe - zadrwił Adrian, lecz twarz mu pociemniała. - Nigdy nie pomyślał, że syn może go przewyższyć potęgą. Nigdy nie pomyślał, że jego syn nadal może żyć, choć bez duszy. Nigdy nie pomyślał, że jego syn przeżyje, nawet choćby miał być jak pusta muszla bez wnętrza. Nigdy w końcu nie pomyślał, że mogę pałać do niego tak wielka nienawiścią, że będę domagał się zemsty, nie dla siebie, lecz dla swojej biednej matki!
Wręcz palił się z nienawiści.
Draco nie wiedział, co myśleć. Prawda nie była tylko szokująca, ona była absurdalna!
Adrian uśmiechnął się lakonicznie.
- Czekałem na szansę, czekałem, odkąd mój ojciec został pokonany przez Harry’ego Pottera i żył z Quirellem jak pasożyt. Czternaście lat zajęły mi poszukiwania Celi Psyche, ale okazało się, że nie mogę nawet tego dotknąć, ponieważ zostało rzucone zaklęcie. To wtedy Korneliusz Knot mnie złapał.
Chyba dlatego Knot tak bardzo nienawidzi Adriana przemknęło przez głowę Virginii. Zakryła usta dłonią.
- Naturalnie zostałem wsadzony do Azkabanu - ciągnął spokojnie Adrian. - Bez procesu. Knot podejrzewał, że jestem po stronie Voldemorta, ale nie miał dowodów. Zamknął mnie tylko dla własnego "bezpieczeństwa". Przez dwa lata nie znalazł nic na moją niekorzyść, więc pod presją ministerstwa musiał mnie uwolnić.
- Ale czemu... czemu Dumbledore... - wyjąkała.
Wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Wydaje mi się, że chciał mieć na mnie oko. To byłą najgłupsza rzecz, jaką mógł zrobić, nalegać, abym ukończył edukację. Magia mnie tylko wzmacniała.
- Czego chcesz od tej szkoły? - zapytał Draco.- Ty byłeś sprawcą tego całego zamieszania w tym roku?
- Tak, można tak powiedzieć - odpowiedział Adrian, pochylając głowę i spoglądając na Dracona zmrużonymi oczami.- Chcę zniszczyć wszystko, wszystko, co mogłoby pomóc memu ojcu w zdobyciu władzy, pozyskaniu mocy. Zniszczyć wszystko i wszystkich, prócz... – odwrócił głowę, kierując wzrok ku Virginii i uśmiechając się łagodnie.- Ciebie.
Virginia przełknęła tę wielka gulę, jaką miała w gardle i chciała wstać i napluć mu po prostu w twarz, ale nie mogła się ruszyć! I to nie dlatego, że się bała, ona była unieruchomiona!
Draco zacisnął pieści tak mocno, że paznokcie wbiły mu się w skórę. Ostatkiem sił powstrzymywał się od tego, aby podejść do przodu i po prostu zabić Adriana. Obojętnie, w jaki sposób, byle skutecznie.
- Pragnę zgładzić wszystko, oprócz ciebie, Ginny - powtórzył brunet łagodnym tonem, unosząc palcem jej twarz w górę. - To moja dusza przywołała cię wtedy do Burkesa i Borgina. Byłem tam, widziałem twe wnętrze, gdy patrzyłaś na Celę Psyche. Ty byłaś czysta, niewinna, piękna, inna od każdej osoby, która kiedykolwiek tam weszła. Pomagałaś Tomowi Marvolo Riddle'owi odzyskać moc za pomocą jego przeklętego pamiętnika tylko przez swoją uczciwość, tylko przelewając myśli na pożółkłe kartki.
- Czytałeś mi w myślach, jak twój ojciec? - szepnęła, spoglądając na Adriana.
- Nie, nie w myślach - odrzekł, a wzrok mu zmiękł. - Czytałem w twej duszy.
- Duszy? - powtórzyła, nie bardzo wiedząc, co myśleć.
- Widziałem w tobie smutek i gniew - mówił dalej.- Desperacką potrzebę udowodnienia wszystkim swoich talentów, widziałem samotność w twych oczach. Gdzieś tam, głęboko w sobie, pragnęłaś kogoś, kto by cię chronił, kto by przebił się przez mur, który wokół siebie wybudowałaś przez pięć lat, kto zobaczyłby tylko ciebie. Wiedziałem to wszystko i zapragnąłem ci pomóc.
- Chciałeś mi pomóc? - zapytała nieśmiało.
- Tak - szepnął, uśmiechając się do niej jasno.- Nigdy bym cię nie skrzywdził, nie. Pragnąłem cię ochronić za pomocą Celi Psyche. Odkąd cię zobaczyłem, chciałem ci tylko pomagać...
Tak, rzeczywiście była samotna, była zła, rozgoryczona tylko dlatego, urodziła się Weasleyówną. Wszyscy zostawiali ją z tyłu.
Chciała udowodnić, że umie tańczyć lepiej - i Adrian jej pomógł... Pomógł jej wyjawić, że ona też potrafi, ona sama, nieważne pod jakim nazwiskiem.
Agonia, przez którą przechodziła, gdy dziennik Toma Riddle'a nadal ją nawiedzał. Jej stałe wizyty w komnacie Tajemnic, aby się schować, ukryć.. rzeczywiście uciekała od bólu i cierpienia, gdy otwierała Komnatę. To było jak nałóg - czy to nie są objawy samotności, chorobliwej samotności?
Coś gorącego zaczęło jej spływać po policzkach i Virginia poczuła, że ktoś delikatnie gładzi ją po twarzy.
- To już koniec, Ginny, nic cię już nie skrzywdzi, ból się niebawem skończy - wyszeptał, uśmiechając się lekko.
Przez chwilę wiedziała tylko jego, świat zalała jakby jakaś fala czarnego atramentu, tylko on był widzialny. Pochylił się...
Ale... Ale przecież ona nie nazywała się tak naprawdę Ginny, tak nie brzmiało jej imię!
Nienawidziła, jak ludzie ją tak nazywali! Nie, jej imię brzmiało.. brzmiało...
Kocham Cię, Virginio...
- Virginio! - krzyknął tylko Draco, patrząc przerażony na to, co widział przed oczami - włosy Adriana zaczęły oplatać dziewczynę, a ona... Virginia wydawała się być nieprzytomną zahipnotyzowana, wyglądała, jakby nią manipulowano, nie, nią [/i] manipulowano! [/i]
Ten głos... był taki bliski...słyszała go już wcześniej, nie tylko w rzeczywistości, ale też w snach... Mówił, że ją kocha, że ją ochroni, zapewni jej bezpieczeństwo... I ona rzeczywiście czuła się z nim bezpieczna...
- Draco...
Adrian był wściekły. Gwałtownie odwrócił głowę, patrząc na Dracona, który wyjął różdżkę.
- Ty... - wysapał, idąc krok naprzód. - Nienawidzę cię. Zbyt często mi się przypominasz, Draconie Malfoyu. Ten twój Mroczny Znak może cię uczynić najpotężniejszym ze Śmierciożerców, a kiedy Lord Voldemort się całkowicie przebudzi, zostaniesz jego głównym źródłem mocy. Twoja mroczna potęga mi przeszkadza, twoje uczucia do Ginny sprawia, że mam ochotę cię zamordować!
Draco chwycił się za ramię, które go nagle dotkliwie zabolało. Upadł na kolana, ściskając je.
- To ty... - wyszeptał ściekły. Na jego bladej twarzy perliły się kropelki potu. - To ty wtedy wywołałaś Mroczny Znak.
Brunet uśmiechnął się przebiegle.
- Zawsze mówili, że jesteś zdolny, Draconie Malfoyu. Tak, prawda, chciałem uwolnić z ciebie tę mroczną potęgę, aby cię zżarła od wewnątrz, żeby cię zniszczyła. Pragnę twej śmierci, Malfoy, i umrzesz z mojej ręki, zanim Śmierciożercy cię odnajdą i zaprowadzą do Voldemorta.
- Nie... - Virginia zakaszlała. Coś ścisnęło ją mocno za gardło, że nie mogła mówić.
- Mówiłem ci, Malfoy - dodał Adrian. - Ginny jest moja i TYLKO moja. Zniszczę wszystko co kocha i w końcu zostanie moją. A ty jesteś pierwszy na tej liście, bo ciebie przecież kocha najbardziej!
- Nie... - powtórzyła, rozpaczliwie chcąc się ruszyć i zatrzymać Adriana, którego długie włosy uniosły się i podążyły w stronę zagrożonego Dracona.
Blondyn zamknął oczy, coraz mocniej ściskając ramię. Czuł, jak pulsuje mu krew, jak drży mu ręka....
- Nie... - Virginia przymknęła oczy, nie chcąc tego oglądać.
- Zmów modlitwę, Draconie Malfoyu! - zaśmiał się Adrian.

All she saw was a silhouette of a gun,
Far away on the other side.
He was shot six times by a man on the run
And she couldn't find how to push through.


Rozległ się jakiś dziwny trzask, a w następnej sekundzie Draco uniósł głowę, patrząc w oczy Adriana.
- Weasley, zobacz! - dziewczyna usłyszała ochrypły głos Tiary Przydziału.
Draco został otoczony przez jakaś czarną, przeźroczystą jednak magiczna barierę.
- Mroczny Znak chroni tego chłopaka - kapelusz pokręcił głową.- Z drugiej strony to niedobrze. Bardzo niedobrze.
Adrian przygryzł wargę i cofnął się.
- Gnojek - mruknął. To była moc jego ojca, Lorda Voldemorta, moc Toma Marvolo Riddle'a. To ta potęga ochroniła teraz Dracona Malfoya.
- Widzę, że Voldemort już się czuje odpowiedzialny za ciebie - wypluł.- Ale ja nie przegram, nie z ojcem!
Draco zakaszlał i spojrzał na Adriana, który nagiął już cięciwę łuku Slytherina.
- Teraz naprawdę się pomódl, Malfoy - wyszeptał. - Bo nic cię nie uratuje, nawet potęga mego ojca.
Draco pochylił głowę i zamknął oczy, przygotowując się na śmiertelny cios.
To oczywiste, że tarcza nie wytrzyma mocy Salazara Slytherina i Draco zginie.
- Nie... - Virginia poczuła, jak po policzku spływają jej łzy. Już czułam, że Draco odchodzi, już powoli znika.
Nie chciała tego, nie teraz, nie po tym, jak powiedział, że ją kocha!
- Draco! - wrzasnęła, wyciągając przed siebie ręce, jak gdyby wyrywając się z czegoś.
- Weasley, nie! - krzyknęła Tiara Przydziału.
Virginia próbowała przedostać się przez coś, co wyglądało jak niewidzialny drut kolczasty pod napięciem. Jakieś magiczne nitki kaleczyły jej skórę, po kilku sekundach była cała we własnej krwi, jednak nie to było ważne. Nie namyślając się, gwałtownie się wyrwała i ostatkiem sił rzucił na ziemię przed wstrząśniętego Adriana. To dziwne zaklęcie nadal nią trzęsło, jednak coraz mniej.
Przecież ją kontrolował! To jego włosy tak ją poraniły, ale miała siedzieć w miejscu! Poza tym niemożliwe było, aby przeszła przez nie żywa!

I stay, I pray
See you in heaven far away.
I stay, I pray
See you in heaven one day.


- Virginia! - wrzasnął Draco, spoglądając w górę.- Nie dotykaj!
Adrian szybko otrząsnął się z szoku i usunął swoją magię, zanim Virginia się podniosła. Ale to dało Draconowi dosyć czasu na to, aby zejść Bradleyowi z celu. Jednak zrobił to zbyt nieostrożnie - strzała drasnęła go po szyi. Na ramię zaczęła skapywać krew.
- Cholera! - warknął Adrian, patrząc na niego. Wyglądał na zdezorientowanego.
- Draco! - Virginia podniosła się, chcąc dojść do niego, chcąc być po tamtej stronie, po jego stronie.
- O nie, kochanie, nie pójdziesz nigdzie - szepnął brunet, wyciągając rękę. Unieruchomił jej nogi. Zaryła nosem w ziemię. Zabolało jak diabli.
- Umrzesz, Draconie Malfoyu - wysyczał Adrian.- Umrzesz !
- Giiiinyyyy!!!
- O. Mój. Boże!!!!! - krzyknęła Hermiona, patrząc na ich wszystkich.
- Co z Pansy! - zawołał zszokowany Ron.
- Adrian?- Harry spojrzał na okrytą cieniem postać, stojącą przed nim, którą otaczały włosy.
Adrian zmrużył oczy i stanął przed nimi. Z jego oczu emanował jakiś dziwny ogień.
- Co wy tu robicie?
- A ty co tu robisz? - odrzekł Ron.- I co się stało Ginny, do diabła?
Bradley uśmiechnął się chytrze.
- Och, boimy się o siostrzyczkę?
Ron zacisnął pięści.
- Jasne! Przecież to moja siostra!
Adrian parsknął.
- Już myślałem, że zapomniałeś o niej, zawsze włócząc się ze swoją dziewczyną i Chłopcem Który Przeżył.
- Co masz na myśli?
- Bardzo dobrze wiesz, co, Ronaldzie Weasleyu - odparł zimno Adrian.
- Co tu się dzieje? - zapytał rzeczowo Harry.
Bradley szeroko otworzył oczy, słysząc pohukiwanie. Nad nim pojawiła się jakaś ognista kula, chociaż...Wykonał tarczę.
- Fawkes! - krzyknęła tiara.
- Fawkes! - zawołał Harry.
Feniks wziął w dziób Tiarę Przydziału i uniósł się w górę, wdzięcznie łopocząc skrzydłami.
- Przeklęty kurak! - Adrian chrząknął, a jego włosy opadły. - Zawsze nienawidziłem feniksów, te ptaszyska nie umieją pilnować własnych interesów – uśmiechnął się i zwrócił wzrok na Harry'ego. - To chyba ten sam ptak, który sprawił, że Tom Marvolo Riddle z tobą przegrał, zgadza się, Harry Potterze?
Zielonooki spojrzał na niego podejrzliwie.
- Skąd wiesz o mojej walce z Tomem Riddlem w Komnacie Tajemnic?

Four a.m. in the morning,
Carried away by a moonlight shadow.
I watched your vision forming,
Carried away by a moonlight shadow.


- Harry! - jęknęła Virginia, unosząc głowę. - On...
- Harry, Ginny jest ranna! - krzyknęła Hermiona, patrząc na zakrwawioną rudowłosą.
- Czego chcesz? - zapytał Harry.
- Ach, chcesz być dzielnym bohaterem i ponownie uratować Hogwart, tak? - zadrwił Adrian, spoglądając na Dracona. - Wiesz, Malfoy, nie dziwię się, że tak bardzo go nienawidzisz.
Draco przełknął ślinę, próbując stłumić ból emanujący z Mrocznego Znaku na jego ramieniu. Myślał, że się rozpadnie z tego bólu.
- Tak, widzę cię, Draconie Malfoyu - drwił dalej Adrian. - Tak jak widzę wszystkich. Umiem zobaczyć wrogość, jaką odczuwasz ku Harry'emu Potterowi, bo przewyższa cię we wszystkim. Widzę nienawiść, którą odczuwasz do swego ojca, Lucjusza Malfoya, ponieważ traktuję cię jak sługę i widzę odrazę, jaką chowasz do Mrocznego Znaku!
Draco posłał mu śmiercionośne spojrzenie i ponownie opadł na kolana, zgrzytając zębami.
- Wiesz, Malfoy, jesteś dla mnie największa groźbą. Tkwi w tobie jakaś nieskończona mroczna siła. Dlatego chcę, abyś zginął, abyś wyleciał po prostu z tego pięknego obrazka, jaki sobie zmalował mój ojciec. Tak, kontrolowałem tamtego jednorożca za pomocą Imperiusa, chciałem, aby w twojej duszy zapączkowały niepokój i przerażenie.
- Ty... - warknął Draco.
- Nie wygrasz ze mną, Malfoy - szepnął Adrian niebezpiecznie cicho. – Teraz odetnę mego ojca, Lorda Voldemorta, od największego źródła mocy! Raz na zawsze!
- Tak myślisz? - zapytał Draco, rzucając opal na rozmiękłą ziemię.

Stars move slowly in a silvery night,
Far away on the other side.
Will you come to talk to me this night,
But she couldn't find how to push through.


- Co...? - Adrian spojrzał na niego podejrzliwie.
Draco zmrużył oczy i obiema rękami uniósł różdżkę do góry.
- Mutarearma.....
Adrian spojrzał na niego przerażony. Blondyn uśmiechnął się przekornie.
- Gladius!
- NIE! - wrzasnął Adrian, gdy różdżka przekształciła się w nóż.
Nie myśląc wiele, Draco przebił tym nożem krwistoczerwony opal.
Wydawało się, że czas stanął w miejscu. Adrian jakby zamarzł, szeroko otwierając oczy.
Ziemia pod nim niknęła.
- Kurwa! - przeklął, gdy ta dziura zaczęła go pochłaniać. - To Pętla Czasu!
- Pętla Czasu? - powtórzył Harry.
- Chyba myślisz, że jestem głupi, co, Bradley? - zaszydził Draco, wstając i trzymając w ręce swoją różdżkę-nóż. - Myślisz, że nie sprawdziłbym, co to jest? Ukradłem to Virginii, ponieważ czułem, że ten opal jest podejrzany. A niby po co mi dobre oceny?
- Ty... - wysapał Adrian, zapadając się w ziemię.
- Cela Psyche zostanie zniszczona, a ty wrócisz, tam, skąd jesteś - ciągnął Draco. - Wszystko się skończy, a ty przegrasz swoją własną grę, Adrianie Bradleyu Riddle!
Adrian wrzasnął z bólu, gdy Draco stał na kamieniu.
- Idź tam, skąd jesteś... - dodał cicho blondyn, jeszcze raz zgniatając opal.- Czyli do diabła...
- Gra się jeszcze nie skończyła - wydyszał Adrian, odwracając głowę. Draco zmarszczył brwi. Bradley utkwił wzrok w zakrwawionej, nieruchomo leżącej postaci.
- Nie śmiej jej... - zaczął Draco, ale było już i tak za późno.
Czarne, jedwabiste włosy Adriana pochwyciły Virginię i uniosły ją w powietrze.
- Ginny! - wrzasnęli Harry i Ron.
- Ginny, obudź się! - dodała Hermiona.
- Virginio! - wrzasnął Draco, podbiegając do Pętli Czasu.
Virginia powoli otworzyła oczy, patrząc w światło pod sobą. Coś było nie tak... Odwróciła głowę i spojrzała przerażona w twarz Adriana, który trzymał ją za biodra.

I stay, I pray
See you in heaven far away.
I stay, I pray
See you in heaven one day.


- Co ty robisz? - zapytała, powoli zatapiając się w świetle.
- Idziesz ze mną - szepnął, mrużąc oczy.
- Nie...! Błagam, nie...! - wrzasnęła, panikując. - NIE!!! DRACO!!!
- Zakończenie historii się jednak nie zmieni, Ginny - Adrian uśmiechnął się delikatnie. Już go prawie nie było. - I tak naprawdę nigdy nie będziesz z Draconem Malfoyem, tylko ze mną, z Adrianem Bradleyem!
Virginia potrząsnęła głową i uchwyciła się ziemi, próbując wyjść z tego czegoś, co ją wciągało.
- Pomocy! - krzyknęła, przez zamglone oczy widząc Dracona.
- Virginio! - zawołał, łapiąc ją za rękę. - Trzymam! Nie puszczę!
- Draco...
Prawda ją uderzyła jak grom z jasnego nieba. Właśnie schodziła z tego świata, była wsysana do jakiegoś ponadczasowego wymiaru śmierci. Nie chciała tego. Nie.
- Nie... - szepnął Draco, czując, jak mu się wyślizguje. - Virginio, nie rób mi tego....
Dziewczyna spojrzała na niego zrozpaczona i wpadła do świetlistej dziury.
Pętla się zamknęła i nastąpiła eksplozja, oświetlająca cały las.
Draco głupio patrzył w kawałek ziemi, gdzie światło bladło, powoli, bardzo powoli....Wiatr, teraz już delikatny, jakby go nie było, rozwichrzył mu trochę włosy...
- Virginio...
Draco wyciągnął drżącą dłoń i walnął nią mocno w ziemię, nie wierząc w to, co przed chwilą stało.
Czuł, że coś gorącego zasłania mu wzrok i spływa po twarzy, raz za razem.
To był łzy. Spadały na ziemię, kropla po kropli.
Harry'ego, Rona i Hermionę zatkało. Nie wiedzieli, co powiedzieć. Patrzyli tylko niemo, jak słodko-gorzki chłopak przed nimi się powoli załamuje. Załamuje się po stracie Weasleyówny.
Jego Weasleyówny.
Jego Virginii Weasley.

Far away on the other side.

Caught in the middle of a hundred and five.
The night was heavy and the air was alive,
But she couldn't find how to push through.

Carried away by a moonlight shadow.
Carried away by a moonlight shadow.
Far away on the other side.
But she couldn't find how to push through.



Koniec rozdziału XXIX
[link widoczny dla zalogowanych]
* - "Moonlight shadow" Maggie Reilly&Mike Oldfield


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:37, 16 Sie 2006    Temat postu:

"Z mugolem za pan brat!"
Autor: Pisces Miles
Tłumaczyła: Villdeo

Rozdział XXX
... Życie...


Virginio...
Kto... Ktoś mnie woła?
Virginio...
Powoli otworzyła swoje brązowe oczy. Napotkała tylko czystą, nieskażoną niczym biel. Czuła się taka... czysta... spokojna...
Czy tak wygląda śmierć?
Witaj, Virginio...

***

Ronald Weasley, ogłupiały, wbił wzrok w ziemię. Nie... to się nie zdarzyło, to nieprawda!
Całą czwórka przyglądała się skrawkowi ziemi, gdzie przed chwilą jeszcze była Virginia.
Teraz już jej nie było.
Ginny....jego jedyna siostra, jedyna dziewczynka w rodzinie Weasleyów, w końcu jedyna, której nie poświęcali żadnej uwagi...
Hermiona zaszlochała, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Ron, chyba nie myślisz, że ona...
Harry przełknął ślinę, patrząc na zmartwiałego Dracona, który nadal klęczał na ziemi. Po raz pierwszy od sześciu lat życia w Hogwarcie był prawdziwie przerażony. Harry czuł się, jakby stracił kogoś z rodziny. Był tchórzem, całkowitym tchórzem! Nie było w nim ani krztyny odwagi Gryfona, ani odrobiny waleczności takiej, jaka rozpierała go pięć lat temu, gdy uratował Virginię przed śmiercią w Komnacie Tajemnic.
Zawiódł... nie zasługiwał na to, aby być Gryfonem...
- Powiedzcie coś! - krzyknęła piskliwym głosem Hermiona, biorąc go za rękę i potrząsając nią. - Zróbmy coś! Nie możemy pozwolić jej tak po prostu umrzeć! Bo jeśli w najkrótszym czasie nie otworzymy Pętli Czasu, ona naprawdę zginie! Ron!
- Draconie Malfoy - wysapał rudzielec, wwiercając wzrok w Dracona.
- Ron...
Hermiona patrzyła odrętwiała, jak Ron podchodzi do blondyna, chwyta go za kołnierz i potrząsa nim z całej siły.
- Oddawaj mi Ginny! - wrzasnął mu prosto w twarz. - Oddawaj ją! Oddawaj mi ją!!!!!
- Ron, przestań! - krzyknęła ponownie Hermiona, jednak się nie poruszyła. Nie wiedziała czemu.
Ron uderzał raz za razem Ślizgona prosto w twarz, krzycząc z każdym uderzeniem "Oddawaj mi siostrę!".
- Oddaj ją! Oddaj mi moja siostrzyczkę!
Draco był nieprzytomny. Od ciosów spuchła mu trochę twarz, a z ust polała się krew. Najprawdziwsza krew.
- Ron! - Harry chwycił przyjaciela za ramiona, odciągając go jak najdalej od Malfoya.
- To przez niego - szepnął Ron, nawet się nie wyszarpując. Patrzył tylko morderczo na Dracona. - To on! To on wszystko zaczął! Gdyby nie on, to ona... ona by... ona...
Ron opadł na podmokłą ziemię, płacząc bezradnie.
- Ron, to nie czas, żeby się wyżywać na Malfoyu! - powiedziała w końcu Hermiona, chcąc grać surową. Nie wychodziło jej to, bo efekt psuło drżenie głosu i łzy w czach. - Musimy znaleźć sposób, żeby otworzyć Pętlę Czasu i przywrócić Ginny, i...
- Hermiono, to niemożliwe - szepnął Harry, potrząsając głową. - Nie możemy otworzyć Pętli. Nie mamy takiej potęgi.
- Chodźmy po Dumbledore'a! - podsunął Ron.
- Nie. Nie teraz, przecież go nie ma - odrzekł zielonooki. - To i tak by było niemożliwe.
- Dlaczego?- zapytał Ron. - On jest geniuszem, Dumbledore umie wszystko!
- Ale w tej sytuacji nic nie pomoże! - próbowała wytłumaczyć Hermiona. Jej głos był strasznie ponury. - Czytałam o takich przypadkach, Pętle Czasu to działka czarnej magii. Natknęłam się na to, gdy poszukiwałam trzy lata temu wiadomości o Zmieniaczu Czasu. Jeśli nie otworzymy szybko Pętli, Ginny zginie.
Czarna magia?
Draco wypluł krew i, trzymając się za brzuch, wstał na swoich miękkich kolanach.
Ta książka będzie przydatna... Tam musi być jakiś sposób na otworzenie Pętli Czasu...
- No jasne, że tam jest! - odparł ktoś sarkastycznym tonem.
- Co...? - Harry i Ron rozejrzeli się dokoła.
- Tutaj, ćwoki - zawołało coś z dołu.
- Jesteś pewna? - zapytał Draco, wydzierając Tiarę Przydziału Fawkesowi z dzioba.
- Te, to bolało! - krzyknął kapelusz, usiłując się wydostać z uchwytu chłopaka.
- Czy to prawda, że ta książka uratuje Virginię? - powtórzył Draco.
- Jaka książka? – zaciekawił się Harry, patrząc sceptycznie na blondyna.
- Tak, jest pewne.

Dance me to your beauty with a burning violin *
Dance me through the panic 'til I'm gathered safely in
Lift me like an olive branch and be my homeward dove
Dance me to the end of love
Dance me to the end of love


- Co? O co chodzi...? - Hermiona była zdezorientowana.
- Dobrze... - szepnął Draco sam do siebie. - To dobrze....
- Co znowu! - Ron ponownie chwycił Ślizgona za kołnierz. - Co to ma być?
- Zostaw mnie, Weasley - warknął Draco, odpychając wysokiego rudzielca i otrzepując swoją szatę.
Ron zrobił kilka kroków do tyłu, patrząc zaskoczony na blondyna, który jeszcze kilka sekund temu był nieprzytomny i wyglądał, jakby mu wyssali dusze.
- Co chcesz robić? – spytał wprost Harry, nie chcąc się bawić w jakieś domyślanki. On także pragnął uratować Virginię, ale żeby to zrobić, nie mógł obrażać osoby, która wiedziała, jak to uczynić, prawda?
Draco zignorował pytanie bruneta i wyprostował kołnierzyk, po czym schylił się i podniósł swoją różdżkę, która teraz już była różdżką. Wskazał nią na Pansy, odcinając ją od drzewa. Wierzchem dłoni wytarł ostatni krwotok z ust.
- Hej, co to ma znaczyć? - zapytał Ron, gdy Pansy, za pomocą Wingardium Leviosy, wleciała mu prosto w ramiona.
- Zabierz ją do szpitala, bo jeszcze nie umarła - odrzekł Draco władczym tonem, spoglądając na niego.
- Ale... - już nic nie powiedział, widząc jego spojrzenie. Przyznał, że choć raz Draco Malfoy potrafi być śmiertelnie poważny wtedy, gdy trzeba.
- A ty – odwrócił powoli głowę, utkwiewając swoje szare oczy w Harrym, na którego wskazał dodatkowo różdżką.- Ty idziesz ze mną.

***

- Gdzie jestem? W niebie? - wyszeptała Virginia, ponownie przymykając oczy.
A jeśli nawet... Ciekawe, jak przyjął to Draco... Tęskni za mną? Czy on...
Chcesz umrzeć? Chcesz być odseparowana od ludzi, których kochasz? Tak na zawsze?
- Chyba - otworzyła trochę oczy.- Chyba nie.
Nie chcesz umierać, Ginny, jeszcze nie. Poza tym śmierć za Adriana jest niewarta śmierci

***

- Łazienka Jęczącej Mary? - zdziwiła się Hermiona, patrząc na Dracona jak na obłąkanego. - Najpierw każesz Ronowi zabrać Pansy do Skrzydła Szpitalnego, potem zabierasz Harry'ego i każesz mu czekać przed wejściem do Slytherinu, a teraz co? Malfoy, robisz z nas głupków?
- Malfoy... - Harry łypnął na niego okiem.- Co my tu właściwie robimy? Tylko nie mów, że...
- Coś przegapiłem? - krzyknął Ron, wlatując do trochę zalanej łazienki. Rozejrzał się, mając trochę nieciekawą minę. - Łazienka Jęczącej Marty? To nie jest wejście do... - uniósł rękę do ust, aby nie krzyknąć ze zdziwienia.
- Do Komnaty Tajemnic - skończył za niego Draco.
Harry westchnął.
- Skąd ty o tym wiesz?
- Nie jestem idiotą, Potter - wymamrotał. - Jestem Ślizgonem, wiem więcej, niż wy, Gryfoni, myślicie.
- Ach tak? - zadrwił Ron. - I myślisz, że możesz nami pomiatać, przyprowadzając do jakiejś pipidówy…
- Ron, przestań - ostrzegł Harry, kręcąc głową.
- Co my tu robimy? - zapytała Hermiona, spoglądając na Dracona.
- Otwieraj, Potter - szepnął tylko blondyn, patrząc na kran w kształcie węża.
- Co? - zawołała dziewczyna.
- Mam to otworzyć? Jesteś pewien? - zapytał bardzo cicho zielonooki.- Nikt tam nie był od czterech lat, Bóg wie, co...
- Mylisz się - Draco przyjrzał mu się z niechęcią.- Byłem tutaj. Dzisiaj.
Harry wyglądał na zaskoczonego. Bardzo. Bardzo-bardzo.
- Co? Nie mogłeś tego otworzyć, nie jesteś wężousty... jesteś?
- Nie ja to otwierałem, kretynie - odparł Draco. - Nie ja, tylko Virginia.
Ron zaśmiał się.
- Malfoy, przestać sobie żartować. Ginny nie może być wężousta, jest Gryfonką, nie mogłaby...
- Weasley, chcesz gadać, czy tam wejść i ją ratować? - przerwał mu ostro Draco.
- Otwórz, Harry, rzeczywiście nie mamy czasu - powiedziała Hermiona, kiwając głową.
- No dobra.
Harry stanął przed zlewem i zamknął oczy, próbując się skupić.
- Dalej, Harry, uda ci się - wyszeptał cicho Ron, zaciskając usta.
Hermiona złożyła ręce, błagając wszystkich czarodziejów, jakich tylko znała, o pomoc.
Draco patrzył na Gryfona, nic nie mówiąc i wyglądał na spokojnego, ale... Co, jeśli Harry nie będzie w stanie tego otworzyć? Virginia pewnie by zginęła, a jeśli ona by zginęła, to on...
- Heshasah... - wysyczał Harry, patrząc w odbijające się w lustrze swoje szmaragdowe oczy.
- Oooo... - Hermiona rozdziawiła usta na widok otwierającego się zlewu.
- Witamy w Komnacie Tajemnic - szepnął Harry, cofając się.
Blondyn nic nie powiedział, chwycił tylko miotłę, którą wziął z dormitorium i wszedł na nią.
- HEJ!!! - wrzasnął Ron, gdy Draco zniknął w czarnej dziurze.
- Jak my tam zejdziemy? - powiedziała Hermiona, a jej głos odbił się echem w mrocznej toalecie.
W odpowiedzi usłyszeli tylko cichy skowyt.
- Fawkes! - zawołał Ron, gdy ognistoczerwony feniks podleciał do niego. W dziobie miał Tiarę Przydziału.
- Czas na przygodę! - krzyknął kapelusz.- Wskakujcie!

***

- Dlaczego? Jeśli za Adriana nie warto umierać, za kogo warto w takim razie?
Za kogoś, kogo kochasz...
- ... Dlaczego?
Ponieważ, Ginny, takie jest twoje przeznaczenie...
- Przeznaczenie... chcę zapytać, czemu nie za Adriana? - poczuła, jak wstępuje w nią przekora.
Bo mój syn powinien przybyć do mnie o wiele wcześniej... I nie powinien nikogo ze sobą zabierać... nie powinien niszczyć twego spokojnego życia...
- Mojego spokojnego życia...

***

- Wszystko się tu zaczęło - wyszeptał Draco.- I wszystko się tutaj skończy.
- Ej, Malfoy! - krzyknął Harry. Spod jego stóp wydobywał się chlupot wody.
- Jej, jak tu pięknie... - Hermiona była urzeczona. Rozejrzała się dokoła.
- To jest Komnata Tajemnic? - zapytał z niepewnością Ron. - To w ogóle nie pasuje do tych rur, co tu prowadzą.
- Nie... tu tak nie było cztery lata temu - Harry pokręcił głowa. Spojrzał na Dracona. - Co się tu stało?
- Musisz to wiedzieć akurat teraz, Potter?
Harry otworzył już usta, żeby coś powiedzieć, ale po krótkim namyśle zamknął je, spoglądając niechętnie na Dracona.
Blondyn uklęknął, rozgarniając ubrania Virginii, które nadal nią pachniały. W końcu znalazł tę dziwna, starą księgę. Leżała na posadzce.
- To ubrania Ginny? - zapytała Hermiona, podnosząc jej bieliznę. Fajnie to wyglądało, naprawdę. Tylko jak dla kogo.
- Nie wykręcisz się z tego, Malfoy, przysięgam - wysapał Ron, próbując stłumić gniew.
Draco zignorował ich i chciał sięgnąć po wolumin, lecz gdy tylko dotknął książkę, odbiła ona jego dłoń.
- Co to było? - zaciekawił się Harry, chcąc dotknąć.
- Zostaw! - Draco trzasnął go w rękę, spoglądając nań gniewnie. Zza pazuchy wyjął podobną książkę. Dopiero teraz zauważył, jaka była ciężka.
- Co to? - szepnęła Hermiona, patrząc nieufnie na antyk. Wyczuwała, że emanuje z niego czarna magia, mnóstwo czarnej magii.
- Hermiono! - zawołał Ron, gdy oparła się na jego ramieniu, dotykając ręką czoła. Miała straszne zawroty głowy.
- Co się dzieje?- zapytał zaniepokojony Harry.
- To ciemna magia - parsknął Draco, spoglądając na Hermionę. - Takie Gryfońskie szlamy jak ona nie wytrzymują natężenia.
- Ty jeden...
- O Boże - Harry wstrzymał oddech. Jedna i druga księga zaczęły się świecić i złączyły się. - Złączyły się!
- Nie zauważyłem - zadrwił zimno Draco, zasłaniając oczy od białego dymu, który unosił się znad nowości.
Spojrzał na czarna księgę, w ogóle nie noszącą tytułu. Tak lśniła, że blondyn widział w niej własne odbicie.
- Na Merlina, to złe, złe, złe! - zawołał Ron.
- Tę książkę napisał Tom Riddle - krzyknęła Tiara Przydziału, pochylając się do przodu, jak gdyby chcąc zobaczyć jeszcze lepiej.
- Tom Riddle! - krzyknął Harry. - To może być coś takiego jak pamiętnik, który Ginny znalazła cztery lata temu.
- Wdziałam, jak Riddle pisał to, jak był na piątym roku! - wyjaśniła Tiara Przydziału.- Riddle był prawdziwym geniuszem. Nie tylko interesował się czarną magią, zachwycały go również medycyna i eliksiry. Wszyscy uważali, że fascynuje go tylko czarna magia, ale to nie była prawda, był bardzo zdolnym chłopakiem. Wiedział, że aby zwyciężyć, trzeba poznać swego wroga, dlatego prowadził badania dotyczące jasnej strony magii. Tę książkę napisał przed zakończeniem nauki w Hogwarcie.
- Tę książkę miała Virginia - wymamrotał Draco, wzdychając głęboko.
- Ginny to miała?! - krzyknęła Hermiona. - Skąd? Jak?
- Ze starej mugolskiej księgarni - odpowiedział natychmiast.- Czyli tam, skąd ja mam swoją. Od Borgina i Burkesa.
- Nic dziwnego - zadrwiła Tiara Przydziału. - Słyszałam od Dumbledore'a, że bardzo dużo artefaktów i talizmanów wylądowało u Borgina i Burkesa, tych cholernych dilerów.
- Niedobrze. Przedmioty, które mają zbyt wielką moc, przyciągają ludzi. Ale dlaczego Ginny? - zastanowiła się Hermiona. - To niemożliwe, aby czarna magia wzywała Gryfonkę.
- Po prostu wydało się to, co wy, Gryfoni, uczyniliście Virginii - szepnął Draco, spoglądając na nich z niechęcią.
Sięgnął wolno po księgę, a Mroczny Znak na jego ramieniu palił niemiłosiernie. Dotknął okładki i otworzył ją.
Szeroko otworzył oczy. Na pierwszej stornie, na śnieżnobiałym pergaminie pojawił się Mroczny Znak, identyczny do tego, jaki zobaczył kilka miesięcy temu w Zakazanym Lesie.
Czego pragniesz, Draconie Malfoyu?
Blondyn zapatrzył się w symbol przed sobą. W uszach dzwonił mu wciąż ten sam głos.
Czego pragniesz, mój najważniejszy spadkobierco, synu Lucjusza Malfoya?
- Malfoy! - krzyknął Harry. Draco opadł na kolana, trzymając się za ramię.
Powiedz mi, Draconie Malfoyu, czego najbardziej pragniesz w tym momencie?
- Kim jesteś? - szepnął Draco. Jego jasne włosy opadły ma oczy.
Jestem kimś, kto może spełnić twe życzenie, jeśli tylko obiecasz, że w przyszłości mi pomożesz. Tylko ty możesz mi pomóc. Powiedz, czego pragniesz? Czego potrzebujesz?
- Ja...
Odpowiedz, Draconie Malfoyu!
- Zgoda! - krzyknął nagle Draco, wstając i unosząc gwałtownie głowę. - Potrzebuję Virginii, tylko jej! Pragnę, aby zawsze ze mną była, aby była moja już na zawsze! Powiedz, co mam uczynić!
Harry, Ron i Hermiona spojrzeli zdumieni na Dracona i cofnęli się do tyłu przerażeni, ponieważ otoczyło go coś, czego zidentyfikować nie umieli.
Blondyn ponownie opadł na posadzkę, oddychając ciężko. Zmrużył oczy, bo książka, samoistnie, zaczęła przerzucać swe karty, święcąc się. W końcu zatrzymała się na jakiejś stronie ze znakami zdającymi się niezrozumiałymi dla normalnego człowieka.
- Hej, to runy! - zawołała Hermiona, pochylając się do przodu.
- Nie jesteś jedyna, Granger, która umie odszyfrowywać runy – odrzekł szorstko Draco, uderzając ją w rękę, ponieważ chciała dotknąć książki.
- Nie pozwalaj sobie, Malfoy! - ostrzegł Ron, spoglądając na dziewczynę. - Chciała pomóc. I nie zapominaj, kto wplątało Ginny w tą kabałę!
- Bardziej by pomogła, jakby mi zlazła z drogi - wymamrotał pod nosem Draco, odgarniając z oczu włosy. Uniósł księgę, która okazała się zaskakująco lekka, i dotknął jej.
- Ej, Malfoy, a może żałośni Gryfoni się na coś przydadzą, co? - zadrwił Ron, patrząc na blondyna, który spoglądał w starożytne znaki.
Po chwili odłożył książkę, spojrzał przed siebie i odwrócił wzrok na Tiarę Przydziału, która ciągle na niego patrzyła.
- I co, Malfoy? - zapytał zniecierpliwiony Harry, spoglądając to na Dracona, to na kapelusz.
- Żartujesz sobie - wyszeptał blondyn bardzo cicho.
- Pan wiesz, Malfoy, że to nie skarbnica z żartami, ta księga - odparła tiara.
- Ale....
- Jedynym problemem jest, czy jesteś pan zdolny to zrobić.

***

Virginio... Virginio...
Ktoś ją wołał, słyszała. Głos był coraz bliżej. Ktoś po nią szedł?
Virginio, nie bój się, jestem tutaj, nie zostawię cię, już nigdy...
Znała ten głos, umiałaby go rozpoznać zawsze, wszędzie! Tylko jedna osoba tak przeciągała sylaby...
Tak, jestem tutaj... Już zawsze, już zawsze będę twoim "gdzieś"... Tylko mnie nigdy nie opuszczaj, Virginio, bądź moja... Moja na zawsze...
Draco...

***

- Molly, Molly, kochanie, ona się budzi! Nasza Ginny się budzi! - zawołał pan Weasley, powiadamiając o tym fakcie wszystkich, którzy właśnie czuwali nad jego córką.
- Obudziła się? - krzyknęła pani Weasley, podchodząc do łóżka.
- Tak! - odrzekł jej mąż.
Powoli otworzyła oczy, jak gdyby powieki nie chciały się jej słuchać. Zamknęła je.
- Nie, nie, nie! - krzyknął Fred, podbiegając do niej, gdy zamknęła oczy. - Nie śpij już, nie wolno ci! Śpisz już pięć dni, Gin, tak nie wolno!
Pięć dni...? Gdzie jestem...?
- Nareszcie, Ginny, kochanie, nareszcie! Jesteś zdrowa!
Pani Weasley płakała i tego nie ukrywała.
- Ginny, tak się cieszymy, że się obudziłaś...
- Mamo, uspokój się - George położył na ramienicach Molly ręce.
- Nic jej nie będzie - dodał Charlie, uśmiechając się i spoglądając na Billa, który pokiwał głową.
- Gin jest Weasley, nie tak łatwo ją złamać - powiedział. - Idę po Madame Pomfrey.
- A ja po Harry'ego i Hermionę - zawiadomił Ron i już go nie było.
- Zaczekaj na mnie! - krzyknął Charlie, mrugając okiem do swojej siostry. - Ja muszę po profesor McGonagall... Od pięciu dni chodzi jak na szpilkach.
Panowało poruszenie, a Virginia i tak nie bardzo rozumiała, o co chodzi. Rodzice mówili coś do niej, ale nieważne. Ważne było, że patrzyli na nią kochająco, że jednak się o nią troszczyli że ona coś znaczyła. Uwierzyła, że też jest ważna.
I przede wszystkim było tak, jak w Norze, jakby skończył się już rok szkolny, były wakacje... Albo była Gwiazdka.
- Ale nam narobiłaś stracha, Ginny, jak tak mogłaś - zbeształa ją cicho mama, poprawiając poduszkę.
- GINNY! - krzyknęli razem Harry i Hermiona, wpadając do komnaty.
- Panie Potter, niech pan uważa, jakim tonem pan mówi - złajała go Madame Pomfrey, wychodząc z pracowni.
- Przepraszamy - odpowiedziała Hermiona.- Jak się czujesz, Ginny? Przestraszyłaś nas na śmierć! Naprawdę!
- Już mi chyba lepiej - odrzekła słabo. Nie wiedziała, co się stało, że się tu znajdowała.
- Na pewno ci nic nie jest? - zapytał Ron, łapiąc ją za rękę. - Znaczy, nie chcesz, aby Madame Pomfrey cię zbadała? Leżysz tu nieprzytomna pięć dni, no wiesz...
- Nic mi nie jest - powtórzyła, rozpaczliwie powstrzymując się od przewrócenia oczami.
- Jesteśmy dumni z ciebie, rybciu - powiedziała pani Weasley, głaszcząc ją po głowie.
- Dlaczego? - zdziwiła się.
- Musical, głuptasie! - odrzekł Bill.
- Co? - zamrugała oczami. - Wiecie?
- Oczywiście, Ginny, że twoja rodzina wie - odezwał się ktoś u wejścia. Odwrócili głowy. W drzwiach stali Dumbledore, McGonagall i Snape.
- Wszyscy? Ale pan Knot...
- Jebać Knota - mruknął Bill.
- Pan dyrektor by, myślisz Weasley, nie zadbał, aby twoja rodzina nie wiedziała? - zadrwił Snape, parząc w swoją ulubioną uczennicę, którą udawał, że nie lubi.
- Co ja tak tu właściwie robię? - zapytała w końcu, spoglądając na Harry'ego.
- Eee... - spojrzał na okno.
- Słoneczko, nic nie pamiętasz? - zapytała pan Weasley, uśmiechając się. - Spadłaś ze schodów od razu, gdy wróciłaś! Pan Filch przyniósł cię tutaj!
Virginia uniosła brew. Nie... nic takiego nie pamiętała...
- Eee... tak, Ginny właśnie... byłaś bardzo nieostrożna - wydukał Ron, patrząc bezradnie na Harry’ego i Hermionie.
- Tak! - potwierdził Harry, przejmując pałeczkę od przyjaciela. - Zasypiałaś na stojąco, chyba ze zmęczenia. I to wszystko przez Panią Norris, potknęłaś się o nią i zleciałaś ze schodów. Miałaś wstrząs mózgu i byłaś nieświadoma przez pięć dni!
- Dobrze, że się ocknęłaś! - dodała z lekka kulawo Hermiona.
Virginia zauważyła, że profesor McGonagall i Snape wymienili spojrzenia.
Westchnęła i zamknęła oczy.
- Coś nie tak, kochanie? - zapytała pani Weasley.
- Tylko jedno - szepnęła, patrząc na Dumbledore'a.
- Słucham cię, Ginny - spojrzał na nią.
- Gdzie jest Draco?

***

- Pytała, gdzie byłeś, Draco - powiedział Severus Snape, wchodząc do pokoju wspólnego Ślizgonów i ignorując ciekawskie spojrzenia utkwione w niego.
- Kto pytał o Dracona, profesorze? - zainteresował się Pucey, spoglądając na swojego szukającego.
- Ginny Weasley - odrzekł, patrząc na Dracona, który leżał na fotelu w kącie komnaty.
- Weasleyówna? - Millicenta Bulstrode wyglądała na wstrząśniętą.- Żartuje pan, profesorze?
- Weasleyówna się zakochała w naszym "panie i władcy" - Hase zaśmiał się. - Tylko ciekawe czy urok Malfoya nadal działa, czy nie...
Wszyscy się nagle tym zainteresowali, lecz Draco Malfoy, główny temat rozmowy, siedział spokojnie na tym samym miejscu, wpatrując się w kamienny sufit.
Pytała, gdzie jestem... szukała mnie...
Spuścił głowę.
O Boże, co on wy-ra-biał?!!! Powinien tam być teraz, przy niej! Przecież tylko tego pragnął po tym, jak ją uratował! Chciał ją trzymać w ramionach i nie wypuścić już nigdy, chciał scałować cały strach, ból, samotność wewnątrz niej, pragnął jej, bardziej, niż czegokolwiek innego w swoim życiu.
Ale z drugiej strony był pewien, że kolejny raz ją rozczaruje. Wiedział... Bał się, że ona nie chciała go widzieć, nie chciała go słyszeć. Co on sobie myślał? Pewnie go wyzywała od najgorszych, to przez niego cierpiała, umierała wewnętrznie.
Nie miał odwagi, by przed nią stanąć.
Oczywiście, wszystko jasne... nie brak ci odwagi, by poświęcać życie i ratować ją od śmierci, ale żeby powiedzieć jej, powtórzyć prosto w twarz, patrząc w oczy, że ją kochasz i że jest najważniejsza dla ciebie na świecie, to się boisz.... Wiesz, Malfoy, jesteś patetyczny... Pa-te-tycz-ny...
- No bo jestem - szepnął, wyglądając przez okno. Słońce świeciło ma na ramię. Spod cienkiej białej koszuli prześwitywał Mroczny Znak.


Flashback


- Co to znacznym, czy będzie zdolny? - krzyknął Ron, chwytając Tiarę Przydziału.
Ignorując rudzielca, kapelusz zwrócił się do Dracona.
- Tylko prawdziwy Ślizgon może wyciągnąć łuk Salazara Slytherina, tak jak Harry cztery lata temu wyciągnął ze mnie Miecz Godryka Gryffindora. Chcesz to zrobić, Malfoy?
Hermiona przewrócił oczami, patrząc na tiarę.
- A co sobie myślisz? Oczywiste, że Malfoy jest czystym Ślizgonem, inaczej byś go chyba nie umieściła w tym cholernym domu! - spojrzała na blondyna. - Czemu stoisz jak ta lala?! Rób coś!
- Nie jest powiedziane, panno Granger, że za każdym razem dokonuję poprawnego wyboru - mruknął z powagą kapelusz. - Czasami podejmuję także zły. Ale, choć potem żałuję, nie mogę zmienić decyzji... A pan Malfoy...
- Co to znaczy?! - krzyknął Ron. - Draco Malfoy jest Ślizgonem! Przydzieliłaś go do tego domu, kiedy tylko dotknęłaś czubka jego głowy! Musi być ze Slytherinu!
- Przyporządkowałam go do Slytherinu, bo wtedy podświadomie akceptował swoje przeznaczenie! Chciał być Śmierciożercą - proszę bardzo, Slytherin mógł mu to zapewnić! A teraz, owszem, nie brakuje mu talentów, jakie tam cenią, ale... - nakrycie głowy spojrzało na chłopaka.
- Nie mam... nie potrafię dłużej być Ślizgonem - zakończył Draco, mrużąc oczy.
- No właśnie - Tiara Przydziału kiwnęła głową. - Wątpisz pan w to, że jesteś Ślizgonem. Nie chcesz być w Slytherinie, to jest już ukierunkowane przez nienawiść, jaką pan czujesz do Mrocznego Znaku no i oczywiście do...
- Zamknij się! - Draco wstał gwałtownie, wyrywając tiarę z rąk Rona.- Pokażę ci, że zrobię wszystko, WSZYSTKO, żeby ją uratować!

***

- Zrobisz to, nawet jeśli miałoby to umożliwić Śmierciożercom i Lordowi Voldemortowi odkrycie miejsca twego pobytu? - szepnął kapelusz, wyrywając się trochę z rąk Dracona.
- Tak - odrzekł, spoglądając na fragment ziemi, gdzie niedawno zniknęła Virginia. Byli w Zakazanym Lesie.
- Dlaczego?- zapytała nagle tiara. - Dlaczego pokochałeś Gryfonkę, Weasleyównę w dodatku?
- Zmieniła moje życie - odpowiedział natychmiast Draco. - Zmieniła mój sposób myślenia moją wizję życia, miłości. Zanim ją naprawdę poznałem, byłem kukiełką sterowaną przez Lucjusza Malfoya, przez mojego ojca, zupełnie tak samo , jak Adrian Bradley. Nigdy nie oczekiwałem nic od siebie, od życia, nigdy nie spodziewałem się, że będzie mi dane kochać, ponieważ nawet nie wiedziałam, co oznacza to słowo. Nie ufałem temu. Virginia... Dała mi życie, zaufała mi, zawsze wierzyła we mnie, choć tego nie okazywała, a ja... Zawiodłem ją. Byłem strasznym egoistą, chciałem uchronić siebie od cierpienia i zlekceważyłem jej cierpienie, jej ból, uczucia...
- A jednak chcesz spróbować? - spytała Tiara Przydziału.
- Znałem swoje przeznaczenie od urodzenia, zgadzałem się z nim... ale teraz chcę nad tym panować, i zrobię to, choćbym miał stracić życie.
- Aż tak jest dla ciebie ważna? - zapytał ponownie kapelusz.
- Tak - potwierdził Draco. - To ja wygram. Nie pozwolę, aby ktoś taki, jak Adrian Bradley zabrał mi ją, nigdy nie pozwolę. To wszystko skończy się tak, jak miało. Nikt mi jej nie odbierze, nigdy.
- Malfoy!
Na miejsce dotarli nareszcie Harry, Ron i Hermiona. Draco oczywiście szybciej poruszał się na miotle.
- Pomogę ci, panie Malfoy - westchnęła Tiara Przydziału.
- Co?
Blondyn spojrzał na stary, zniszczony łach.
Kapelusz parsknął.
- Nie patrz tak na mnie, głupku, mogę więcej, niż ci się wydaje.
- W to nie wątpię - odpyskował mu Draco.
- No dalej, wyciągaj ze mnie to, czego potrzebujesz, a resztę pozostaw przeznaczeniu - wyjaśniła tiara.
Draco spojrzał na nią, obrócił dnem do góry i włożył rękę do środka, ignorując ból emanujący z ramienia.
Błagam, pomóż mi...
Zamknął oczy, głębiej wsadzając dłoń, rozpaczliwie chcąc wyciągnąć cokolwiek, co mogłoby mu być potrzebne, aby uratować Virginię. Stare nakrycie głowy zaczęło nagle migotać. Draco poczuł, jak coś materializuje mu się w dłoni.
- Tak... - szepnął, wyciągając z kapelusza łuk, ten sam, którym wcześniej posługiwał się Adrian Bradley. Mógł uratować Virginię, mógł, mógł, MOGŁ!!! Wystarczyło jeszcze tylko raz wystrzelić strzałę, a ona by wróciła i była z nim.
Już zawsze
- Malfoy! - wrzasnął Ron.
Coś było nie tak, bardzo nie tak. Dracona otoczył jakiś szary cień.
Blondyn przełknął ślinę i wypuścił z dłoni Tiarę Przydziału. Próbując walczyć z mrokiem, który w nim wzbierał, oparł łuk jednym końcem o ziemię i naciągnął srebrna cięciwę, wkładając strzałę. Zmarszczył brwi z bólu. Z palców pociekła mu krew.
Nagle uniósł łuk i wystrzelił w niebo. W górze rozbłysło światło.
- O ja...
- Ginny! - krzyknął Ron.
I owszem. Bezwładne ciało Virginii wypłynęło z tamtej przestrzeni, spadając powoli, bardzo powoli. Nadal była brudna, cała we własnej krwi, twarz miała wybrudzoną rozmieszanymi łzami, ziemią i krwią, ale BYŁA!!!
Wydawało się, że upłynęła wieczność, zanim wylądowała w ramionach Dracona.
- Draco? - szepnęła, otwierając lekko swoje brązowe oczy. Napotkała spojrzenie ciemnoszarych, które drżały od niepowstrzymywanych emocji.
- Virginio... Virginio... - wyszeptał, ukrywając twarz w jej szyi i przygarniając ją mocno do siebie.
- To naprawę ty? - mruknęła, opierając głowę na jego ramieniu. Zamknęła oczy. Była tak zmęczona, że chyba zasypiała.
Gdzie ona się znajdowała?
- Nie zostawiaj mnie, Draco - zabłagała, unosząc ręce, aby go objąć, ale zamiast tego poczęła tracić świadomość.
- Virginio, nie bój się, jestem tutaj, nie zostawię cię, już nigdy...
- Naprawdę?
- Tak, jestem tutaj... Już zawsze, już zawsze będę twoim "gdzieś"... Tylko mnie nigdy nie opuszczaj, Virginio, bądź moja... Moja na zawsze...
- Draco, ja...

End of flashback

- Draco? Ej, Dracze! - krzyknął Pucey, zwracając uwagę wszystkich Ślizgonów w komnacie.
Otworzył powoli oczy i spojrzał zniecierpliwiony na swojego kapitana.
- Co?
- W dupie szkło - zadrwiła Dolores, przewracając oczami.
- Nie mów, że ty też się zabujałeś w tej nędznej Weasleyównie.
- Adrian! - westchnęła Faith, spoglądając na Puceya. Zapanowała cisza.
- Kolo, to chyba nieprawda, co? - zapytał Montague, spoglądając na niego z powaga. - Wiesz, że ona...
- A byś się zamknął, Montague - warknął Draco, wstając nagle. - Co ty sobie myślisz, że ja jestem jakimś rozmamłanym świrem? Mam lepsze rzeczy do roboty!
Nigel parsknął.
- Jasne, jak dawanie wycisku głupkom i rozbijanie zębów każdemu, kto ci wlezie w trasę. Wiesz, Draco, wcześniej to się darłeś tylko na Pottera i tamtych fagasów. Oczywiście, wiem, że ta ruda mała siksa jest tylko... HEJ!!!
Prawie znikąd obok głowy Nigela przeleciał nożyk do papieru, musnął mu ucho i wbił się w zasłonę.
- Pilnuj własnych interesów, Montague - powiedział Draco niebezpiecznie cichym głosem.- A ja przypilnuje swoich.
- Draco, gdzie idziesz?- zapytał Snape, gdy Draco otworzył wejście do pokoju wspólnego.
Cóż, Montague powiedział prawdę, że Draco maltretuje innych. Draco Malfoy miał mieć reputację najzimniejszego i najbardziej odpornego na wzruszenia drania. Draco Malfoy miał być najpoważniejszy z nich wszystkich.
Tylko że Draco Malfoy taki nie był. I Snape bardzo dobrze o tym wiedział.
- Gdzieś, gdzie nikt mnie będzie zadręczał o szczegóły pożycia miłosnego - mruknął.
Kamienne wrota zamknęły się za nim.
Ach tak? Snape uśmiechnął się zajadliwie. Nie powiem, Draco, abyś znał się tak mało
- Profesorze, miał pan coś ogłosić? - zapytała sensownie Faith. Jako Prefekt Naczelny szkoły była bardzo miła dla nauczycieli, leciała na najwyższych ocenach od początku nauki i skuteczne rozwiązywała sytuacje problemowe. Chyba tylko przez przypadek została przydzielona do Slytherinu.
- Owszem - odparł gburliwie, wyciągając z kieszeni szaty pergamin.- W tym roku ceremonia ukończenia roku szkolnego jest w piątek, czyli pojutrze.
Z komnaty dało się słyszeć serię "łał", "Super" i "co?"
Po raz pierwszy od dwudziestu lat zorganizowano z tej okazji bal. Od dwudziestu lat.
- To dlatego, że w tym roku mamy krótsze wakacje - wytłumaczył sobie Goyle.
Hase przewrócił oczami i spojrzał na niego.
- I dlatego nam to wykręcili?
- A kogo to obchodzi - mruknął Bruce, wzruszając ramionami. – Wiesz, że on musi mieć własne rozumkowanie.
- Wiem, wiem.
- W każdym razie - mówił dalej Snape, zdenerwowany przerywaniem. - Na uroczystości będą obecni wszyscy, którzy przyczynili się do sukcesu Roku Mugola i przedstawienia. Faith, masz się zobaczyć z profesor McGonagall i profesorem Dumbledorem w sprawie tego wszystkiego. No i Bradem Dolerite.
Dziewczyna pokiwała głową, a Pucey pochyli swoją, warcząc na dźwięk imienia Brada Dolerite.
- Panie profesorze - zawołała Millicenta gdy Snape już się obrócił do wyjścia. - Czy Pansy nic nie grozi?
- Nie - odpowiedział ledwo słyszalnym głosem. - Dwa dni temu pojechała do domu.
- Fiuuu... - westchnęła Blaise.- Naprawdę musiała nieźle się wkręcić, jak leżała dwa dni. Musical okazuje się zagrożeniem.
- No – zgodził się Hase. - Dziwne, że nikt z nas jej nie mógł znaleźć po przedstawieniu, po tym, jak wykonała taką świetną robotę.
Rozmówki trwały. Severus wyszedł z domu Slytherina, idąc przed siebie korytarzem i znikając w ciemności.

***

Nie wierzyła w te bajki, jakimi nakarmili ją jej rodziców, ponieważ pamiętała, co przeżyła. Bardzo dobrze pamiętała.
Wróciła do Hogwartu, choć już nawet Korneliusz Knot chciał ją przekonać, aby została. Potem rozmawiała z Tiarą Przydziału i nagle jakiś sokół zapukał w okno. Goniła tego ptaka, bo ukradł tiarę. Pamiętała, że weszła do Zakazanego Lasu i zobaczyła wiszącą na drzewie Pansy Parkinson.
To wszystko, te wszystkie wspomnienia... ciągle do niej powracały, to było takie nieznośne! Pamiętała, jak ten sokół przekształcił się w Adriana, jak wyciągnął łuk Salazara Slytherina. Jak strzelał w niego.
Strzelał w Dracona.
- Ginny, nie powinnaś wstawać, bo się zaziębisz. Wracaj do łóżka, migiem! - zawołała Madame Pomfrey, wchodząc do skrzydła szpitalnego z naręczem leków. - I w dodatku stoisz w oknie, kto to widział! Wieje tak przeraźliwie...
- Madame Pomfrey, to tylko lekki wiatr, nic mi nie będzie - odrzekła, uśmiechając się do pielęgniarki.
- Nie, wcale - kobieta pokręciła głową, po czym odciągnęła ją od okna i zamknęła je.- Masz odpoczywać. Wiesz, w jakim stanie przyniósł cię tu Draco? To było jeszcze gorsze, niż wtedy, jak wpadłaś do jeziora kilka miesięcy temu, jak cię Adrian przytargał. Ostatnią rzeczą, której teraz pragnę, Ginny, to twój brat trzaskający drzwiami co pięć minut.
Virginia zachichotała i dała się opatulić kocem aż pod brodę.
- I jeszcze czegoś pani nie chce, Madame Pomfrey? - zapytała z odrobiną złośliwości, kiedy pielęgniarka usiadła przy niej na łóżku.
- Owszem - odparła.- Nie chcę tego, abyś przebywała w skrzydle szpitalnym jako pacjentka, Ginny.
Dziewczyna przygryzła wargę. Czuła się winna. Miała pomagać, a ostatnio niezbyt pozwalał jej na to albo stan fizyczny, albo psychiczny.
- Madame Pomfrey... Przepraszam, rzeczywiście sprawiałam same kłopoty - powiedziała, odwracając głowę.
- Nie chodzi o to, kochanie - kobieta potrzasnęła głową. - Ale o ciebie. Wiesz, że jesteś moją ulubienicą, co tu dużo mówić. Nie... nie lubię widzieć, jak ci coś dolega, a tym bardziej jak tu leżysz. Źle się czuję, gdy uczniowie tu muszą przebywać.
Virginia uśmiechnęła się lekko.
- Tak, Madame Pomfrey, ja czuję podobnie.
Pielęgniarka pogłaskała ją po głowie i uśmiechnęła się także.
- A teraz śpij. Jak się ładnie będziesz zachowywała, to cię jutro stąd wypuszczę.
- Dziękuję, że się mną pani opiekuje - powiedziała Virginia, zanim kobieta znowu wstała.
- Nie ma za co, naprawdę - odrzekła, puszczając do niej oko, po czym wstała i wyszła.
Rudowłosa odwróciła głowę, mrużąc oczy, bo świeciło jej słońce. Tak dobrze rozumiała pielęgniarkę... kto by chciała pracować z kimś, kto jest nieszczęśliwy, coś mu jest, jest ranny, chory? Virginia, pracując tu już od dwóch lat, czuła to samo.
Dwa razy już spałam na tym łóżku w tym roku, chyba jestem na nie skazana... Pierwszy raz, jak wpadłam do jeziora... a drugi, jak wpadłam w Pętlę Czasu…
- Pętla Czasu - szepnęła.
Pętla Czasu...

Flashback


Virginio...
Kto... Ktoś mnie woła?
Virginio...
Powoli otworzyła swoje brązowe oczy. Napotkała tylko czystą, nieskażoną niczym biel. Czuła się taka... Czysta... Spokojna...
Czy tak wygląda śmierć?
Witaj, Virginio...
- Kim jesteś? - szepnęła, zamykając oczy. Jeśli to było niebo, to dobrze, bo nie chciała nigdy stąd odchodzić. Było jej tak dobrze, tak wspaniale...
Znalazłaś się w niewłaściwym miejscu... nie powinno cię tutaj być...
Ponownie otworzył oczy. Przed sobą ujrzała jakąś niewyraźną postać. Zmrużyła oczy, ale nie mogła niczego od siebie odróżnić, było za jasno.
- Kim jesteś?- powtórzyła, spoglądając na tę postać podejrzliwie.
Jestem kimś, kto cię uświadomi, czemu nie należysz do "tutaj" i dlaczego powinnaś być "tam"

***

- Gdzie jestem? - zapytała, rozglądając się. W komnacie, gdzie była, gdzie paliło się tylko kilka świec na żyrandolu. Było tak ciemno, że nie dojrzała drzwi. - Co się dzieje?
Uklękła, uderzając kolanami o zimny kamień. Przecież dobrze pamiętała, że kilka sekund temu jeszcze znajdowała się w tamtym pięknym, ciepłym miejscu. Co robiła tutaj?
- Panie, kim jest ta kobieta? - usłyszała skądś. Wstała i odbiegła do najbliższej ściany, która okazała się być na szczęście drzwiami. Sięgnęła do kieszeni i westchnęła z ulgą. Różdżka była na swoim miejscu.
- Lumos - szepnęła, otwierając drzwi. Skrzypiały, jak diabli. Przełknęła ciężko ślinę, ale człowiek, który wypowiedział tamto zdanie, nawet się nie obrócił. Zaciekawiona, próbowała go kopnąć, ale... ale przeleciała przez niego!
- O Boże... - głośno wciągnęła powietrze. - To czyjeś wspomnienia!
Tak Virginio, owszem... Oto moje wspomnienia...
To był ten sam głos, była pewna.
Zanim mogłaby otworzyć usta, ktoś wyłonił się z kąta i wkroczył do światła. Był to młody człowieka, z bardzo czarnymi włosami i ciemną karnacją. Nosił szatę, uszytą z jakiejś grubej tkaniny, która na piersi miała wyszyty emblemat, węża, albo żmiję, nie wiedziała, co to jest. Oczy mężczyzny były brązowe, prawie czerwone. Emanowała z nich moc. Na rękach miał młodą kobietę, nieświadomą. Miała ona jasne, krótkie włosy. Ubrana była tylko w bieliznę, czerwoną wystawną bieliznę. Na nogach nosiła tylko czerwone kabaretki.
- Nie przypuszczam, aby była to twoja sprawa, Ackers – odrzekł cicho mężczyzna, spoglądając na człowieka, którego kopnęła Virginia.
- Tak, panie - Ackers skłonił się nisko i zniknął.
Brunet, patrząc, jak jego służący znika, odwrócił głowę i wyszeptał zaklęcie.
Kamienna ściana otworzyła się, ukazując pięknie urządzoną komnatę. W kominku palił się ogień. Virginia, chcąc się dowiedzieć, co jest grane, weszła za nim, zanim przejście się zamknęło.
Stanęła w kacie, patrząc, jak mężczyzna kładzie kobietę na wielkim, pięknym, godnym króla łożu. Dotknął swoją dłonią w rękawiczce policzka kobiety i pogładził go delikatnie. Usiadł przy niej i odgarnął z twarzy włosy. Pocałował głęboko jej blade usta, czekając, aż otworzy oczy. Otworzyła. Widząc, że ktoś ją całuje, odepchnęła mężczyznę i wytarła wargi.
- Co ty tu robisz? Co ja robię tu? - zapytała, rozglądając się.
- Jesteś w moim zamku - odrzekł z powaga, uśmiechając się chytrze. Pochylił się do przodu i położył rękę po obu stronach jej głowy, aby nie mogła wstać.
- Kim.... - kobieta przyjrzała mu się. - To z tobą spałam dwa tygodnie temu!
Twarz Virginii nieco się wydłużyła. Spała? Dwa tygodnie temu? To jakaś… kobieta niemoralna?
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Jestem zaszczycony, że mnie nadal pamiętasz, Germain Bradley.
Szczeka rudowłosej zjechała do samej podłogi. Jeżeli nie usłyszała czegoś źle i jeśli ta kobieta nazywała się "Bradley", to musiała być matką Adriana. A jeśli ona była jego matką, to w takim razie ten mężczyzna musiałby być...
- Nazywasz się Tom Riddle, pamiętam - odezwała się Germain Bradley, patrząc na niego.
- Ooo… Łał... - szepnęła Virginia, zakrywając sobie ręką usta.
Ta kobieta mała zielononiebieskie oczy, zupełne takie samej, jak Adrian!
Germain spojrzała sceptycznie na Riddle'a.
- Skąd znasz moje imię? I co ja robię w tym twoim zamku?
Wzruszył ramionami, podnosząc się.
- To proste.
Germain wstrzymała oddech.
- O, wiec ty także już wiesz? - jego oczy zwęziły się niebezpiecznie. - To dobrze, to ułatwi tylko sprawę.
Kobieta była zszokowana.
- Wiesz? Skąd wiesz, że jestem w ciąży?
Riddle uśmiechnął się złośliwie i chwycił ją za rękę, zmuszając, aby mu spojrzała w oczy.
- Nie musisz wiedzieć, skąd ja wiem. Musisz tylko urodzić to dziecko, moje dziecko.
- Ty jesteś wariat - szepnęła Germain.
- Tak, to możliwe - odparł, puszczając ją.
Wstał i otworzył ponownie kamienną ścianę, wychodząc.
- Dlaczego ja? - wyszeptała kobieta, kiedy odwrócił się, aby wybyć z komnaty.
- Dlaczego? - powtórzył, po czym zaśmiał się i spojrzał na nią. W jego czach pojawił się błysk. - Bo jesteś moją dziwką.

***


Virginia zamknęła oczy, lecz gdy je otworzyła, ukazała się przed nią jakaś inna, nowa komnata. A raczej korytarz. Oświetlały go tylko świece wiszące na ścianach.
Nadal nie rozumiała, co tu robi.
- Gdzie ja jestem? Nie żyję? - szepnęła, przymykając oczy.
A jeśli nawet... Ciekawe, jak przyjął to Draco... Tęskni za mną? Czy on...
Chcesz umrzeć? Chcesz być odseparowana od ludzi, których kochasz? Tak na zawsze?

Przygryzła wargę.
Kim była ta osoba?
W każdym razie, ktokolwiek to był, to w jej pamięci się teraz znajdowała.
Czy chcę umierać? pomyślała gorzko Jasne, że nie!
- Panie... - rozległ się głos. Otworzyła oczy ale i bez tego zapamiętała, że to sługa Toma Riddle'a, Ackers. Usłyszała także głos kobiety.
Idąc za głosami, znalazła się za innymi drzwiami. Sprzeciwiając się czemuś, co podpowiadało jej, żeby nic nie robiła, nacisnęła klamkę i otworzyła drzwi.
To było jakieś laboratorium.
Przy ścianie na przeciwko stał ogromny regał z książkami.
Miejsce aż zionęło czarną magią.
- Ta księga - wyszeptał Riddle bardzo cicho.
- Tak, panie - odrzekł Ackers.
Nagle czarnowłosy mężczyzna odwrócił się i podszedł do okna. Wyglądało na to, że będzie burza. Błyskawice, które co kilka sekund rozjaśniały niebo, oświetlały także jego twarz.
- Co we nie widzisz, Ackers?- zapytał nagle Riddle.
- Ciemność, mój panie - odpowiedział natychmiast sługa. Kobieta skłoniła tylko głowę. - Ciemność i mrok.
- Mylisz się, Ackers - odrzekł Riddle, zamykając oczy. Jego Śmierciożerca był zdziwiony. Nikt, nigdy nikt nie ośmielił się jeszcze pomyśleć, że Tom Marvolo Riddle posiada nie tylko mroczną potęgę.
Biała magia? No, bo co jeszcze? pomyślała Virginia, spoglądając na Ackersa.
- Wszystko ma swoje przeciwieństwo - powiedział pan i władca tego zamku, odwracając się.- Wszystko.
Przeciwieństwo?
Rzeczywiście, dla Virginii brzmiało to nader znajomo.
- Mężczyzna i kobieta... światłość i ciemność... dobro i zło - mówił dalej Riddle. Spojrzał w dół, a jego dłoń spoczęła na dużej czarnej księdze. Virginia próbowała się jej przyjrzeć - nie miała tytułu, a jej okładka była tak lśniąca, że dziewczyna widziała w niej siebie.
Mężczyzna uniósł rękę, szepcząc zaklęcie. Księga zaczęła się świecić i otworzyła się. Kartki same się przerzucały, jakby w komnacie wiał huragan.
Nagły błysk światła sprawił, że Ackers, kobieta i Virginia musieli zakryć oczy i odwrócić głowy. Po chwili wszystko się kończyło.
Na stoliku leżały teraz dwie księgi, w skórzanej oprawie. Obydwie miały podobne tytułu. Virginia rozpoznała, że jeden z tych woluminów był w jej posiadaniu.
- Panie?- Ackers uniósł brwi.
- Poznaj swego przeciwnika - odrzekł po prostu Riddle, patrząc na swoje dzieło. - Te księgi to moje życie, Ackers. Tak jak pamiętnik, który odziedziczył ode mnie jeden z Śmierciożerców. Jeśli kiedykolwiek zejdę z tego świata, te dwie księgi pomogą mi znów powstać.
- Powstać? - szepnął Virginia, zakrywając usta ręką. Pamiętała, w jaki sposób otrzymała ten artefakt. - Niemożliwe... Ja? Ja mam pomóc, aby Lord Voldemort odrodził się na nowo?
Cóż, w każdym razie było to możliwe... Tom Riddle użył przecież raz pamiętnika...
Bezgłośnie zaklaskał w dłonie - pojawiło się dwóch innych Śmierciożerców. Byli w maskach. Riddle wskazał na księgi. Jego słudzy zabrali je i zniknęli.
Mężczyzna uśmiechnął się chytrze, siadając w fotelu przed kominkiem. Oparł brodę o dłoń.
- Będą bezpieczne w świecie mugoli... Kiedy przyjdzie czas, powrócą do mnie. Ze swoimi wybrańcami.
Virginia poczuła, że słabną jej olana. Opadła na podłogę, niezdolna do pojęcia tego wszystkiego.
- Czegoś chciałeś, Ackers? - głos Toma Riddle’a ponownie potoczył się echem po pokoju. Spojrzał na kobietę, która ani razu się nie odezwała. - Lady Osberg?
- Pani urodziła - odrzekła.
- I?
Riddle przypatrzył się jej. Lady Osberg przymknęła oczy i ponownie je otworzyła.
- Dziecko jest niemagiczne.
Uśmiechnął się, prostując.
- Powinienem to wiedzieć.
- Panie, co mamy zrobić z tą dwójką? - zapytał Ackers.
Mężczyzna wstał znowu i obrócił się do nich plecami. Błyskawica rozświetliła niebo. Zamknął oczy.
- Wiesz, co masz zrobić, Ackers. Wiesz dobrze, co robić.

***

Znowu była w tym pierwszym pokoju. Zrobiła krok do przodu, ciekawie zaglądając do łóżka.
Leżała tam Germain Bradley, z małym dzieckiem na ręku.
- Dziękuję, Lady Osberg - szepnęła, gładząc dziecko po główce i wpatrując się w świecę.
- Musicie uciekać, pani - odrzekła gorączkowo kobieta. Z jej twarzy spadła ta zimna maska, jaką przywdziała przy Tomie Riddle'u. Wzięła Germain za rękę, wpychając jej coś w dłoń.
Germain spojrzała ciekawie na czerwony opal, po czym zwróciła wzrok na Lady Osberg.
- Dlaczego?
- Jego pan rozkazał już Ackersowi zabić was - odrzekał zaniepokojona, rozglądając się dokoła.- Pan pragnie, abyście była martwa, pani. Panicz także.
Germain spojrzała na dziecko. Na jego malutką, bezbronną twarzyczkę spłynęła łza. Był taki maleńki...
Tylko Voldemort może być taki bezwzględny... Zabić małe dziecko... w dodatku swojego syna...
Virginia zacisnęła pięści.
- Czy myślałabyś... - zaczęła Germain, zamykając oczy. - Czy pomyślałabyś, że mógłby się zmienić?
- Pani - Lady Osberg spojrzała na nią. - Kochacie Mistrza.
Germain nie odpowiedziała. Virginia zauważyła, że mocno zacisnęła usta, jakby chcąc powstrzymać łzy.
- Jestem tylko dla niego eksperymentem, Osberg, tylko próbą. Czego ja się spodziewałam? Że jeśli będzie mnie tu więził, to będzie także chciał mnie widzieć? Osberg, powiedz, że jestem głupia, no powiedz. Jak ja mogłam się w nim zakochać? A teraz mój syn, moje maleństwo jest w niebezpieczeństwie. Dziecko, które mam z mężczyzną, dla którego jestem obojętna.
- Musicie uciekać, pani - Lady Osberg westchnęła, siadając na łóżku. - Obserwowałam was, pani, przez ostatnie dziesięć miesięcy. Zachowywaliście się bardzo dzielnie. Wiem, że Mistrz pragnie waszej śmierci. Nie macie wyboru, trzeba uciekać. Wiecie, co by się wydarzyło, gdyby Pan dowiedział się, że dziecko jest magiczne? To byłoby straszne maltretowanie maluszka. Musicie uciekać, pani. Dla dobra waszego i dziecka.
Germain mocno przytuliła chłopczyka. Był teraz jej wszystkim. Rzeczywiście musiała uciekać, nieważne było, jak bardzo kochała Toma Riddle'a, musiała stąd odejść, musiała zapewnić dziecku bezpieczeństwo.
Lady Osberg westchnęła i pogłaskała chłopczyka po czarnych włoskach.
- Jak się nazywa?
Germain uniosła lekko głowę, uśmiechając się kochająco w stronę synka. Strasznie, lecz jednak kochająco.
- Adrian. Będzie się nazywał Adrian Bradley.

***

Virginia ponownie zamknęła oczy i gdy je otworzyła, znowu była w zupełnie innym miejscu,. Dokładnie na nieoświetlonej ulicy. Była bardzo gęsta mgła, mleko. Środkiem drogi szło kilkanaście osób ubranych w grube płaszcze. Tuzin osób w czarnych szatach minął ją. Virginia poszła za nimi.
Jeden z nich, ten, który szedł na przedzie, wyciągnął różdżkę, gdy zatrzymali się przed jakimś domem. Wypowiedział zaklęcie i po chwili drzwi rozsypały się w drzazgi. W środku było ciemno i chyba zimno. Kobieta z ciemnoblond włosami spojrzała w górę. Wyglądała na wstrząśniętą. Za nią stał chłopiec z czarnymi włosami do ramion. On nie okazywał żadnych uczuć. Przynajmniej zewnętrznie.
- Adrian - szepnęła Virginia. Wyglądał podobnie jak przed rokiem na okładce Proroka Codziennego. Tyle, że wtedy był starszy i nieogolony.
- Znaleźliśmy - powiedział mężczyzna, który wcześniej zepsuł drzwi. Machnął tylko różdżką, a otoczenie zmieniło się. Byli teraz w jakichś lochach albo czymś takim. Virginia słyszała kapanie wody i zauważyła szczury, które kłębiły się w sianie w kacie.
- Oj, Germain, myślałaś, że tak łatwo mi uciekniesz...
Germain przełknęła nerwowo ślinę i objęła Adriana, zaciskając usta. Z cienia wyłonił się Tom Riddle.
W ciągu tych trzynastu lat obydwoje dorośli w jakiś dziwny sposób. Tom, na przykład, wyzbył się całkowicie współczucia i żalu. Stał się jeszcze bardziej bezwzględny.
- Myślałaś, że ukryjesz przede mną dziecko z magicznymi zdolnościami? - szepnął niebezpiecznie cicho, patrząc na nią jak na pluskwę.
- Czego chcesz, Tomie Riddle? - wycedziła, mocniej ściskając Adriana za ramiona.
- Mój syn ma do mnie wrócić - odrzekł natychmiast.
- Ty chcesz, żeby ci wróciła moc, a nie syn. Nie obchodzi mnie, co zrobisz, powiesz, nic. Adrian jest mój, nie pozwolę go sobie odebrać, nikomu, ani teraz, ani nigdy.
Riddle spojrzał na szyję Germain, a dokładnie na czerwony opal.
- Rozumiem, już... Lady Osberg dała ci to, abyś mogła uciec z zamku ze swoim synem... z naszym synem?
- No i co?
Virginia wyczuła, że kobieta się bała. Bardzo się bała. Nie chciała jednak tego po sobie okazywać.
Riddle uśmiechnął się przebiegle. Pstryknął palcami. W powietrzu ukazała się zakrwawiona, martwa osoba.
- O Boże...
Germain zasłoniła Adrianowi oczy. Jakoś nie protestował.
W powietrzu lewitowała Lady Osberg. Nie żyła, miała szeroko otwarte matowe oczy i... brakowało jej lewej ręki. Z rany spływała świeża krew.
Virginia zacisnęła powieki. Zrobiło jej się niedobrze.
- Czemu to zrobiłeś? - szepnęła Germain.
- Tak kończą ci, którzy mnie nie słuchają - odrzekł, podchodząc do niej. Uniósł jej podbródek jednym palcem, zmuszając, aby spojrzała mu w oczy. - Czy ty także mnie nie usłuchasz, Germain?
Kobieta zamknęła oczy.
- Czego chcesz?
- Potęgi mojego dziecka - szepnął, po czym pocałował ją, tak po prostu.
Germain upadła na ziemię.
Riddle spojrzał na trzynastoletniego chłopca, patrzącego na niego swoimi zimnymi morskimi oczami. Jakoś nie przejawiał magicznych mocy.
Riddle odwrócił się i pstryknął palcami. Jeden ze Śmierciożerców podał mu długi bicz. Uderzył nim w Germain. Trysnęła krew.
- Nadal nie reaguje.
Chlasnął jeszcze raz.
Adrian zaczął okazywać uczucia. Jego niebieskie oczy zadrżały.
Widząc, że nadal niczego nie okazuje w taki sposób, w jaki pragnął, Riddle zmrużył oczy. Widział ogień w oczach chłopaka, w tych zielononiebieskich oczach.
Mężczyzna odrzucił broń i ponownie pstryknął palcami. Z szeregu jego sług wystąpił jeden Śmierciożerca, który podszedł od razu do Germain.
- Wiesz, Sullivan, co masz robić.
Sullivan uśmiechnął się o i uklęknął obok ciała kobiety. Spojrzał na nią tak dziwnie... lubieżnie, po czym....
- Nie - szepnęła Virginia, potrząsając gwałtownie głowa. - NIE....!
Riddle zamknął oczy, ale na jego ustach ciągle tkwił ten przebiegły uśmieszek. Jego sługa zaczął hańbić Germain...
Virginia zacisnęła powieki i zakryła uszy dłońmi, odwracając głowę, ale i tak po pewnym czasie usłyszała jedne i drugi krzyk kobiety. Dziewczyna opadła na kolana. Chciała zniknąć, chciała uciec, ale nie mogła... to było straszne, nie chciała słyszeć tego, co tu się działo... ale musiała...
Chcesz umrzeć? Chcesz być odseparowana od ludzi, których kochasz? Tak na zawsze?
Uniosła głowę i na sekundę otworzyła oczy, ale to wystarczało, żeby zamknąć je ponownie. Zalały ją bolesne wspomnienia...
- Chyba - mruknęła. - Chyba nie.
Nie chcesz umierać, Ginny, jeszcze nie. Poza tym śmierć za Adriana jest niewarta śmierci
Virginia odwróciła głowę i spojrzała na Adriana, któremu z oczu ciskały błyskawice. Riddle uśmiechał się chytrze w jego syna.
Chłopiec wrzasnął donośnie. Komnatę ogarnęła jakaś błękitna łuna. Riddle zakrył twarz rękami i szatą, czego, niestety, nie zrobili pozostali.
W tym matka Adriana.
Potem światło zniknęło. Adrian stał tam, gdzie stał. Oczy mu się dosłownie świeciły.
Riddle rozejrzał się. Jego wzrok przyciągnął opal na spalonej szyi Germain. Przywołał klejnot za pomocą zaklęcia, po czym zawiesił go przed oczami Adriana.
- Jesteś potężny... bardzo potężny... - szepnął. - Potężniejszy niż ja... Nie, nie stanie się to... nikt mnie nie pokona, nawet mój własny syn.
Zaczął szeptać coś, co sprawiło, że z ust Adriana zaczęło się wydobywać jakieś dziwne światło, które zostało zamknięte w palu.
Po tym wszystkim, ciało chłopca opadło na posadzkę.
Riddle zacisnął zęby.
- Ackers.
- Tak, panie.
- Zabierz to do Borgina i Burkesa. Nigdy już nie chcę tego widzieć. Nigdy.

***


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:38, 16 Sie 2006    Temat postu:

- Dlaczego? Jeśli za Adriana nie warto umierać, za kogo warto w takim razie?
Za kogoś, kogo kochasz...
- ... Dlaczego?
Ponieważ, Ginny, takie jest twoje przeznaczenie...
- Przeznaczenie... chcę zapytać, czemu nie za Adriana?
Bo mój syn powinien przybyć do mnie po wiele wcześniej... I nie powinien nikogo ze sobą zabierać... nie powinien niszczyć twego spokojnego życia...
- Twój syn? - powtórzyła Virginia. - Jesteś Germain Bradley?
Tak, to ja...
Jasna postać podpłynęła do niej. Ciepła dłoń uniosła jej twarz do góry.
Nie pozwól, aby mój syn zniszczył twoje spokojne życie...
- Moje spokojne życie...
Virginio... Virginio...
Ktoś ja wołała, słyszała. Głos był coraz bliżej. Ktoś po nią szedł?
Virginio, nie bój się, jestem tutaj, nie zostawię cię, już nigdy...
Znała ten głos, umiałaby go rozpoznać zawsze, wszędzie! Tylko jedna osoba tak przeciągała sylaby....
No idź... Czeka na Ciebie... Twój los i jego los są ze sobą związane... On kocha ciebie, a ty kochasz jego...
Tak, jestem tutaj... Już zawsze, już zawsze będę twoim "gdzieś"... Tylko już mnie nigdy nie opuszczaj, Virginio, bądź moja... Moja na zawsze...
- Tak? - szepnęła, zamykając oczy.
Zaufaj mi... ja nie kłamię...
Draco....

End of flashback

Oh let me see your beauty when the witnesses are gone
Let me feel you moving like they do in Babylon
Show me slowly what I only know the limits of
Dance me to the end of love
Dance me to the end of love


***

Draco stał w drzwiach Skrzydła Szpitalnego i bezgłośnie obserwował Madame Pomfrey, która zaganiała Virginię do łóżka. Spuścił głowę i cofnął się za drzwi gdy dziewczyna położyła się i zamknęła oczy.
Wyszedł.
Co ja sobie myślę... Nie mogę jej widzieć, nie wolno mi nawet spoglądać na nią...
Nie mógł... Nie miał odwagi stanąć przed nią, patrzeć jej w oczy... Strasznie się czuł, bo gdy ją widział, przypominało mu się, że gdyby nie on, nigdy by nie przeżyła tego koszmaru.
- Jestem głupcem... - mruknął i poszedł przed siebie, zupełnie ignorując ludzi, którzy szli na lekcje. Śmiali się, być może dlatego, że skończył się rok.
On... On nigdy nie zaznał szczęścia... Do czasu, aż nie poznał kogoś o imieniu Weasley. A dokładnie Virginii Weasley.
- Hej, Malfoy!
Tłumiąc pragnienie przeklęcia, Draco obrócił się i stanął twarzą w twarz z trójką najbardziej irytujących ludzi na świcie.
- Czego? - spytał chłodno. Harry, Ron i Hermiona podeszli bliżej. Uczniowie dokoła zatrzymali się, aby im się przyjrzeć.
- Pójdziesz do niej w końcu? - powiedział bardzo cicho Ron.
- A co cię to? - odrzekł blondyn, wkładając ręce do kieszeni. - Co się stało, Weasley, najpierw każesz mi się odwalić od swojej maluśkiej siostrzyczki, a teraz rozkazujesz mi ją odwiedzać?
- Nie rozkazuje - przerwała kłótnie Hermiona. - Chodzi o Ginny... To ona chce cię widzieć...
- Była bardzo rozczarowana, że cię tam nie było - dodał cichym głosem Harry.
- Nie.
I tyle. Odwrócił się.
- Powtórz to - Ron złapał go za ramię.
Draco spojrzał na dużą dłoń rudego na swoim ramieniu, po czym strzepnął ją zniesmaczony.
Ron, niewiele się zastanawiając, chwycił go za ramię, gwałtownie odwrócił i przyłożył pięścią w szczękę. Draco uderzył o ścianę.
Kilka dziewczyn krzyknęło, a chłopaki zaklaskali.
Blondyn zaśmiał się gorzko.
- Oko za oko, Weasley?
Ron mu poprawił, uderzając go w brzuch.
- Nie. Odwdzięczam ci się tylko za zeszły rok.
- Ja zaraz ci się też odwdzięczę za Zakazany Las.
- Malfoy, po prostu idź i się z nią zobacz - powiedziała Hermiona.
- Nie - powtórzył, odwracając się.
- Ale dlaczego?
Draco poszedł przed siebie, nic nie mówiąc. Na korytarzu rozległo się poszeptywanie.
- Dlaczego?- zapytał, gdy stanął na zakręcie. - Bo to koniec.

***

- No, no, kogo my tu mamy, gwiazda tysiąclecia - zadrwiła sobie Lesley, gdy Draco wszedł do studia.
Uśmiechnął się do niej lekko i usiadł obok.
- Co robisz?
- Nie, kochany, co ty robisz? - odrzekła, patrząc na niego. - Cóż...Po co przyszedłeś? Jakoś cię tu nie widywałam poza próbami.
Draco milczał przez pewien czas, zanim w końcu otworzył buzię.
- W przyszłym roku też będzie Rok Mugola?
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała. - Ale ten odniósł sukces, prawda? To może w przyszłym roku będą kontynuowali. - uśmiechnęła się do niego ciepło i zarzuciła mu rękę za szyję. - Ale ja nie będę nauczycielką, w każdym razie.
- Dlaczego? - zapytał, wpatrując się w podłogę swoimi szarymi oczami.
- Bo wychodzę za mąż - uśmiechnęła się.
- Jasne - parsknął. Spojrzał na nią. - Kiedy, jeśli mogę spytać?
- Koniec sierpnia.
- Tylko jeden Weasley się hajta, tak? - zapytał.
Zaśmiała się.
- I owszem. Na razie jeden, ale nic przecież nie wiadomo.
Draco spuścił głowę, włosy zakrył mu oczy.
Lesley potrzasnęła jasnymi włosami i oparła się o ścianę.
- Zobaczysz się z nią w końcu, czy nie? - zapytała.
Blondyn wstał i podszedł do szafek, otwierając je i zamykając. Żeby tylko coś robić.
- Draco, nie unikaj tego pytania - wstała i poszła do niego.
- Którego?- szepnął.
- Tego: co z tobą i Ginny? Ten problem jest może i zrozumiały, ale dla mnie jest oczywisty - powiedziała. - Z nami nie ma nic, więc problem tez nie istnieje - odrzekł rozgniewany, trzaskając drzwiczkami.
- Słuchaj, Draco - mówiła dalej.- Jeśli teraz do niej nie pójdziesz i się z nią nie zobaczysz, będziesz żałował już zawsze. Zobaczysz.
- Co ty nie powiesz.
- Będziesz żałował.
Przełknął bryłkę lodu, którą miał w gardle i otworzył następną szafkę, ale ta nie była pusta. W środku były baletki i zielony kostium. Sięgnął po niego drżącą dłonią.
- Mój pierwszy prezent dla Ginny - wyjaśniał tylko Lesley.
Draco opadł na kolana, patrząc w podłogę.
Ten kostium nią pachniał i...
- Zmieniła się przy tobie, Draco - szepnęła dziewczyna, siadając obok niego. - Bardzo. Oboje się zmieniliście.
- A ty skąd wiesz? - spytał cicho. - Nawet mnie nie znasz.
- Akurat w tym się mylisz - powiedziała, przewracając oczami. - Widziałam, jak się zmieniasz, jak wpływa na ciebie. Słuchaj, Draco... Jesteś dzięki Ginny szczęśliwy, prawda?
Spojrzał na nią, ogłuszony jej słowami.
Uśmiechnęła się.
- Nie wiem, co się działo między wami, ale dobrze wam ze sobą. Zanim Ginny cię spotkała była małą, nieśmiałą, nieatrakcyjną i zamkniętą w sobie dziewczyna. Chowała się gdzieś w sobie. Ale jednak przyszedłeś ty i wydawało się, że ona znalazła "dom", fizycznie i psychicznie. Nawet profesor McGonagall mówiła, że Ginny się otworzyła. Dobrze wiesz, że to dzięki tobie, tylko dzięki tobie.
A Mroczny Znak...
Uśmiechnął się lekko. Pamiętał, jaka była spięta i nerwowa, gdy zobaczyła symbol na jego ramieniu. Ale, jednocześnie, była kimś, kto patrzył na NIEGO, nie na syna Lucjusza Malfoya, nie na ozdóbkę domu Slytherina. Patrzyła na Dracona.
- Odnajdź ją – powiedziała Lesley, wstając. Spojrzał na jej uśmiechniętą twarz. - Zanim będziesz żałował.

Dance me to the wedding now, dance me on and on
Dance me very tenderly and dance me very long
We're both of us beneath our love, we're both of us above
Dance me to the end of love
Dance me to the end of love


***

- A ciebie gdzie posiało? - syknął Montague, gdy Draco usiadł na swoim miejscu. McGonagall cały czas miała go na oku.
- Faith o mało nie oszalała! - dodał Pucey. - Zaraz się zaczyna.
Blondyn przewrócił oczami.
- Uspokój się, jak widzisz żyję, więc twoja nałożna nie musi się wkurzać.
- Ożeż ty mały... - Pucey uniósł rękę, żeby mu przyłożyć.
- Cicho! - syknął Bruce, kopiąc krzesło Adriana Pe. - Uspokójta się, są tu chyba wszystkie gazety, włącznie z Ritą Skeeter. Chcecie jej dać temat na nagłówek, tumany?
- Nagłówek? - Dolores uniosła brew.
- No dobra, nie nagłówek... Dodatek specjalny "Czarownicy" - odrzekł.
Draco odwrócił głowę i rozejrzał się.
Siedziała przy stole, otoczona koleżankami, kolegami i braćmi. Wyglądała na zdrową, ale widział w jej oczach, że jest zmęczona i zaniepokojona.
Zaniepokojona zakończeniem tej przygłupiej uroczystości.
Draco uśmiechnął się sam do siebie i odwrócił do domowników. Ulżyło mu, nawet bardzo.
- Eee, nasz Dracze się uśmiecha - Montague pochylił się ku Dolores. - A może mam zwidy?
Odepchnęła go.
- Poczekaj, tylko się skończy.
Nigel zmarszczył brwi i rozsiadł się na krześle.
Wstał Dumbledore.
- Po pierwsze, wraz z Ministerstwem Magii, Beauxbatons i Durmstrangiem, Hogwart chciałby podziękować swoim uczniom ich wspaniałego tegorocznego osiągnięcia. Wysokie Loty odniosły prawdziwy sukces. Pragnąłbym uhonorować wszystkich, którzy brali udział w przedstawieniu.
Odchrząknął i kiwnął głową na McGonagall, która wstała i podała mu kredowobiały pergamin. Nieopodal, Korneliusz Knot kiwnął głową z uznaniem i uśmiechnął się do Prefekta Naczelnego, Brada Dolerite, który wciągnął na środek podwyższenie.
- Idioci - mruknął Draco, krzyżując ręce i wpatrując się w ministra magii. Odwrócił głowę i spojrzał na Virginię. Chciał zobaczyć jej minę, jednak rozczarował się, ponieważ jej twarz zakrywały włosy.
- Ciekawe jak się wytłumaczą z Pansy - szepnął jakiś Ślizgon.
Blondyn uniósł brew.
- Skąd mam wiedzieć. Może powiedzą, że doznała kontuzji? Podobno wysłali ją do domu, coś jej się musiało stać - odrzekł ktoś.
Wysłali ją do domu... Tylko, że nie doznała kontuzji, ale złapał i torturował ją ten... Adrian Bradley...
- Podziękujmy czarodziejom, którzy stworzyli te magię - dyrektor wskazał na scenę. - Lawrence'owi Tombane'owi, reżyserowi Wysokich Lotów, Lesley Chestwood, choreografce, oraz Spencerowi Solomanowi, dyrektorowi przedstawienia.
Wybuchł aplauz, prawie taki sam, jak tydzień temu na Magicznym Stadionie. Uśmiechając się i kiwając do uczniów, trójka weszła na podwyższenie. Lesley była ubrana w białą wieczorową suknię, a panowie w garnitury.
- A teraz... - Dumbledore rozwinął pergamin. - Naszym młodym scenarzystom i wszystkim, którzy przyczynili się do oprawy technicznej. Dzięki należą się tu przede wszystkim projektantce kostiumów, Felicity Notting, dyrektorowi dekoracji, Nikki Winjnands, dyrektorowi efektów specjalnych...
Draco wpatrywał się w mugoli, którzy wchodzili na podwyższenie, wyczytywani przez dyrektora. Wszystkim osobiście gratulował Korneliusz Knot. Niektórzy, zauważył, byli w stosunku do niego oziębli. Nic dziwnego, mugole nie bardzo go lubili.
- Muzykom - ciągnął Dumbledore.- Ann Walters, Marcusowi Beatty, Londyńskiej Orkiestrze Filharmonicznej oraz Fatalnym Jędzom.
Ci ostatni byli najpopularniejszym zespołem wśród czarodziejów, dzięki czemu otrzymali jeszcze więcej oklasków od pozostałych. Ośmioro członków zespołu, jak zwykle zresztą, było ubranych bardzo dziwne - tym razem po hipisowsku. Kilku uczniów zaśmiało się, gdy Sapphire chwycił rękę Knota i zaczął nią dziko potrząsać.
- A teraz nasi bogowie sceny, czyli aktorzy.
Dumbledore ogarnął uczniów wzrokiem i sięgnął po złoty pergamin, który także trzymała McGonagall. Dyrektor ponownie odchrząknął i rozwinął go.
- Dziękujemy Alainowi Juppe, Beau Remondowi i Edonardowi Balladurowi za to, że wnieśli w nasze przedstawienie tyle śmiechu i radości.
Trójka Beauxbatończyków, którzy oprócz radości przez ostatnie pół roku wnosili do szkoły także frustrację, wstała, ukłoniła się przesadnie i pobiegła do podwyższenia, całując po drodze każdego, kto się nawinął.
- Seamusowi Finniganowi, Lavender Brown oraz Parvati Patil za doskonałe osiągnięcia w musicalu - mówił dalej dyrektor.
Seamus zaczerwienił się, gdy Lavender wepchnęła go na scenkę. Gryfoni zaśmiali się, a Seamus zrobił się jeszcze bardziej buraczkowy.
- Ingemarowi Crwotherowi, Blanche Mitterand, Jaquezowi Fernandezowi, Unie Cret, Leonardowi Girodnis i Faith Sherman za wybitne poprowadzenie ról w tej przepięknej historii.
Całą szóstka powstała i podeszła do sceny.
Draco pozwolił sobie zadrwić z Pucey, który wycałował Faith, zanim poszła.
- Yvette Dawes, Barlowowi D'Aguilarowi, Gabrielle Delacour, Myrze Kirkimburgh oraz Pierre'owi Rouban, którzy udowodnili, że siła musicalu polega przede wszystkim na tańcu, a nie mówieniu.
Gabrielle parsknęła i wstała, unosząc wysoko głowę. Poszła miedzy rzędami stołów, przy których siedzieli uczniowie, rodzice, nauczyciele i dziennikarze. Yvette poszła za nią, robiąc sobie jaja z wnuczki wili.
- Z tego miejsca - zaczął ponownie dyrektor. - Chciałbym podziękować trojgu osobom, bez których przedstawienie nigdy by nie zaistniało. Adrianowi Bradleyowi. Adrian, muszę z przykrością oznajmić, musiał wyjechać z Hogwartu i prawdopodobnie więcej się nie pojawi w naszej szkole.
Dziewczyny jęknęły, a Draco zmrużył oczy. Do świata rzeczywistego przywróciła go Dolores, tykając palcem w zebra.
- Twoja kolej! - szepnęła podekscytowana.
- Draconowi Malfoyowi, wspaniałemu Chesterowi Dwightowi, za pokazanie nam dokładnie, jak złożony może być i jest ludzki charakter oraz za to, ze potrafił go przedstawić za pomocą tańca. Nagrodźmy go głośnymi oklaskami, bo naprawdę warto!
Nagrodzili go wszyscy, a najbardziej dziewczyny. Wiele z nich stało i krzyczało jego imię.
Draconowi to wszystko było niepotrzebne.
Postanowił, że tego nie zrobi. Nie pójdzie. Nie bez Virginii. Jeśli jej tam nie będzie, jego także nie.
- No, Dracze, do ataku! - syknęli do niego Montague i Pucey, popychając, aby wstał. Blondyn rozejrzał się i zauważył, że Virginia wstała i obróciła się, oczywiście chcąc jak najszybciej wyjść z sali.
Widząc to, wstał natychmiast i chciał pójść za nią, ale Dumbledore znowu zaczął mówić.
- Mówiąc o Draconie nie należy oczywiście zapominać o kimś, kto powinien zostać nagrodzony razem z nim - powiedział, a w jego oczach kryło się coś tajemniczego. Nastała cisza.
- Cudowna tancerka, jeszcze wspanialsza aktorka. Nasza Gladys Winnifred, która zaprezentowała nam, jak wdzięczna, potężna i pełna gracji może być istota ludzka. Ona i Draco przedstawili nam historię pięknej miłości, historię, której pewnie nikt z nas nie zapomni do końca życia.
Dumbledore uśmiechnął się do tłumu.
- Proszę was o aplauz, bo tylko tak możemy ją uhonorować. Ginny Weasley!
W Wielkiej Sali zapanowała jeszcze głębsza cisza. Korneliuszowi Knotowi odpłynęła z twarzy krew. Wszystkie, WSZYSTKIE pary oczu zostały w niej utkwione. Virginia stała właśnie przy drzwiach do wyjścia. Draco zaczął do niej iść, rozległy się szepty i pomruki, teraz niektórzy obserwowali także jego.
To było niesamowite... Czuł bicie jej serca naprawdę... Virginia odwróciła ku niemu głowę, spoglądając na niego swoimi pięknymi ciemnymi oczami, które tak bardzo kochał... Wyciągnął do niej rękę.
- GORZKO! - krzyknął ktoś w sali.

***

- Cuda!!! Cuda i dziwy!!!! - wrzeszczeli Gryfoni, niosąc Ginny na rękach do wieży.
- To moja siostra! - zawołał z dumą Ron.- Zawsze była taka wspaniała!
Charlie się zaśmiał.
- Jasne! Widzieliście twarz Knota?
Seria śmiechu.
- Od początku na to zasługiwałaś, Ginny - powiedziała Lesley, uśmiechając się szeroko. - Zawsze powtarzałam, że jesteś moją najlepszą uczennicą!
Virginia uśmiechnęła się, kryjąc niewielkie skrępowanie.
- Zrobiłam tylko tyle, na ile było mnie stać!
- Tylko?! - krzyknął Dean Thomas. - Przestań sobie żartować, na tej scenie byłaś cudowna, nieopisanie wspaniale to zgrałaś! Jesteśmy z ciebie tacy dumni!!!!
- Tak, tak, wiem, że wszyscy się cieszycie sukcesem Ginny - zagrzmiał głos McGonagall. - Ale sugeruję, że powinniście to robić w pokoju wspólnym, a nie na korytarzu, racja?
- Tak jest, pani profesor! - zawołał Fred. - Tłum, idziemy do domu. Brać Ginny na ręce i kierunek wieża Gryffindor! Będzie jazda na całego!
- Będzie!
Hermiona zmarszczyła brwi.
- Nie zapomnieliśmy o kimś? To nie tylko zasługa Ginny, bo Malfoy też...
- Z Malfoya też jesteśmy dumni! - przerwał jej George. - Idziemy się bawić!
Harry zaśmiał się. Wepchnęli Virginię przez dziurę za portretem Grubej Damy i położyli ją na kanapie w ciepłym pokoju wspólnym.
Fred i George przynieśli piwo kremowe, sok z dyni, pudło czekoladowych żab i mnóstwo innych słodkich atrakcji. Impreza trwała, w środku zjawiły się nawet Fatalne Jędze oraz inni uczniowie!
Virginia nie bardzo załapała, o której wszystko się skończyło i na dywanach leżeli tylko śpiący balangowicze.
To był ostatni dzień, pewnie wszystkie domu się bawiły. Ale tak, jak Gryfoni chyba nikt.
Zmierzyła wzrokiem komnatę i wstała. Potarła oczy, ziewnęła i zdecydowała, że się przejdzie po zamku. Była zmęczona, owszem, ale spać jej się nie chciało. Zauważyła, że między Barlowem i Yvette chyba pełna zgoda i harmonia, bo spali przytuleni do siebie na czerwonej kanapie. Uśmiechnęła się lekko i cichutko przeszła przez komnatę, nieomal potykając się o nogę George'a. Lesley i Charlie poszli już do swojego pokoju.
Pewnie używają na swój sposób
Wyszła na korytarz, ignorując protest śpiącej Grubej Damy.
Nawet teraz to było bardziej niż nieprawdopodobne. Dumbledore powiedział, że to ona grała, zaufał jej wraz z całym zespołem, ogłosił jej imię, pozwolił pokazać, że jednak warto dać jej szansę i że ona mogła tę szansę w pełni wykorzystać.
Westchnęła i spuściła głowę, idąc przed siebie.
Była szczęśliwa, była naprawdę szczęśliwa. Wszyscy zrozumieli, że ona, nic nie znacząca Weasleyówna także może zrobić coś, co jest wspaniałe, cudowne i wielkie. I wszystkim się podoba.
Mimo tego wszystkie nadal czuła, że coś jest z nią nie tak.
I wiedziała doskonale "co" i przez kogo.
- Panienka! Panienka! - zawołał piskliwy głosik. Spojrzała w dół w parę wielkich brązowych oczu.
- Wybacz, nie chciałam, żeby... - powiedziała, rozglądając się, co takiego zrobiła, że przyszedł do niej skrzat.
- Nie, panienko - domowy skrzat potrząsnął głową, podskakując podniecony. - Mam panience przekazać list, pan kazał przekazać list.
Virginia spojrzała na elfa, nie bardzo wiedząc, o co chodzi. Uklękła i sięgnęła po kopertę, dziękując stworzonku, które po sekundzie rozpłynęło się w powietrzu.
Uśmiechając się, obejrzała koperta, ale tam nic nie było napisane. Otworzyła ją wiec. W środku była karta, podobna trochę do tych mugolskich z życzeniami. Na okładce, na kremowym papierze wytłoczona srebrnym tuszem była tańcząca para. W środku była tylko strzałka i wskazówka "do studia" nakreślone starannym, mocnym ale i eleganckim pismem.
- Co za czubek by coś takiego...
Zdecydowała, że pójdzie do studia i zobaczy, kto jej robi numery w środku nocy.
W końcu znalazła się przed salą. Ze szpary w drzwiach wydobywało się delikatne światło.
Czuła, że mocno jej bije serce. Położyła dłoń na zimnej klamce i przełknęła ślinę. Zamknęła oczy, otworzyła drzwi, szybko weszła i zamknęła je.
Otworzyła oczy i zamarła. Serce przestało jej bić? Może...
Na środku stał Draco. W rękach trzymał czarną, długą wieczorową sukienkę. Na sobie miał smoking. W całym studiu było pełno świeczek, które stwarzały ciepłą, piękną atmosferę. Przez okna wtaczał się blask księżyca.
Draco uśmiechnął się do niej. Przełknęła ślinę, gdy podszedł krok do przodu.
- Zatańczysz ze mną, Virginio?

***

Dance me to the children who are asking to be born
Dance me through the curtains that our kisses have outworn
Raise a tent of shelter now, though every thread is torn
Dance me to the end of love


To był sen. To musiał być sen. Rzeczywistość nigdy nie jest taka piękna.
Jednakże Draco Malfoy stał przed nią, prawdziwy, z krwi i kości. To też było dziwne, ale nie przeczyła, że jej dobrze. Bardzo dobrze. Czuła, choć nie wiedziała jak, że jemu także.
Jej serce naprawdę zamarło, gdy ujrzała go, patrzącego na nią, otoczonego ciepłym blaskiem światła świec. Jego oczy wrażały coś, co mogło być określone tylko jedynym słowem: miłość. Szybko wzięła od niego suknię i poszła do przebieralni, aby się w nią ubrać. Przyszło jej na myśl, że jest podobna do tej, którą kiedyś narysowała.
Nie wierzyła, że nadal pamiętał. I chyba dlatego to było takie nierealne.
Gdy wyszła zza zasłony, spojrzała na niego niepewnie, ale kiedy zauważyła, że wpatruje się w nią (wyglądał na oczarowanego), zalała ją fala ciepła. Obrócił ją do siebie tyłem i odgarnął z szyi włosy. Odpiął swoją klamrę od szaty, naprawdę bardzo ładna klamrę, i założył ją jej na szyję. Odwrócił ją i położył dłoń na jej talii.
Zaczęli tańczyć.
Przez cały ten czas nic nie powiedzieli, ale słowa nie były tu potrzebne. Mówili językiem, który znali tylko oni, językiem spojrzeń, oddechów i dotyku. Rozmawiali, nie rozmawiając, językiem swoich serc.
Teraz stali nad jeziorem. Nie bardzo pamiętała, jak się tam znaleźli. Chyba wyszli. Księżyc pięknie się odbijał w wodzie. To też sprawiało, że czuła się, jakby śniła .
Całkowitą tajemnicą było, jak Draco zdołał to wszystko zrobić za plecami Filcha, ale czy to ważne, skoro była szczęśliwa?
To wszystko było takie piękne, takie cudowne… Można umrzeć ze szczęścia? Słyszała, że ze śmiechu owszem, ale ze szczęścia?
Jak ktoś tak romantycznym czuły, opiekuńczy, łagodny, jak ktoś tak doskonały może być Śmierciożercą, który wcześniej zadał jej tyle bólu?
Zamyśliła się. Draco okrył ją szatą. Gdy odwróciła głowę, by na niego spojrzeć, ujrzała go pogrążonego we własnych myślach, wpatrującego się w jezioro. Miał ręce w kieszeniach. Przez koszulę prześwitywał Mroczny Znak.
- Tyle rzeczy się wydarzyło - powiedział cicho nieco chrapliwym głosem. Chyba mu zaschło w gardle.
Odwróciła głowę, opatulając się płaszczem.
- Tak.
- Tak bardzo się zmieniliśmy...
Westchnął. We włosach zaigrał mu wiatr. Spuścił głowę i zamknął oczy.
Ciekawe, o czym myślał?
- Draco... Ile my się znamy? - zapytała nagle, rozbijając ciszę.
Otworzył lekko oczy.
- Pięć lat.
Uśmiechnęła się lekko, odgarniając z twarzy kosmyk rudych włosów.
- Ja sądzę, że znamy się dopiero od roku. Ale to i tak było dużo. Znam cię bardzo dobrze, może nawet lepiej niż z opowiadań mojej rodzinki – próbowała się zaśmiać, ale śmiech uwiązł jej w gardle.
Uśmiechnął się gorzko.
- Możliwe, że masz rację, Virginio...
Virginia... Jezu drogi, jak ona kochała, gdy on tak do niej mówił!
- Widziałam wtedy Adriana... - szepnęła. Ale widocznie Draco spodziewał się to słyszeć.
Poczuł, jak coś ukłuło go w piersi. Jeszcze bardziej spuścił głowę, włosy opadły mu na twarz.
Spojrzała na jego ramię i westchnęła.
- Widziałam jak i dlaczego się urodził, widziałam, jak go torturowano i jak go przypieczętowano. Jego matka mnie uratowała... Cokolwiek... Ale cokolwiek on mi zrobił... Nam zrobił... Ja go nie umiem nienawidzić, nie lubię go, ale nie umiem go... Po prostu mu współczuję...
- Dlaczego?- szepnął.
- Ponieważ jest... Jest tak bardzo podobny do ciebie - odpowiedziała natychmiast, spoglądając na jego twarz.
Draco uniósł głowę. Spojrzeli sobie w oczy.
- Co masz na myśli? - zapytał. Ale rzeczywiście, zaprzeczał temu, ale Adrian także coś o tym wspominał.
- Jego ojcem był Tom Riddle - ciągnęła.- Jego matka była tylko eksperymentem dla Lorda Voldemorta. Żeby obudzić moc drzemiącą w Adrianie, Riddle zamordował jego nianię, torturował jego matkę i... i rozkazał... rozkazał jednemu ze swoich Śmierciożerców ją zgwałcić – wyrzuciła z siebie.
Draco wyglądał na zszokowanego.
Odwróciła głowę. Czuła, że zaraz się rozpłacze.
- To zrozumiałe, że wycierpiawszy tyle bólu i przeżywszy tyle smutku nie miałby normalnego życia. Nigdy nie żył jak inne dzieci. A ty... Ty też nie będziesz miał łatwego życia z Mrocznym Znakiem...
- Wiem o tym - mruknął, także odwracając wzrok w drugą stronę.
- Wybacz, ale ja... - wydukała z siebie, dotykając karku ręką. Czuła się trochę niezręcznie. - Tamta scena, kiedy matka Adriana była krzywdzona i hańbiona przez tego Śmierciożercę... To mnie ciągle nawiedza... Draco, czy ty... czy ty zrobiłbyś mi coś takiego? Będziesz mnie krzywdził? Powiedz, proszę...
Odwróciła się w jego stronę i dotknęła jego policzka, gładząc go po nim. Zwróciła jego twarz ku swojej, chcąc, aby spojrzał jej w oczy.
Sam nie wiedział.
Był Śmierciożercą, ale nie chciał nim być. Gardził faktem, że nie miał wyboru, to nie była odpowiedź. Adrian miał rację, on, Draco Malfoy, był jakimś specjalnym sługą Lorda Voldemorta. Bał się. Bał się, że pewnego dnia wyjdzie z niego jego bezwzględność, ta, którą przejawiał jego znienawidzony ojciec. Już raz się pokazała, Virginii, dręczył ją, torturował swoim odrzuceniem, niechęcią, obojętnością. Pokazał jej, do czego jest zdolny.
To dlatego nie miał odwagi jej odnaleźć, ponownie jej widzieć. Dobrze wiedział, że kryje w sobie zło, wielkie zło, choć nigdy tego zła w sobie nie chciał.
A Virginia była czysta, jasna, dobra… Wspaniała…
I dlatego w ogóle na nią nie zasługiwał. Dobrze o tym wiedział.
- Nie płacz... - szepnął, zauważając, że po jej policzku spływa łza.
Przytulił ją do siebie delikatnie, ale mocno, przycisnął do siebie jej zimne ciałko i wetknął nos w jej włosy.
- Nie… Nie rozumiem... - załkała.- Nic...
- Tu nie trzeba nic rozumieć - mruknął jej do ucha.- Jestem Śmierciożercą, ale nigdy nie będę się tak zachowywał. Zmieniłaś mnie Virginio, sprawiłaś, że zacząłem żyć, że zacząłem myśleć o przyszłości, że chcę być kochany. Że pragnę być kochany przez ciebie, tylko przez ciebie...
Zmroziło ją.
Poczuła, że głaszcze ją delikatnie po głowie.
- Mam gdzieś, co myślą i gadają ludzie. Nie obchodzi mnie przeszłość. Chcę patrzeć w przyszłość, przyszłość z tobą - westchnął..- Powiedziałem wszystko, co chciałem... od początku do końca...
- Od początku do końca - powtórzyła głucho.
- Tak, kochanie.
Wyprostował się i dotknął jej policzka, patrząc w jej ciemne, brązowe oczy swoimi szarymi.
- Kocham cię, wiesz o tym? Nigdy ode mnie nie odjedziesz, nie pozwolę na to, ani teraz, ani nigdy - oświadczył, pochylając się do przodu. - Potrzebuję cię. Jesteś moja. Tylko moja.
Zamknęła oczy i teraz już nic się oprócz niego nie liczyło. Wiedziała to. Czuła to. Tak po prostu. Poczuł jego ciepłe usta na swoich. Pocałował ją delikatnie, łagodnie, tak... kochająco!
Ten pocałunek mówił wszystko, na przykład to, jak bardzo ją kochał... Chyba wpadła w jakąś euforię… Jezu, Draco ją kochał… O Boże…
Powoli, acz niechętnie, czuła to, mogła potwierdzić, że niechętnie, przestał ją całować i spojrzał jej w oczy.
- Wyjdź za mnie.

Dance me to your beauty with a burning violin
Dance me through the panic till I'm gathered safely in
Touch me with your naked hand or touch me with your glove
Dance me to the end of love
Dance me to the end of love
Dance me to the end of love


Koniec rozdziału XXX
[link widoczny dla zalogowanych]
PS: * "Dance me to the end of love", Leonard Cohen


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Villdeo
Początkujący czarodziej



Dołączył: 16 Sie 2006
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wolf Pack Island

PostWysłany: Śro 21:38, 16 Sie 2006    Temat postu:

"Z mugolem za pan brat!"
Autor: Pisces Miles
Tłumaczyła: Villdeo


Epilog


She loves you, yeah, yeah, yeah, *
She loves you, yeah, yeah, yeah.
She loves you, yeah, yeah, yeah, yeah.




Wyjdź za mnie...
- Wyjdź za mnie... - szepnęła, wpatrując się usilnie w baldachim, jakby miało się tam pojawić nie wiadomo co. W dormitorium panowała cisza jak makiem zasiał, wszyscy spali. Zajrzała za łóżko - suknia wisiała na wieszaku, na drzwiczkach od szafy. Jej współmieszkanek nie było - spały pewnie z resztą w pokoju wspólnym.
McGonagall dostanie zawału, jak zobaczy to pobojowisko we wspólnym...
Westchnęła szczęśliwa i przytuliła głowę do poduszki.
Wyjdź za mnie...


Flashback


- W-w-w-wyjść za ciebie? - wyjąkała, nie bardzo wiedząc jak się zachować i co powiedzieć. Już nie mówiąc o myśleniu! Spojrzała na niego jak na czubka.
Ale on nie żartował. Widziała tę powagę w jego oczach, która upewniła ją, że to wszystko dzieje się naprawdę.
- Owszem - odrzekł cicho, odgarniając jej za ucho kosmyk niesfornych włosów. - Wyjdź za mnie, zostań moją żoną, bądź z mną na zawsze. O to cię proszę.
- Ale Draco, my... - oparła czoło o jego pierś i zaśmiała się bezgłośnie. - Ty jeszcze nie masz siedemnastu lat, ja mam piętnaście, nie jesteśmy pełnoletni... Nie możesz być...
- Ach tak? - szepnął, mocno ją obejmując. - Jest jakaś reguła, która mówi, że siedemnastolatek nie może mieć narzeczonej?
- No... nie, ale...

You've think you lost your love
Well I saw her yesterday.
It's you she's thinking of
And she told me what to say.
She says she loves you,
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you,
And you know you should be glad.
She said you hurt her so,
She almost lost her mind.
But now she says she knows
You're not the hurting kind.
She says she love you,
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you,
And you know you should be glad, oooh.


- Tylko... Odpowiedz mi tylko na jedno pytanie - powiedział, patrząc jej w oczy. - Czy mnie kochasz?
- Tak - odpowiedziała natychmiast. - Jasne, że cię kocham, wariacie.
- No to za mnie wyjdź - uśmiechnął się. Sięgnął do kieszeni i wyjął srebrny łańcuszek z zawieszką w kształcie łezki. Odpiął go i przyłożył jej do szyi. Wzdrygnęła się pod jego dotykiem. - Niniejszym pytam ciebie, Virginio Weasley: czy zrobisz mi ten zaszczyt i uczynisz mnie najszczęśliwszym facetem na świecie? Tak po prostu?
Spojrzał mu w oczy, w oczy chłopaka, który teraz, stojąc przed nią, ofiarowywał jej siebie, ofiarowywał jej miłość, ochronę... ofiarowywał to wszystko, czego szukała...
Uśmiechnęła się lekko i dotknęła jego twarzy, po czym pocałowała go lekko.
- Tak... wyjdę, za ciebie, Draconie Malfoyu... uczynię ci ten zaszczyt.


End of flashback

- Wyjdź za mnie - powtórzyła, uśmiechając się lekko.
Zamknęła oczy i pozwoliła porwać się snom. Czuła, że wiedziała, o czym będą.

***

- Pobudka wstać, koniom wody dać! - zagrzmiał Hase. - Malfoy, wylatujesz z wyra, raz raz! - wrzasnął do ucha blondynowi. Draco podświadomie naciągnął na siebie kołdrę, ale ściągnęli ją z niego.
- Co tu jest grane? - zapytał Pucey, zaglądając przed szparę w drzwiach do dormitorium.
- Nasz słodki książę nie chce się obudzić - oznajmił Bruce.
Montague uśmiechnął się przebiegle.
- Ach i och... Czyżby dzisiejszej nocy prowadził jakąś podejrzana działalność?
Adrian Pucey zmarszczył brwi i podszedł do Dracona, potrząsając nim za ramię.
Odpowiedzi brak.
- Wszyscy Ślizgoni się już popakowali i siedzą na kufrach. Wstawaj.
- Czekajcie, czekajcie, to na pewno zadziała - zadrwił Bruce, po czym podszedł do swojego kufra i wyjął aparat fotograficzny. Podszedł do łóżka Dracona i zrobił mu zdjęcie.
- DO KURWY NĘDZY!!! - wrzasnął, zrywając się, zdezorientowany nagłym błyskiem światła. - Co to do cholery ma znaczyć! - krzyknął, trąc oczy.
- To ma znaczyć, że masz się obudzić - odrzekł sucho Pucey, potrząsając głową.
- Co się robiło ostatniej nocki? - zapytał Nigel.- Ruchało jakąś laseczkę?
- Zamknij ryj! – warknął Draco, rzucając w niego poduszką (nożyka do papieru w pobliżu, niestety, nie było).
- Haha, tym razem mnie nie dostaniesz! - oświadczył Montague, łapiąc ją.
- Która godzina? - mruknął Draco, ziewając.
- Dziesiąta, mój drogi przyjacielu - objawił Bruce, podnosząc się z krzesła. - Będę bogaty, bardzo bogaty - uśmiechnął się zajadliwie, machając aparatem.- Draco Malfoy śpi w swoim łóżku w samych bokserkach... Ty wiesz, ile można na tym szmalu zbić? Każda będzie to chciała mieć!
- Nawet nie próbuj - blondyn posłał mu mordercze spojrzenie.
- Wstawaj, ciołku, pół godziny zostało do śniadania, a pociąg odchodzi o jedenastej - oznajmił Pucey swoim rozkazującym i władczym tonem kapitana drużyny.
- No to idźcie beze mnie - odrzekł nieobecnie, odgarniając z twarzy włosy. - Idźcie, będę na dole za dwadzieścia minut.
- Pospiesz się chłopie - odpowiedział Bruce, machając ręką na innych, żeby wyszli.
- Ej, Dracze, a tak serio - Montague przytrzymał ręką drzwi, stojąc w wejściu. - Co robiłeś w nocy? Przeleciałeś panienkę? Którą?
- Wynoś się! - krzyknął Draco, rzucając w Nigela drugą poduszką. Montague zaśmiał się tylko przekornie i zamknął drzwi.
Blondyn zamknął oczy, wzdychając głęboko i próbując odegnać rozdrażnienie. Zaśmiał się i położył na ciepłym jeszcze łóżku, niechętny przerwania snu, który miał tej nocy.
To był jego najlepszy sen w ciągu niespełna osiemnastu lat życia.
Chwycił ręcznik, ciuchy i szkolną szatę, otworzył drzwi do łazienki i wszedł, przelotnie patrząc w lustro. Zatrzymał się i spojrzał na swoje odbicie w takie sposób, jakby się jeszcze życiu nie widział.
Był szczęśliwy. Wyzierało mu to nawet z oczu, nie mówiąc o uśmiechu.
Posłał uśmiech sam sobie, rozebrał się i wszedł pod prysznic, odkręcając bardzo gorącą wodę.
Westchnął z przyjemnością i oparł się o zimne białe kafelki. W kabinie było teraz mnóstwo białej pary.
- Tak... wyjdę, za ciebie, Draconie Malfoyu... uczynię ci ten zaszczyt...
Mam narzeczoną.. pomyślał powoli. Ona zostanie w przyszłości moja żoną
- Virginia... - szepnął, klepiąc się po twarzy.
Wiedział, że zaczyna nowe życie. Był to piękny początek.
- Wraz z nią...


She loves you, yeah, yeah, yeah,
She loves you, yeah, yeah, yeah.
And with a love like that
You know you should be glad.
You know it's up to you,
I think it's only fair.
Pride can hurt you too,
Apologise to her.
Because she loves you
And you know that can't be bad.
Yes, she loves you,
And you know you should be glad, oooh.


***

W korytarzu było mnóstwo uczniów, żegnających się ze sobą. Beauxbatończycy i Durmstrangczycy odjeżdżali o dwunastej. Większość z nich nie chciała opuszczać przyjaciół i Hogwartu.
- Gdzie Ginny? - zapytała Yvette, wypływając z tłumu za rączkę z Barlowem.
- Co? - zapytała Evelyne.
- Siedzi jeszcze w wieży. Nie obudziła się rano - odrzekła Geraldine.
Yvette uniosła brew.
- Jak to nie?
Hermiona kiwnęła głową.
- Ano nie. To rzeczywiście jak nie ona, ale widocznie za intensywnie się bawiła w nocy.
Francuzka kiwnęła głową.
- Jasne. Moyet spasował, odkrywając, że nie ma w powozie nikogo z naszej szkoły.
- Masz jakieś ciekawe plany na wakacje, Yvette? - zapytał Harry.
Wzruszyła ramionami.
- No a jak! Zostaje z ciotka Felicity w Hogsmeade, nie wracam z nimi. Ale w środku sierpnia muszę jechać do Nowego Jorku, żeby przed następnym rokiem zobaczyć się jeszcze z rodzinką.
- A ty? - zapytał Ron Barlowa.
Brunet uniósł brew.
- Idę na imprezę z okazji zakończenia szkoły w Durmstrangu i wracam do Irlandii, do babki. Myślę, żeby zacząć żyć w mugolskim świecie, ale to tylko takie kruche plany.
- Mugolskie życie - Evelyne uśmiechnęła się z rozmarzeniem. - Słuchaj, to nie jest głupi pomysł.
- Nie, wcale - skomentował Dean.
- Jest fajny - odezwał się Harry. - Ale to nie dla mnie, Dursleyowie mnie na to uczulili.
Towarzystwo się zaśmiało.

***

- Kto w przyszłym roku będzie kapitanem drużyny? - zapytał Montague, nalewając sobie owsianki.
Pucey, nadąsany, nalał sobie soku z dni.
- Musicie sobie kogoś załatwić, bo to na pewno nie będę ja.
- Nie denerwuj się tak - powiedziała Faith. - A gdzie sportowa postawa? – zadrwiła.- Przecież Ślizgoni nie mogą wygrywać pucharu bez przerwy!
- Ani razu go nie wygraliśmy odkąd Potter się pojawił w szkole - mruknął Hase.
- Tez prawda - odrzekła Dolores, odłamując chleb. - Ale my już nie zobaczymy, jak wygrywacie. A szkoda. Powodzenia.
- Dzięki, z takim zespołem może się przydać - rzekł Bruce szorstko.
- Ej, a może Draco? - krzyknęła niemal Dolores, patrząc na Bruce'a, jakby dostała olśnienia.
Pucey oparł brodę na nadgarstku.
- Czy ja wiem... Szukający z niego nawet niezły, co tu dużo mówić.. ale on nie umie poprowadzić zespołu, on nie z takich. No i ta mania zwycięstwa nad Potterem, będzie miał złe strategie.
- Może racja - Dolores westchnęła. - Trzeba by porozmawiać o tym ze Snapem.
- No, chyba muszę - mruknął Adrian, dolewając sobie soku.
Do Wielkiej Sali wleciało mnóstwo sów. Na stoliki upadały paczki, listy i, co najczęściej, Prorok Codzienny.
- Hej, to nie fair! - zawołał Nigel, gdy wleciało mu coś do miski ze śniadaniem, ochlapując twarz.
- Poczta na ostatni dzień? - Hase uniósł brew, jak i prawie każdy przy stole Ślizgonów.
- Zobaczmy co tam ciekawego piszą w tym szmatławcu - powiedział Pucey, biorąc gazetę do ręki.
W sali przez chwile zapanowała kompletna cisza. Chyba wszyscy czytali nagłówek.
W końcu ktoś z Gryffindoru krzyknął rozpaczliwie i donośnie.
- CO TO, DO CHOLERY, MA ZNACZYĆ?!!!!!!!!

***

Rozglądając się po pustym dormitorium, Virginia westchnęła i, ostrożnie ją składając, spakowała suknię do kufra. Zamrugała, gdy natrafiła ręką na coś skórzanego. Rozgarnęła rzeczy.
Na dnie leżała obita w skórę księga.
Draco oddał ją jej zeszłej nocy, zanim rozstali się pod wejściem do Wieży Gryffindoru. Wiedziała o tej księdze wszystko, wiedziała, z jakim niebezpieczeństwem wiąże się jej zatrzymanie, a jednak zabrała ją. Ona miała swoja, a Draco miał swoją.
Nie była pewna swych domysłów ale miała niejasne przeczucie, że to, co tam jest, może kiedyś pomóc Draconowi, jeśli chodzi o Mroczny Znak na jego ramieniu. Blondyn powiedział jej, że Dumbledore poprosił, aby to zatrzymali. Nikt o tym nie wiedział, prócz dyrektora, Snape'a no i oczywiście nich.
- Virginio Wu, są weselsze rzeczy do rozmyślań przy śniadaniu - zbeształa samą siebie, zatrzaskując kufer. W rękę wzięła mugolską książkę obyczajową, którą chciała przeczytać w pociągu, założyła czarną szkolną szatę i otworzyła drzwi, zbiegając po schodach.
- Oj, Ginny, nie za późno? - zapytała radosnym tonem Gruba Dama.
- Troszkę… ale zaspałam! - wyznała, uśmiechając się nieśmiało.
- Zaspałaś?- kobieta na portrecie zrobiła wielkie oczy. - Nigdy wcześniej ci się to nie zdarzyło? Był może jakiś powód?
Zaręczyny?
Uśmiechnęła się jeszcze raz do Grubej Damy,.
- Ojej, ojej, jaka śliczna zawieszka? - zawołał dama z portretu, spoglądając na łańcuszek wiszący na szyi dziewczyny.
- A, to? - Virginia dotknęła łezki. - To… od przyjaciela. Prawda, że śliczny?
- Tak, tak... ale nie myślisz, że zbyt skromny jak dla ciebie? Dziewczyny teraz noszą taką dużą biżuterię... - poskarżyła się Gruba Dama. - A gdzie te wielkie kolczyki, pierścienie, bransolety?
- Nie o to chodzi – odrzekła z uśmiechem. - To nie ozdoba, to pamiątka. Ważna pamiątka.
- Ach, jeśli tak... - kobieta uśmiechnęła się szeroko. - No cóż, idź już, idź, twoi domownicy pewnie czekają. Zobaczymy się po wakacjach, prawda?
- Tak, oczywiście - odpowiedziała dziewczyna, odwzajemniając uśmiech. - Miłych...
- Ha! - parsknęła Gruba Dama. - Miłych wakacji? Cóż, obrazy z woźnym jak Filch nie maja zbyt wesołego lata.
Virginia zaśmiała się i pobiegała korytarzem. Musiała się jeszcze przecież pożegnać z Yvette i resztą, zanim odjadą! Zeszłonocna impreza nie stwarzała do tego zbyt dobrej atmosfery.
Aż uniosła głowę, gdy z Wielkiej Sali nie wydobywał się ani szmer. Pchnęła drzwi. Wylądowało na niej około tysiąca par oczu.
Nie bardzo wiedziała , co się dzieje.
- GINNY WEASLEY! - ryknął Ron, przeskakując przez stół i podbiegając ku niej. Rozbił tym samym kilka dzbanków z sokiem.
Cofnęła się do tyłu. Naprawdę nie wiedziała, o co chodzi, a ze wściekłym Ronem nie warto zaczynać, bo można źle skończyć. W ręce trzymał Proroka Codziennego.
- C-c-co? - wyjąkała, gdy się przed nią zatrzymał.
- Ot co! - wypluł, pokazując jej pomięty papier.
Wszyscy, cała szkoła patrzyła, jak wygładza gazetę, czyta nagłówek i artykuł, a z sekundy na sekundę wydłuża jej się twarz,.
W tym samym czasie do Wielkiej Sali zawitał Draco, ziewając. Ten to w ogóle był nie w temacie.
- Draconie Malfoyu - wysapał Ron, podchodząc do niego, ale zatrzymali go Dean i Colin.
- No co, Łasiczko? - zadrwił Draco, mrużąc oczy.
- Co? - zapytał z niewiarą rudzielec.- Śmiesz się pytać "co"? Patrz, co żeś narobił, niedorozwoju!
Blondyn spojrzał w dół i zobaczył drżąca dłoń Virginii. Zamrugał oczami, gdy odwróciła głowę, wpatrując się w niego głupio. W ogóle nie rozumiał, co się dzieje, ale zajrzał jej przez ramię i przeczytał pogniecionego dzisiejszego Proroka Codziennego:


DRACO MALFOY I GINNY WEASLEY ZARĘCZENI! PRZEDSTAWIENIE TYSIĄCLECIA SWATEM!

Draco Malfoy i Ginny Weasley, gwiazdy musicalu "Wysokie Loty" zostali potajemnie zaręczeni! Niezawodne źródła potwierdzają, że są w sobie zakochani od przeszło dziesięciu miesięcy, a teraz zdecydowali się wejść na wyższy szczebel wzajemnych stosunków. Malfoy zaproponował Weasley małżeństwo ostatniej nocy, przy romantycznym świetle księżyca, nad jeziorem. Wspominali piękne tegoroczne wydarzenia.
Malfoyowie i Weasleyowie nigdy nie byli w dobrych stosunkach ze sobą, od najdawniejszych czasów. Ta miłość pomiędzy dwojgiem młodych ludzi może doprowadzić do zgody dwóch zwaśnionych rodzin! Młodzi mają zamiar wziąć ślub, kiedy skończą szkołę i kiedy uzyskają pozwolenie rodziców.

Rita Skeeter



Pod artykułem było zdjęcie, a na zdjęciu oni, trwający w pocałunku nad jeziorem.
- Ja te kobietę zamorduję - mruknął Draco, przygładzając swoje jasne włosy.
- Zanim ty zabijesz ją, ja zabiję ciebie ! - oświadczył Ron.
- Cze-czekaj! - krzyknęła Virginia, próbując powstrzymać brata.
- Hej, Draco, to prawda, że się hajtniecie? - zapytał z niedowierzaniem Montague. - A ja chyba słyszałem, nawet niedawno, jak mówiłeś, że ona jest tylko szma-...
- Zamkniesz się chociaż raz? - przerwał mu Draco.
- Zabiję cię, powieszę, zamorduję!!! - warczał Ron, sięgając po różdżkę.
- Ej, nie... - Virginia potrząsnęła głowa. - Ron, uspokój się, to nie tak, jak...
Zaskomlała głośno, gdy Draco wziął ją na ręce. W sali rozległy się "Ooo", "Aaa", „Eee" i inne takie.
- A ty co wyrabiasz? - syknęła mu do ucha, zmuszona się go przytrzymać za szyję.
- Ratuję nam tyłki - odrzekł szorstko, dając jej buzi przed cała szkołą.
- DRACONIE MALFOYU!!! - zaryczał Ron, próbując się wyrwać dwóch chłopakom, którzy go trzymali. - Wracajcie tu!
Draco uśmiechnął się do niego zajadliwie i odwrócił się, wychodząc z sali z narzeczoną w ramionach.
- Tak w ogóle to gdzie idziemy? - zapytała, gdy zbiegł z nią po schodach.
Zatrzymał się, pochylił i pocałował ją w czoło.
- Tam, gdzie nam nikt nie będzie przeszkadzał?


She loves you, yeah, yeah, yeah,
She loves you, yeah, yeah, yeah.
With a love like that
You know you should be glad.
With a love like that
You know you should be glad.
With a love like that
You know you should be glad.
Yeh, yeah, yeah.
Yeh, yeah, yeah, yeah.




KONIEC
[link widoczny dla zalogowanych]
*”She loves you” – The Beatles


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Pub pod Świńskim Łbem Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2
Strona 2 z 2

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin